Bogdan Serwiński: Mam swój trenerski honor

WP SportoweFakty / Marcin Olczyk / Na zdjęciu: Bogdan Serwiński
WP SportoweFakty / Marcin Olczyk / Na zdjęciu: Bogdan Serwiński

Tuż przed końcem roku Bogdan Serwiński nieoczekiwanie zrezygnował z funkcji pierwszego trenera Polskiego Cukru Muszynianki Enei Muszyna. W rozmowie z serwisem WP SportoweFakty doświadczony szkoleniowiec zdradza powody swojej decyzji.

Bogdan Serwiński to "człowiek-orkiestra". W Polskim Cukrze Muszyniance Enea pełnił już wiele funkcji (niekiedy kilka kluczowych jednocześnie), a jego praca sprawiła, że drużyna z niewielkiej Muszyny stała się siatkarskim potentatem w kraju i liczącą się siłą w Europie. Do największych sukcesów zespół prowadził bezpośrednio z ławki trenerskiej, sięgając z nim po osiem medali Orlen Ligi i w 2013 po Puchar CEV (drugie co do znacznie klubowe rozgrywki w Europie). W ostatnich dniach 2016 roku Serwiński powiedział jednak: dość, i zrezygnował z funkcji pierwszego trenera jednego z najbardziej utytułowanych polskich klubów XXI wieku. W rozmowie z WP SportoweFakty wyjaśnia jak do tego doszło i zdradza plany na najbliższą przyszłość.

WP SportoweFakty: Dlaczego zdecydował się pan zrezygnować z funkcji pierwszego trenera drużyny Polskiego Cukru Muszynianki Enea Muszyna? Nie był pan w stanie wycisnąć z tego zespołu nic więcej?

Bogdan Serwiński:
Nie była to decyzja pochopna, spowodowana impulsem. Omawiałem ją z prezesem i współpracownikami już od miesiąca. Sytuacja wygląda tak, jak w oficjalnym komunikacie mojego autorstwa: kryterium oceny pracy trenera zawsze jest wynik i poziom sportowy drużyny. Przez wiele lat mojej kariery trenerskiej często padały pod moim adresem zarzuty, zresztą bezpodstawne, że nie ma mnie kto zwolnić, bo albo ja jestem prezesem, albo jest nim mój kolega. Okazuje się jednak, że tak nie jest. We mnie zawsze tkwił trenerski honor. Nastał taki moment, że zespół gra poniżej oczekiwań dotyczących zarówno wyników, jak i poziomu sportowego. W przypadku naszego klubu jest to akurat bardzo łatwo mierzalne, ponieważ od wielu lat prowadzimy bardzo dokładne analizy parametrów sportowych: zespołowych i indywidualnych. Porównanie pewnych "osiągów" do poprzednich sezonów jest bardzo proste, a wynika z niego czarno na białym, że obecne parametry są dużo niższe niż w przeszłości. Oznacza to, że coś nie funkcjonuje tak, jak powinno. Nie można szukać usprawiedliwienia tylko i wyłącznie w kontuzjach, choć akurat w kontekście wyniku sportowego odegrały one w naszym przypadku kluczową rolę.

Wychodziłem zawsze z takiego założenia, że jeżeli żąda się od zawodniczek w sporcie profesjonalnym odpowiedzialności - bo tak powinno być w całej polskiej siatkówce, zwłaszcza kobiecej (obniżenie poziomu sportowego w głównej mierze wynikało właśnie z tego, że za mało było tej odpowiedzialności, a w sporcie profesjonalnym powinna ona być) - trzeba najpierw takie kryterium zastosować w stosunku do siebie, bo to trener odpowiada za zespół i nie może szukać zasłony, zwalając winę na zespół czy określoną zawodniczkę. Najpierw szkoleniowiec wyciągnąć powinien konsekwencje w stosunku do siebie, a dopiero następnie w stosunku do drużyny. Stąd też moja decyzja. Nie mam zamiaru chować się za parawan kłopotów zdrowotnych czy problemów osobistych. Wynik i gra zespołu są niesatysfakcjonujące, więc decyzja mogła być w tej sytuacji tylko jedna.

ZOBACZ WIDEO Ferdinando De Giorgi: Młodych trzeba uczyć, jak się pracuje w pierwszej reprezentacji


Czy ten spadek parametrów sportowych, o których pan wspominał, nie wynika przede wszystkim ze spadku jakości w zespole będącego pochodną po prostu mniejszych pieniędzy, jakimi dysponuje klub?

- Chodzi ogólnie o ocenę zespołu. Oczywiście zawodnik z wyższej półki będzie miał na ogół parametry lepsze i będzie ciągnął za sobą drużynę. Natomiast całość musi funkcjonować na jakimś określonym poziomie. Pracuje się z taką grupą zawodniczą, jaka jest dostępna i z niej wycisnąć trzeba maksimum. Mnie się ta sztuka w tym sezonie nie udała. Potwierdza to właśnie porównanie parametrów, które dla obecnego sezonu wypadają niekorzystnie.

Czyli przy odniesieniu do poprzednich lat zachowane zostały pewne, odpowiednie do sytuacji proporcje, a mimo to wyniki są niezadowalające?


- Zgadza się. Stąd potrzeba zmian.

Pana funkcję przejąć ma Ryszard Litwin - dotychczasowy asystent. Pomagać mu będzie Marcin Wojtowicz. Czy taka zmiana, mimo że teoretycznie wszystko pozostaje w "rodzinie", ma szansę powodzenia? Klub nie będzie poszukiwać nowego trenera?


- Nie. Decyzja w tym zakresie jest ostateczna. Drużynę prowadził będzie Ryszard razem z Marcinem. To są doświadczeni trenerzy, a nie osoby w siatkówce przypadkowe. Szukanie kogoś z zewnątrz byłoby raczej szukaniem chwilowego bodźca, a ja jestem zwolennikiem stabilności. Mimo że Ryszard i Marcin pracowali w moim sztabie, to jednak teraz decydował będzie inny głos, inne spojrzenie. Nowe wyzwanie powinno wyzwolić w nich dodatkową motywację. Jestem przekonany, że będzie to miało przełożenie również na determinację zespołu, który będzie chciał wyrwać się z dotychczasowego marazmu. Nie sądzę, żeby szukanie nazwisk poza klubem było skuteczniejsze. Zespół w wielu wypadkach musi sam pokonywać piętrzące się trudności i problemy. Moja decyzja ma to tylko i wyłącznie ułatwić.

Co dalej z Bogdanem Serwińskim? Zostaje pan w klubie czy może planuje odpocząć albo poszukać zupełnie nowych wyzwań?


- Nie odchodzę z klubu, dalej w nim pracuję. "Siedzenie" na ławce trenerskiej było tylko jednym z moich zajęć. Wszystkie sprawy menedżersko-organizacyjne, którymi dotychczas się zajmowałem, dalej będą należeć do moich obowiązków. Z tym że teraz będę mógł poświęcić się im ze zdwojoną energią, żeby Ryszard i Marcin mogli bardziej skoncentrować się na kwestiach sportowych, bez zawracania sobie głowy innymi sprawami. Obsada kadrowa naszego klubu jest bardzo nieliczna, więc myślę, że prezes Jeżowski ucieszy się z dodatkowego wsparcia na polu administracyjno-organizacyjnym.

W otoczeniu klubu nie powinno się więc za dużo zmienić.

- To jest praca permanentna. Rozmowy, negocjacje - to nie są łatwe sprawy, zwłaszcza w żeńskiej siatkówce. Chociaż ogólnie w polskim sporcie pozyskiwanie sponsorów nie należy do prostych zadań, to w siatkówce jest dużo trudniej niż chociażby w piłce nożnej. Wydawało się w pewnym momencie, że zmierzamy w dobrym kierunku, ale skończyło się tak, a nie inaczej. Na dzień dzisiejszy klub jest stabilny finansowo, nie zalegamy nikomu ani złotówki. Każda zawodniczka kontrakt ma realizowany co do dnia, więc chyba jesteśmy jednym z wyjątków, jeśli chodzi o te sprawy.[nextpage]Jaki będzie dalej kurs klubu? Dziesięć lat temu zdobyliście pierwsze mistrzostwo Polski, ale miniony i obecny sezon nie dają nadziei na rychłe nawiązanie do czasów, gdy drużyna z Muszyny była ligowym potentatem.

- Każdemu z nas marzy się powrót do czasów, gdy graliśmy w Lidze Mistrzyń. Jak na razie, biorąc pod uwagę potencjał finansowy polskich zespołów i tak jesteśmy chyba gdzieś w czubie, a w 2015 roku medal Orlen Ligi zdobyliśmy, mimo nie najmocniejszego personalnie składu. Tamten zespół wyciśnięty został do maksimum, do ostatniej kropelki, jak cytryna. Nie udało się tego powtórzyć w następnym roku i nie uda się zapewne powtórzyć w obecnych rozgrywkach. Teraz jest to już jednak kwestia zdarzeń losowych, jak kontuzji Małgosi Lis czy Ani Grejman. Dysponując tymi dwoma zawodniczkami moglibyśmy rozmawiać dzisiaj w zupełnie innych okolicznościach. Nie było nas jednak stać, by zapełnić te ubytki porównywalnej klasy zawodniczkami. Urazy pokrzyżowały nam plany.

Ania Grejman miała być autentyczna liderką sportową zespołu, bo miała ku temu predyspozycje. Kontuzja, która przyplątała się jej w czasie gry w reprezentacji, skutecznie ją z tego wyeliminowała. Małgosi Lis przytrafiła się zupełnie losowa kontuzja w pierwszym meczu, a ona z kolei miała być liderką mentalną - zdecydowanie miała na to "papiery". Dysponując tymi zawodniczkami mielibyśmy pole manewru, by w trakcie sezonu sprowadzić jakąś siatkarkę z zagranicy na pozycję, na której pojawiłby się problem. Niestety, uzupełniać trzeba było te pozycje, na których ubytki wynikały z kontuzji. Dlatego cały nasz plan został zburzony, co miało też przełożenie na zespół, który na skutek tego wszystkiego był niestabilny psychicznie. Drużyna przeplata dobre mecze z bardzo słabymi, świetne sety z kompletnie nieudanymi - takie konsekwencje ponosi się jednak w sporcie zespołowym. Gdybym dzisiaj rozpoczynał budowę tego zespołu, mając obecną wiedzę, nie zrobiłbym na pewno wielu rzeczy, które zrobiłem, ale zawsze podejmuje się jakieś ryzyko. Jestem jednak pewien, że jesteśmy w stanie ustabilizować naszą pozycję sportową, mimo że ten kończący się rok wygląda słabiej niż w naszych zamierzeniach.

Czy dla szans na powodzenie Polskiego Cukru Muszynianki Enea w Orlen Lidze ma znaczenie jej poszerzenie? Czy dla mniejszego ośrodka miejskiego nie jest problemem konieczność rywalizowania o sponsorów czy zawodniczki z większą liczbą klubów znajdujących się na ekstraklasowym świeczniku?


- Jeżeli chodzi o rozszerzenie Orlen Ligi to po czasie można powiedzieć, że ta decyzja przyniosła kilka pozytywów. Widać dzięki temu, że w klubach pierwszoligowych jest spory potencjał, co jest dobre dla całej dyscypliny. Pokazało się wiele zawodniczek dotychczas pierwszoligowych, funkcjonujących wcześniej poza profesjonalną ligą. Okazało się, że wcale nie są one słabsze od tych uznanych siatkarek występujących w najwyższej klasie rozgrywkowej, a odróżnia je od nich jedynie kwota zapisana w kontrakcie. Z drugiej jednak strony okazało się, zgodnie z obawami wielu osób, że potencjał sportowy siatkówki żeńskiej w Polsce nie jest wystarczający, by poszerzać ligę. Dla nas nie zmieniło to wiele w żadnym aspekcie. Ten dwuletni okres obowiązywania czternastozespołowej ligi nie jest dla nas problemem.

A dominacja ligowa Chemika Police? Czy w sytuacji występowania w lidze takiego potentata innym klubom nie jest trudniej pozyskiwać sponsorów, którzy mogą nie być zainteresowani walką o drugie miejsce w Orlen Lidze?


- Myślę, że nie powinno to być problemem. Zresztą w tym sezonie do pewnego momentu wydawało się, że zespół Grot Budowlanych Łódź jest w stanie nawiązać walkę z Chemikiem. Pierwszy mecz pomiędzy tymi zespołami pokazał, że doświadczenie i pewność siebie zespołu z Polic pozwoliły zdominować rywalki, ale to wcale nie oznacza, że tak będzie już zawsze. Nie jest to chyba olbrzymia przepaść. Potrzeba momentu, żeby o coś zahaczyć, czymś się podeprzeć i wtedy może się udać pokazać swoją wartość. Pamiętam występy mojego zespołu chociażby w europejskich pucharach i sytuacje, w których wydawało się, że nas i rywala dzieli wielki dystans sportowy, a w bezpośredniej rywalizacji, na przykład gdy zdobywaliśmy Puchar CEV, pokonując Fenerbahce, okazywało się, że potrafimy osiągnąć bardzo korzystny wynik. Wydaje mi się, że siła Chemika nie powinna być problemem dla ligowych rywali. Rzeczywiście sytuacja wygląda tak, że od trzech sezonów trwa dominacja jednego zespołu, ale powinien przyjść moment, w którym to się wyrówna.

Skoro nawiązał pan już do zdobycia Pucharu CEV, proszę powiedzieć, co uważa pan za swój największy sukces w karierze trenerskiej? Czy był nim właśnie triumf na arenie międzynarodowej?


- Powiem szczerze, że chciałbym na razie unikać odnoszenia się do historii, bo jeszcze nie czas, bym brał się za pisanie pamiętników. Moja rezygnacja wynika z potrzeby chwili, ale nie powiedziałem, że jest decyzją dożywotnią. Chyba że bardzo spodoba mi się to "lenistwo", czego nie można wykluczyć (śmiech). Ładnych parę lat pracuję codziennie od 7 rano do późnego wieczora, bez przerwy, wolnej soboty czy niedzieli, praktycznie bez urlopu. Organizm potrzebuje trochę odpoczynku, ale na razie to tylko gdybanie i melodia przyszłości. Wracając jednak do tych osiągnięć to największym jest chyba zdobycie Pucharu CEV, co z uwagi na to, że dokonał tej sztuki mój zespół, zostało chyba gdzieś trochę pominięte czy umniejszone. A dla polskiej siatkówki był to sukces niebotyczny. Nikt do tego nie może się nawet zbliżyć. Ogólnie w sportach zespołowych polskie drużyny nie mogą pochwalić się wieloma porównywalnymi zdobyczami. O tym szybko zapomniano, a to chyba wzór, do którego warto dążyć. Ale może ktoś zechce w przyszłości odkurzyć ten sukces, przywołać go, by pokazać innym drużynom czy zawodniczkom, że warto walczyć.

Rozumiem, że o końcu kariery trenerskiej w pana przypadku absolutnie nie ma w tej chwili mowy?


- To jest potrzeba chwili i konieczność wzięcia na siebie odpowiedzialności. Zespół potrzebuje bodźca i nie mogłem postąpić inaczej.

Czyli w niedługiej przyszłości, na przykład na początku kolejnego sezonu, może pan wrócić na ławkę trenerską Polskiego Cukru Muszynianki Enea?


- Na razie mam za sobą długie rozmowy z prezesem Jeżowskim oraz trenerami Litwinem i Wojtowiczem, w których musiałem ich przekonać, żeby przychylili się do mojej koncepcji. Długo trwały negocjacje, ale w końcu udało nam się wspólnie ustalić, że taka jest potrzeba. Na temat dalszej przyszłości jeszcze nie rozmawialiśmy. Chodziło na razie tylko i wyłącznie o tę konkretną zmianę. Powierzenie drużyny trenerowi Litwinowi to dobra decyzja. Ryszard jest doświadczonym szkoleniowcem, związanym z tym klubem emocjonalnie, więc kto, jak nie on?

Rozmawiał Marcin Olczyk

Źródło artykułu: