Dominika Pawlik, WP SportoweFakty: Jak zaczęła się pana przygoda z siatkówką, że zaprowadziła na stanowisko statystyka?
Kamil Sołoducha, statystyk Asseco Resovii Rzeszów: Nigdy nie grałem w siatkówkę, a dyscypliną zacząłem interesować się jak miałem 15-16 lat, to wiek, kiedy jest za późno, żeby trenować zawodowo. Choć o ile pamiętam to Dawid Gunia zaczął w tym wieku, ale zapewne on miał więcej zapału niż ja. Byłem na 2-3 treningach juniorów AZS-u i zrezygnowałem, kiedy później wszystko mnie bolało przez tydzień. Od tego momentu zacząłem interesować się siatkówką. Studiowałem wtedy w Olsztynie informatykę i ówczesny trener AZS-u Mariusz Sordyl stwierdził, że skoro wiem co nieco o komputerach, a do tego mam pasję do siatkówki, to nadaję się na statystyka. I zaproponował mi takie stanowisko.
Szybko zadebiutował pan również w kadrze.
Pracowałem w Olsztynie w 2011 roku. Oskar Kaczmarczyk zapytał mnie czy chciałbym jako trzeci statystyk pojechać do Japonii na PŚ. Oczywiście się zgodziłem. Z reprezentacją Polski pracowałem jeszcze w 2012 roku w czasie Ligi Światowej. Tak jakoś się złożyło, że Daniel Castellani, prowadzący reprezentację Finlandii, zaproponował mi współpracę. W 2013 roku przeniosłem się do Kędzierzyna-Koźla, a teraz drugi sezon jestem w Rzeszowie.
ZOBACZ WIDEO Jaki był 2017 rok dla polskiej siatkówki? Łukasz Kadziewicz: Nie był najlepszy, świadczą o tym wyniki
Rozstając się z ZAKSĄ mówił pan o powrocie do rodzinnego miasta, tymczasem ostatecznie związał się pan z Resovią. Jak do tego doszło?
Przez 3 lata pracowałem w ZAKSIE i zacząłem dostrzegać minusy tej pracy. Kiedy pracuje się w klubie, siedzi się minimum 10 godzin przed komputerem. Nawet jeżeli moja żona przyjeżdżała do Kędzierzyna, to nie miałem dla niej czasu, bo musiałem pracować, bez względu na to, jaki był dzień tygodnia. Zaczęło mi doskwierać, że nie mam czasu na życie osobiste, tylko ciągle praca i praca. Zdecydowałem, że to moment na zmianę i odejście z ZAKSY. Po kilku miesiącach od tej decyzji odezwał się do mnie Andrzej Kowal, który zaprosił mnie na spotkanie. Powiedziałem mu, jak widzę swoją pracę, Andrzej powiedział, jak on to widzi i znaleźliśmy wspólną drogę.
Praca zdalna statystyka, to zdecydowanie coś nowatorskiego, jak to wygląda?
Jestem z drużyną tydzień w miesiącu. Wspólnie z Andrzejem decydujemy kiedy jest najlepszy moment, żebym się pojawił w Rzeszowie. Gdy jestem w Rzeszowie, to chodzę na wszystkie treningi, wideo, do tego robię wszystko to, co robię wtedy, kiedy jestem w Olsztynie. Czyli skupiam się na robieniu meczów przeciwników, analizie naszych meczów. Statystyk, który jest w Rzeszowie chodzi na treningi, pomaga w nich, scoutuje treningi i robi mecze Resovii. Taki mamy podział pracy.
Czy to oznacza, że pracuje pan krócej?
Przede wszystkim ja jestem w stanie zorganizować sobie pracę i wybrać czy pracuję rano, wieczorem czy w nocy. Robię tyle samo pracy statystycznej co gdybym był w Rzeszowie, ale zajmuje mi to mniej czasu, bo nie mam "przerywników". Dzięki temu, że w Rzeszowie jest Sergiusz to jesteśmy w stanie wykonać znacznie większą pracę niż pozostałe drużyny, które posiadają tylko jednego statystyka.
Wychodzi więc na to, że największe kluby i te, które chciałyby być na górze, powinny zatrudniać dwóch statystyków.
Gdy jest dwóch to na pewno można zrobić więcej. W Rzeszowie robimy wszystko to co robi jeden statystyk. Do tego mamy zrobione wszystkie mecze PlusLigi według swojego systemu, bo każdy statystyk i trener ma inny system oceniania. Ponadto mamy wszystkie mecze Ligi Mistrzów, gdzie grają polskie drużyny, bo może nam się to przydać w przyszłości. Wybiórczo analizujemy także mecze I i II ligi, a także ligi zagraniczne. 14 stycznia przekroczyłem liczbę 200 przeanalizowanych meczów.
Czyli tyle, co inni statystycy przez cały sezon.
To jest przewaga, że mamy dwóch statystyków. Sergiusz skupia się na tym, co mamy w Rzeszowie, a ja na innych rzeczach.
Na kolejnej stronie przeczytasz o tym, czy wszyscy słuchają statystyków i w jaki sposób zawodnicy mają przekazywaną wiedzę na temat rywali.
[nextpage]Czy są zawodnicy, którzy nie chcą słuchać rad statystyków, a mimo to są znakomici w tym, co robią?
Myślę, że jest wielu takich siatkarzy. Pracowałem w mojej karierze z rozgrywającymi, którzy dostawali pełne analizy swojej gry z wypunktowanymi rzeczami, które lubią robić w danych ustawieniach, z sugestią, żeby to zmienili, ale raczej nie było im to po drodze i bardzo rzadko się do tego stosowali. Mimo wszystko nadal oceniano ich jako jednych z najlepszych w naszym kraju. Jeśli rozgrywający ma swoje schematy, ale jest przy tym wystarczająco precyzyjny w wystawie, to zagrożenie jest w dużym stopniu neutralizowane.
Pewnie jest też druga strona medalu, zawodnicy nie stosują się do taktyki i nic dobrego z tego nie wychodzi?
Zgadza się. Jeżeli mamy pewne ustalenia na przykład co do pozycji bloku - czy zamykamy prostą, czy skos, to jeżeli zawodnik się nie trzyma tych ustaleń - wtedy mamy problem. Obrońca nie wie jak stanąć, bo na kartce miał stanąć w danym miejscu, ale blokujący robi co innego. W takiej sytuacji dwóch zawodników pokrywa jedną strefę, a inna strefa jest bez bloku i obrony. To jest problem, który się zdarza.
Z czego wynika ta niesubordynacja? Zawodnicy wiedzą lepiej czy nie są w stanie zapamiętać tak wielu ustaleń taktycznych?
Jest kilka czynników. Pierwsza rzecz, to uważają, że wiedzą lepiej. Wydaje im się, że lepiej czują grę niż jest faktycznie. Koniec końców, okazuje się, że tak nie jest, a dobrym przykładem jest Earvin Ngapeth, który ma wolną rękę. Widać, że nie trzyma się systemów drużynowych i myśli, że czuje, ale gdy już dokładnie przeanalizujemy analizy i statystyki, to okazuje się, że nie do końca mu to wychodzi. Druga rzecz - często siatkarze w decydujących momentach, np. przy wyniku 23:23, mają w sobie tyle adrenaliny i stresu, że zapominają o tym, co było na kartkach. Robią dziwne rzeczy, bo po prostu wylatuje im to z głowy. Kolejna grupa to siatkarze, którzy są w stanie przyjąć 2-3 informacje i wykonać je skutecznie. Większość zawodników realizuje taktykę i nie ma z nimi żadnego problemu, a zdarzają się też wybitni siatkarze, którzy proszą o więcej.
Czy trudno jest skondensować ogrom wiedzy, którą macie o rywalu, by przekazać ją zawodnikom?
My czerpiemy informacje z ostatnich 7-8 spotkań i w sumie dla sztabu trenerskiego to jest 100 stron analiz, a zawodnicy dostają kilka informacji, całkiem zręcznie upakowanych. Zostawiamy informacje, kto gdzie zagrywa i co za tym idzie, gdzie powinniśmy stanąć. To samo w ataku. Odnośnie rozgrywającego, to są takie trzy kluczowe rzeczy. Jeżeli jest coś interesującego w następnej akcji, to trener przed nią daje dodatkowe informacje i przypomina te z kartek.
Dodatkowo na ławce zawodnicy mają do dyspozycji kartki z kierunkami zagrywek?
W Rzeszowie mamy wszystkie kartki, które zawodnicy widzieli wcześniej. Korzystamy także z tableta, na którym zawodnicy widzą ostatnie pięć akcji z meczu, czyli na przykład libero albo środkowy po zmianie może zobaczyć co zrobił dobrze, a co jest do poprawy.
Czy zawodnicy będący w kwadracie wyciągają wnioski z tego, co dzieje się na boisku?
Ci, którzy są bardziej doświadczeni, już sami przychodzą z takimi informacjami. Na przykład podczas meczu Indykpolu AZS z Dafi Społem, Daniel Pliński, który przebywał w kwadracie, miał bardzo dużo uwag do chłopaków, bardzo im pomagał. Tak samo jest też w innych drużynach.
Czy w statystyce osiągnięto już wszystko to, co można było osiągnąć czy czeka nas jeszcze jakaś rewolucja?
Praca statystyka, jaką ludzie widzą, czyli osobę siedzącą za komputerem i wstukującą kody, powoli się kończy. Powstaje system, gdzie na serwer wrzuca się wideo z meczu, trzeba wskazać, kto był na boisku, w którym secie, a system sam ocenia wszystko, czyli zawodnik jest zautomatyzowany. Myślę, że za 3-5 lat będzie potrzebna osoba, w postaci analityka, a statystyków już nie będzie. Nie znaczy to, że w statystyce nie można więcej rzeczy osiągnąć. Więcej czasu na pracę generuje większe możliwości. Tak samo, jak mówiłem o dwóch statystykach w Rzeszowie - my robimy znacznie więcej rzeczy niż pozostali. Tylko z drugiej strony trzeba się zastanowić czy jest sens przekazywać każdą informację zawodnikom. Przykładowo czy mówić o tym, że rozgrywający X wystawiając jedną ręką zawsze gra pierwsze tempo? Są tylko trzy takie odbicia w meczu. Przed akcją nie możemy o tym powiedzieć, bo nie wiemy kiedy zdarzy się taki moment. Jeżeli zaczęlibyśmy wymieniać takie niuanse, to byłoby 30-50 takich małych rzeczy, a to są tylko trzy punkty. Gdy już skoczymy w bloku to nie zawsze zablokujemy piłkę, statystycznie powinniśmy zablokować jedną z tych trzech piłek.
Jak duży wpływ na wynik meczu ma pana praca?
Kiedy zaczynałem się tym zajmować myślałem że duża, teraz myślę, że to jakieś 10 proc. wyniku. Wraz z kolejnymi latami pracy uważam, że statystyka jest mniej istotna, aczkolwiek nadal ważna. Większe znaczenie ma praca nad mentalnością zawodników, trenerów, sztabu - całej drużyny, a także ludzi dookoła. Zaczynam dostrzegać na przykład bardzo istotną rolę spikera. W meczach u siebie powinien być bardziej pozytywny dla całej drużyny. Są hale, w których spiker jest negatywny, a robi to nawet nieświadomie. Na przykład, kiedy drużyna prowadziła pięcioma punktami, rywale zaczynają doganiać, a spiker mówi "już tylko dwa punkty przewagi". Praca z coachem czy psychologiem jest według mnie coraz istotniejsza. Wszystkie drużyny mają statystyków, wszystkie robią bardzo podobnie analizy. Nie wiadomo, kiedy rozgrywający zmieni dystrybucję swojej gry, nie jesteśmy tego pewni, a głowy się nie zmieni. Tak naprawdę zawsze wygrywamy my, a nie przegrywają przeciwnicy. Tutaj trzeba pracować nad sobą, nie nad rywalem.
Na ostatniej stronie przeczytasz o specyfice pracy w Finlandii.
[nextpage]Jakie są różnice między pracą w Polsce a w Finlandii?
W Finlandii nie ma presji na wynik, a w Polsce jest cały czas. Wiele osób nie dostrzega, że nie mamy już Mariusza Wlazłego czy Pawła Zagumnego. W 2018 roku są już chęci na powtórzenie mistrzostwa świata, a z drużyny mistrzów bardzo niewielu w zespole już zostało - przede wszystkim z tych grających w pierwszej szóstce.
W Finlandii nie ma presji, ale jest dążenie do ciągłego rozwoju. Jak ja zaczynałem, to było myślenie o wymianie starszych zawodników na młodszych i to się udało. To było jednak bardzo dobrze przygotowane, zaplanowane i zrealizowane. Przyniosło w dalszym czasie bardzo dobre efekty. Druga rzecz to kultura - z mojej perspektywy jako obcokrajowca. Podczas mojego pierwszego sezonu raczej niewiele osób się odzywało, to jest taki skandynawski charakter, ale jak już mnie wszyscy poznali i przyzwyczaili się, to okazało się, że są bardziej otwarci. Właściwie można im się zwierzyć ze wszystkiego i każdy będzie gotowy do pomocy. To się naprawdę przydaje w drużynie. Finowie nigdy się nie poddają. Myślę, że na palcach jednej ręki mógłbym policzyć mecze, w których widać było, że się z tego wyłamaliśmy.
Kolejna różnica, też związana z kulturą, jest taka, że w Polsce pracownika postrzega się jak osobę wykonującą pewne zadania. Natomiast w Finlandii jest bardzo duża dbałość o rozwój, żeby widział sens swojej pracy. Dostrzegamy zalety bywania w ciekawych miejscach, nasze rodziny mogą przyjechać do ośrodka w którym trenujemy i rozłąka robi się mniej uciążliwa. Przebywamy wtedy wszyscy w jednym miejscu, gdzie trenujemy, wspólnie spożywamy posiłki, korzystamy z sauny. To jest tworzenie głębszej więzi, a bliscy widzą, że jest jakiś sens naszej pracy.
Czy to coś, co mogłoby zafunkcjonować w Polsce?
Myślę, że tak. Chociażby dzieci nie do końca rozumieją, dlaczego tata kolegi jest cały czas w domu, a jego taty nie ma przez całe wakacje. Finowie pokazują dzieciom, że tata robi "fajne" rzeczy w tym czasie.
A sama praca jest taka sama jak w Polsce?
Tak, jest bardzo podobnie jak w klubach, bo poza tym, że jestem statystykiem, to robię analizy drużyny przeciwnej. Przeciwników analizujemy w analogiczny sposób do tego, co robimy w Pluslidze.
Po pięciu sezonach w Finlandii umie pan już cokolwiek powiedzieć w języku fińskim?
Nie. Rozumiem kilka słów, czasami jestem w stanie zrozumieć kontekst rozmowy, ale to bardzo trudny język. Nie pomaga to, że wszyscy w Finlandii mówią po angielsku, więc nie ma w ogóle presji, żeby się nauczyć. Oczywiście to tylko wymówka.