Nie zasłużyła na taką śmierć. Sprawa Ingrid Visser po latach

Materiały prasowe / Siatkówka
Materiały prasowe / Siatkówka

Trzy lata temu światem siatkówki wstrząsnęła wiadomość o tragedii słynnej holenderskiej siatkarki Ingrid Visser oraz jej partnera. Czy po latach uda się ukarać wszystkich winnych tej okrutnej zbrodni?

Gdy pełne zadośćuczynienie krzywd rodzinom ofiar jest niemożliwe, wymiar sprawiedliwości stara się przede wszystkim dolegliwie ukarać sprawców. Ale póki co wygląda na to, że bliscy Ingrid Louise Visser i Lodewijka Severeina nie doczekają się pełnej satysfakcji. 27 października sąd w Murcji uznał Juana Cuencę i jego ochroniarza Valentina Iona winnych morderstwa słynnej holenderskiej siatkarki i jej partnera w maju 2013 roku i skazał ich na 34 lata pozbawienia wolności (po 17 za każde zabójstwo). Wzburzenie rodzin zamordowanych wzbudził werdykt ławy przysięgłych w sprawie Constantina Stana, który miał pomagać winnym w ukryciu zwłok.

Dziewięciu ławników zdecydowało, że nie można mu udowodnić winy, mimo to sąd wymierzył mu karę pięciu miesięcy pozbawienia wolności. Serafin de Alba, właściciel sadu cytrynowego, w którym ukryto ciało zamordowanych, został oczyszczony z zarzutów, choć prokuratura w Murcji twierdziła przez cały okres sądzenia sprawy, że był on całkowicie świadomy, do czego została wykorzystana jego posesja. Już wiadomo, że wyroki dotyczące Stana i de Alby doczekają się apelacji, co wydłuży i tak maksymalnie rozciągnięty w czasie proces.

Ingrid Visser, wieloletnia kapitan reprezentacji Holandii, firmowała swoim nazwiskiem trzy najważniejsze sukcesy w historii żeńskiej kadry Oranje: mistrzostwo Europy z 1995 roku, srebrny medal tej imprezy (2009) i mistrzostwo cyklu World Grand Prix (2007). Gdy szczęśliwa gwiazda holenderskich siatkarzy przygasła z nadejściem nowego wieku, ona przez lata dbała o to, by siatkarski świat czuł respekt przed czerwono-biało-niebieską flagą.

Występowała w Rosji, Brazylii i Azerbejdżanie, ale swoje największe sukcesy odnosiła w drugiej ojczyźnie, Hiszpanii. To tam zdobywała trzy medale Ligi Mistrzyń, w tym brązowy w 2007 roku, gdy w Spar Teneryfie Marichal występowała Milena Rosner, a większego komentarza w przypadku tak znakomitej postaci nie wymaga dorobek w postaci czterech mistrzostw kraju i pięć pucharów Hiszpanii. Jednym z jej ostatni klubów był CAV 2005 Murcia, były zespół Małgorzaty Glinki-Mogentale i Agaty Mróz-Olszewskiej. Pobyt był udany na trójkę z plusem, bo rosnący w siłę zespół, sięgający po puchary i superpuchar kraju, stoczył się gwałtownie z powodu bankructwa sponsorów. To przypieczętowało los klubu, a kilka lat później, jak miało się okazać, także samej Visser.

ZOBACZ WIDEO Cristiano Ronaldo - najpierw uzdrowił, teraz znów się spotkał

{"id":"","title":""}

W pierwszej dekadzie XXI wieku hiszpańska siatkówka brylowała na europejskich salonach podobnie jak ta grecka, dominujące dziś zespoły z Turcji mogły co najwyżej pomarzyć o pieniądzach klubów z Teneryfy, Murcji czy Almerii i gwiazdach, które lgnęły do kuszącego pogodą i kontraktami Półwyspu Iberyjskiego. Sytuację zmienił kryzys finansowy z przełomu 2008 i 2009 roku, który rozbił w drobny mak hiszpańską branżę budowlaną, a następnie całą tamtejszą gospodarkę. Siatkarska Superliga do dziś nie podniosła się po takim ciosie, podobnie jak większość biznesmenów inwestujących w nią w czasach prosperity.

Zawodniczki reprezentujące CAV 2005 Murcja w ostatnich latach jego istnienia, w tym Ingrid Visser, nie doczekały się wypłaty większości pensji i nagród. Wspomniany Juan Cuenca, były dyrektor klubu, w 2011 roku bez słowa wyjaśnienia oczyścił swoje biuro, zabrał komputery i wyzerował stan kont, na których były ulokowane resztki klubowego budżetu sekcji siatkówki i piłki nożnej. Nie zostawił ich dla siebie, musiał jakoś uregulować rosnące zobowiązania wobec właściciela klubu Edefasto Livantego. Jeśli wierzyć skazanemu, upominający się o swoje pieniądze Livante przez lata szantażował go i wysyłał mejlowo pogróżki, dołączając zdjęcia pistoletu czy szubienicy.

Cuenca oskarżał Lifantego także o podejrzaną spółkę z Lodewijkiem Severeinem i nielegalne sprowadzanie diamentów z państw afrykańskich do Holandii, ale w świetle innych doniesień wygląda to na próbę przerzucenia odpowiedzialności. Severein, który poznał Visser w czasie pełnienia funkcji menadżera kadry Holenderek, jako czujny biznesmen nie przepuszczał okazji do zarobienia pieniędzy i w czasie, gdy jego partnerka grała w Hiszpanii, miał prowadzić wraz z Cuencą przedsiębiorstwo zajmujące się wydobyciem marmuru i zainwestował w nie setki tysięcy euro. Firma upadła wraz z klubem, pieniądze uciekły razem z Cuencą, a Holender przez lata starał się je odzyskać. Jeśli dodać do tych długów zaległe należności wobec Visser, nie należało się dziwić Cuence, kiedy mówił, że bał się spotkania z Severeinem i gdy dowiedział się o ich przyjeździe do Hiszpanii w maju 2013 roku, wpadł w panikę.
[nextpage]Visser i Severein nie wtajemniczali swoich bliskich, w jakich celach udają się za granicę, ograniczyli się do mówienia o krótkich wakacjach. Tylko nieliczni wiedzieli, że para ma załatwiać w okolicy Alicante "jakieś interesy". Ostatni raz Holendrów widziano 13 maja 2013 roku w Murcji, kiedy wymeldowywali się z hotelu. Od tamtego momentu nastała zupełna cisza: wyłączone telefony, zero kontaktu z lekarzem z kliniki płodności, żadnych śladów użytkowania kart kredytowych. Holendrzy zostali oficjalnie zgłoszeni jako zaginieni pięć dni później, kiedy zaniepokojone rodziny poinformowały policję i rozesłały w Internecie ogłoszenie o poszukiwaniach.

Siatkarska społeczność nie zawiodła i informacja o zaginionej mistrzyni Europy szybko przedostała się także do mediów niezwiązanych ze sportem. 22 maja odnaleziono auto, jakie para wypożyczyła w Alicante, ale przez dłuższy czas śledztwo stało w miejscu. Jakim cudem dwoje dwumetrowych Holendrów nagle zniknęło w obcym kraju? Jako pierwszy tezę o finansowych porachunkach postawił Brazylijczyk Rico Guimares, były mąż Visser. - Ona nie dostała żadnych pieniędzy z klubu. Livante to jest typowy krętacz, nie wykluczam, że mogło dojść do porwania z inicjatywy kogoś, kto był w konflikcie z Lodewijkiem – mówił 43-latek, ale ta wersja została odrzucona z miejsca przez policję.

27 maja śledczy musieli zweryfikować swoje tezy. Dzień wcześniej dzięki zeznaniom anonimowego do dziś świadka aresztowano jednego z podejrzanych, który zdradził, gdzie pochowano ciała Visser i jej partnera. Znaleziono je w sadzie cytrynowym Serafina de Alby niedaleko miasteczka Alquerias, zakopane pół metra pod ziemią. Identyfikacja zwłok nastąpiła dopiero kilka dni później, potrzebne były specjalne badania DNA, bo oba ciała były po prostu zmasakrowane. Kończyny odcięte od korpusów piłą mechaniczną, ślady uderzeń tępym narzędziem na czaszkach, skruszony w wielu miejscach kościec, zmiażdżone twarze - widok był tak makabryczny, że żaden holenderski i hiszpański tabloid nie zdecydował się na wydrukowanie zdjęć zwłok z materiałów oględzin, jakie wyciekły kilka dni po ogłoszeniu szokującej wiadomości.

Cuencę, Iona, Stana i Albę aresztowano błyskawicznie, tylko dwaj ostatni od samego początku zaprzeczali, że mieli związek z morderstwem (Stan miał podczas mordowania pary leżeć pijany na łóżku piętro wyżej). Cuenca zmieniał wersje wydarzeń z tygodnia na tydzień, wymyślił nawet postać Rosjanina Danko, który miał koordynować przygotowania (co szybko zweryfikowała negatywnie policja), ale od razu przyznał, że był autorem planu pozbycia się niewygodnych świadków. Na godzinę przed zdarzeniem były działacz hiszpańskiej federacji siatkarskiej zatrzymał się w sklepie i kupił wszystko, czego potrzeba do uporządkowania pokoju po brudnej robocie: wiadra do mycia podłogi, wybielacz, kwas solny i torby na śmieci.

To, co najstraszniejsze, wydarzyło się w miejscowości Molina de Segura, 8 kilometrów od Murcji. Wyniki śledztwa nie są do tej pory jasne: czy para przebywała wraz z przyszłymi zabójcami w Hotelu Churra (należącym do Livantego) przez dwa dni i negocjowała uregulowanie długów, zanim doszło do zabójstwa, czy wszystko odbyło się błyskawicznie i żadnych negocjacji nie było. Valentin Ion dokładnie opisywał podczas procesów, jak i gdzie kopał leżącą na podłodze parę Holendrów, jak rzucał w nich wazonami i przypalał skórę papierosami, a następnie bił w głowę popielniczką. Gdy zaczął mówić o pile łańcuchowej i siekierze, z sali wyszła obecna na każdej wcześniejszej rozprawie matka Visser. Nie dowiedziała się, że jej córka chciała otrzymać od Cuenci tylko 60 z 250 tysięcy należnych pieniędzy z klubu, a jego były menadżer wolał wydać ostatnie 15 tysięcy na koncie na przygotowania do pozbycia się wierzycieli. - Nie zostałem opłacony, żeby ich zabić. Tak po prostu wyszło. Tak się stało - zdawkowo zeznawał 62-letni Rumun.

Holendrzy, którzy do dzisiaj są wstrząśnięci tym, co stało się trzy lata temu w Murcji, wolą jak najszybciej zapomnieć o twarzy Juana Cuenci, gangsterskich porachunkach na niewinnych i całym procesie, który będzie trwać i trwać. Zarówno federacja Nevobo, jak i CEV stanęły na wysokości zadania w trudnej chwili: utworzono specjalne księgi kondolencyjne, do których wpisały się dziesiątki tysięcy kibiców. W czerwcu 2013 roku towarzyski mecz Holandia - Japonia w Zwolle rozpoczął się minutą ciszy ku pamięci Visser, kilka dni późnej podczas specjalnego memoriału zastrzeżono numer 15, z jakim występowała 517-krotna reprezentantka Holandii. Od 2013 roku nagroda Nevobo dla najlepszego siatkarza roku nosi imię Ingrid Visser, a jej ówczesną laureatką została Robin De Kruijf. Młoda środkowa (pozycja Visser) odebrała wyróżnienie z rąk matki zmarłej; w kadrze narodowej występuje w koszulce z numerem, 5, ale w Vakifbanku Stambuł gra z piętnastką. Nie musiała nikomu wyjaśniać, dla kogo.

Michał Kaczmarczyk 

Źródło artykułu: