Oskar Kaczmarczyk: ZAKSA nie jest najmocniejszym zespołem w PlusLidze

Występ ZAKSY w Lidze Mistrzów oraz dotychczasowe osiągnięcia w PlusLidze dla WP SportoweFakty podsumowuje Oskar Kaczmarczyk, asystent Ferdinando De Giorgiego.

Ola Piskorska
Ola Piskorska
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski

WP SportoweFakty: Myślę, że spokojnie możemy podsumować fazę zasadniczą w wykonaniu ZAKSY, bo już jest pewne, że zakończycie ją jako zwycięzcy.

Oskar Kaczmarczyk: Na pewno możemy być bardzo zadowoleni z tego, co pokazaliśmy w tym sezonie w PlusLidze. Przede wszystkim wygraliśmy Puchar Polski, co nam się w poprzednim sezonie nie udało. Do tego ponownie wygraliśmy rundę zasadniczą, co nie jest łatwe. Bardzo nas cieszy, że nie straciliśmy koncentracji i nie osiedliśmy na laurach po poprzednim sezonie, który wygraliśmy w sposób imponujący. I, choć w tym roku wszyscy się zachwycają przede wszystkim drużynami z Jastrzębia i Olsztyna, to my nadal gramy imponująco i pokazujemy bardzo dobrą, poukładaną siatkówkę. Tylko już nie ma efektu "wow", bo ludzie się przyzwyczaili. Przegraliśmy do tej pory zaledwie trzy spotkania w fazie zasadniczej czyli tyle samo co rok temu. Co więcej i co nas bardzo cieszy, żadna z tych porażek nie była do zera. To jest dla nas bardzo ważne, bo ZAKSA ma być zespołem, który zawsze walczy. To nie jest tak, że wszystkie mecze zagraliśmy doskonale, ale potrafiliśmy wygrywać nawet te, które nam się nie układały.

Było trudniej niż rok temu?

- Na pewno rywale, a zwłaszcza klasa średnia w PlusLidze, się wzmocnili, a nam doszły rozgrywki w Lidze Mistrzów, przez co my mamy mniej czasu na poprawianie gry na treningach. I mimo że mamy świadomość, że, podobnie jak w zeszłym, tak i w tym sezonie, wcale nie jesteśmy najmocniejszym zespołem w polskiej lidze, to spróbujemy wygrać wszystko do końca i obronić tytuł mistrza Polski. Może to slogan, ale my naprawdę ciężko pracujemy, jesteśmy bardzo konsekwentni i nie poddajemy się w żadnym momencie. Przez dwa ostatnie lata nie zaliczyliśmy ani jednej wpadki. I nawet gdyby nie udało nam się wygrać w tym roku mistrzostwa kraju, to i tak możemy uznać ten sezon za udany. Bo udało nam się utrzymać głód siatkówki, głód wygrywania i wysoki poziom. I nikt nie spoczął na laurach mimo trofeów, które zdobyliśmy.

ZOBACZ WIDEO: Polscy skoczkowie spełnili marzenie Wojciecha Fortuny. Drugie spełni się w Pjongczang?

Może nie zaliczyliście żadnej wpadki, ale wasz bilans z zespołami z czołówki nie jest dobry. A to właśnie z nimi będziecie się mierzyć w drodze po ewentualne mistrzostwo Polski, nie z tymi słabszymi zespołami, które pokonywaliście 3:0. To was nie niepokoi?

- To prawda, przegraliśmy raz z Asseco Resovią i dwa razy z PGE Skrą. Ale to nie były słabe spotkania przegrane do 17 w secie, tylko zacięta walka, gdzie o wyniku decydowały dwie, trzy piłki. Z Jastrzębiem była walka, ale wszystkie trzy mecze jak dotąd wygraliśmy. Na pewno nie ma w nas żadnego niepokoju w związku z tym. Mamy świadomość, z kim będziemy się mierzyć i bardzo starannie się przygotowujemy do fazy play off, również szczegółowo analizując poprzednie mecze i przyczyny naszych porażek. Natomiast na pewno można powiedzieć, że te cztery drużyny, które zmierzą się w półfinałach, są na bardzo podobnym poziomie i nikt nie jest wyraźnym faworytem. O wygranej będą decydować małe detale.

Formuła półfinałów będzie zupełnie inna niż w poprzednich sezonach, jak ją pan ocenia?

- Będzie bardzo dziwnie. Poczuliśmy przedsmak tego w Lidze Mistrzów, kiedy przegranie 1:3 pierwszego meczu w Biełgorodzie ustawiło rewanż i mocno wpłynęło na ostateczny rezultat. Podobnie może być teraz w polskich play off. Zaczniemy półfinały od wyjazdu, prawdopodobnie do Jastrzębia, a tam może się zdarzyć wszystko. W fazie zasadniczej wygraliśmy tam 3:2, ale przegrywaliśmy w tym spotkaniu już 0:2. Tym razem możemy nawet przegrać 0:3 i z taką świadomością przystępować do rewanżu u nas. Ale pracujemy mentalnie i fizycznie cały sezon właśnie po to, żeby być gotowym nawet na taki scenariusz.

To przejdźmy do oceny waszego udziału w Lidze Mistrzów. Nie podoba się panu określenie "katastrofa", ale nie da się ukryć, że odpadnięcie na etapie pierwszej rundy play off wszystkich polskich zespołów było rozczarowaniem dla kibiców. Zwłaszcza po ZAKSIE spodziewano się więcej po świetnej fazie grupowej.

- Zawiedliśmy i jesteśmy tego świadomi. Jednak rozczarowanie tak, ale na pewno nie katastrofa. Nie podoba mi się takie podejście. My jako ZAKSA na pewno jesteśmy rozczarowani, bo mieliśmy spore aspiracje i ambicje, ale Biełogorie Biełgorod to zespół utytułowany, z bardzo dobrymi zawodnikami w składzie i to nie jest katastrofa przegrać z takim. Co innego gdybyśmy odpadli z zespołem z Berlina, z Craiovej czy z Liberca. To są drużyny poniżej naszego poziomu. Ale odpadliśmy z ekipą, która jest co najmniej na równi z nami, jak idzie o potencjał sportowy, może trochę wyżej i wtedy nie możemy mówić o katastrofie. Poza tym, to dziennikarze pompowali ten balon znacznie bardziej niż my sami, pisząc, że bijemy się o Final Four. A my od początku w każdym wywiadzie powtarzaliśmy: bijemy się o wyjście z trudnej grupy, a co będzie dalej, zobaczymy po losowaniu.

Nie do końca zgodzę się na obwinianie dziennikarzy. To wasza doskonała postawa w tej właśnie trudnej grupie napompowała balon oczekiwań u wszystkich. Przeszliście ją jak burza.

- Tak, ale nikt nie wziął pod uwagę kilku innych faktów. Na przykład tego, że my od początku roku w ogóle nie trenujemy, za to zagraliśmy 28 spotkań. I utrzymanie w marcu naszego poziomu gry ze stycznia było niemożliwe bez treningów. A nie było treningów, bo graliśmy środa - sobota cały czas.

Kiedy na mecz rewanżowy wyszedł rezerwowy rozgrywający Poroszin, o wiele słabszy od Marlona, to wielu kibiców było już pewnych waszego zwycięstwa.

- Ale my nie przegraliśmy tego meczu ich atakiem. Oni nie atakowali lepiej od nas. Natomiast oni zacznie lepiej zagrywali, a my w najważniejszych momentach nie utrzymaliśmy przyjęcia. I Marlon zagrywa z nich wszystkich najsłabiej, więc jego brak w tym elemencie jest atutem. Poroszin także lepiej blokuje niż Marlon. Generalnie, jak idzie o rodzaj siatkówki, to Dynamo nam znacznie bardziej pasowało, bo było znacznie mniej odporne na nasz serwis. Ich sposób na przyjęcie flota, czyli wszyscy stojąc na 3 metrze przyjmują na palce, skarciliśmy naszymi alternatywnymi zagrywkami. A Tietuchin przyjmował, może nad siebie, ale przyjmował, a nie oddawał punkty bezpośrednio. Tak samo libero Biełgorodu był znacznie lepszy w przyjęciu niż ten z Dynama. Przegraliśmy z zespołem równym nam sportowo albo lepszym.

Owszem, ale nie przegraliście grając równo, bo jednak dwukrotnie nie zdobyliście nawet punktu. Nie były to dwa tie breaki i złoty set. Do tego w pierwszym meczu wygraliście seta do 13, a w drugim wysoko prowadziliście w pierwszej partii. Może dlatego kibice są tak bardzo rozczarowani?

- Po tym pierwszym secie kibice chyba pomyśleli, że Biełgorod to taka drużyna jak dolne rejony tabeli w PlusLidze. A tymczasem Tietuchin wziął się do pracy, trzy razy wybronił, trzy razy zagrał asa, dołożył parę bloków i doskonałych wystaw z piłek sytuacyjnych i wszystko się zmieniło. To jest zawodnik, który umie wygrywać mecze. I do tego Muserski, który swobodnie jechał nad nami. Takich graczy też nie miało Dynamo Moskwa.

Ciekawe, że ani razu nie wspomniał pan o braku Kevina Tillie, który był kluczowym graczem zespołu i wypadł z powodu kontuzji.

- Jesteśmy drużyną przygotowaną do walki o najwyższe cele niezależnie od wszystkiego i w takich warunkach jakie mamy. ZAKSA to nie jest zespół budowany pod jednego zawodnika. Nie wiem, czy z Kevinem byłby inny rezultat i nie lubię gdybać. Poza tym my nie szukamy wymówek.

Rozmawiała Ola Piskorska

Występ ZAKSY w Lidze mistrzów to:

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×