Michał Matyja po raz czwarty w swojej pięcioletniej historii startów na śniegu, sięgnął po tytuł króla śniegu. Pomimo kłopotów finansowych, ciągłych zmian partnerów i dalekich wyjazdów, we wszystkich turniejach uzbierał najwięcej punktów i znów okazał się ponownie najlepszym zawodnikiem w Europie.
Dominika Pawlik, WP SportoweFakty: Kolejny start w CEV Snow Volleyball Tour i znów tytuł. Jaki był ten sezon dla pana?
Michał Matyja: Zdecydowanie najtrudniejszy z dotychczasowych, ze względu na to, że trwał najdłużej, a ja byłem na wszystkich turniejach, które były zorganizowane. Wycofałem się ze względu na brak pieniędzy, a później wróciłem, więc musiałem w sobie znaleźć motywację, o którą naprawdę nie było łatwo, pomimo tego, że znalazł się sponsor, Radek Siuda, który wyłożył pieniądze. Na pewno długo biłem się z myślami czy w ogóle kontynuować starty, czy to ma jakiś sens. Wróciłem, zrobiłem to i skończyłem znów w czołówce.
Zmiany partnerów, czasami co turniej, nie przeszkadzały?
Jestem przyzwyczajony przez te cztery lata, od kiedy gram na śniegu, miałem dość sporo partnerów. Za każdym razem jest to trudne, trzeba się od nowa przestawiać, ale pokazuję też, że jestem wszechstronny i biorąc pod uwagę wyniki, mi to nie przeszkadza. Po prostu potrafię się dostosować.
ZOBACZ WIDEO Katarzyna Kiedrzynek wyzywa Zbigniewa Bońka na boiskowy pojedynek. "To bardzo ważny zakład!"
Przed ostatnim turniejem na swoich social mediach poinformował pan o nowym sponsorze. To była jednorazowa sprawa czy coś na dłużej?
W trakcie sezonu znalazł się Radek, który zasponsorował mi ostatnie turnieje, aczkolwiek na przedostatnim faktycznie podpisałem umowę sponsorską z bardzo znaną w Polsce firmą, Gatta. To raczej odłam tej firmy, bo będę reklamował nie rajstopy, ale ich odzież termoaktywną. Na pewno bardzo się cieszę, to rozpoznawalna marka i mam nadzieję, że skoro taka firma widzi w tym potencjał, to może w ślad za nią pójdą inne firmy.
Czyli nie zawiesza pan butów na kołku po piątym sezonie w snow volleyu?
Na pewno szykuję małą niespodziankę w najbliższym czasie, ale nie chcę o tym jeszcze mówić.
Podczas jednej z imprez spotkał się pan z prezydentem FIVB, czy jest już pewne, że siatkówka na śniegu zagości w szerszych kręgach?
Można tak powiedzieć. Pierwszy turniej snow volleya, pod egidą FIVB, odbędzie się w Stanach Zjednoczonych. CEV nadal będzie organizować swój cykl, a także chcą zrobić mistrzostwa Europy. Na pewno siatkówka na śniegu wychodzi poza granice Europy oraz Azji, bo tam już imprezy były, w końcu będzie mieć większy wymiar.
Zaobserwował pan, żeby pary, po jednym występie, częściej startowały w imprezach na śniegu?
Oczywiście, mamy tu przykład Rosjanek i Rosjan, grali nie tylko w zawodach CEV, ale też w mistrzostwach Rosji, tam jest to oficjalnie uznawane jako dyscyplina. Oczywiście byli też Włosi, którzy mają w swoim kraju cykl pięciu turniejów, tam również są organizowane mistrzostwa kraju.
Jeżeli okaże się, że uda się znaleźć sponsorów, to kiedy powróci pan do treningów? Jak to wygląda w przypadku takiej dyscypliny, w której sezon, mimo wszystko jest stosunkowo krótki?
Zdecydowanie jesienią rozpocząłbym przygotowania. Po takim sezonie jaki był, co najmniej przez dwa tygodnie będę dochodził do siebie. Grałem cały cykl ze skręconą kostką, kontuzji nabawiłem się trzy dni przed turniejem w Czechach. Nie miałem czasu tego wyleczyć. Rozwaliłem plecy, bark, kolano i pachwinę, więc jak trafiłem do fizjoterapeutek, to dziewczyny powiedziały, że jestem nienormalny, że gram w takim stanie. Nie mogłem wstać z krzesła, kiedy skończyłem mecz, a kiedy miałem się rozgrzewać już przed kolejnym. Wyglądałem jak 80-letni dziadek, który wstał właśnie z fotela. Na pewno bardzo dużo zdrowia mnie kosztował ten cykl turniejów. Daję sobie czas na odpoczynek, ale po świętach powoli zacząłem wchodzić w treningi. Udam się też do Hiszpanii, gdzie połączę odpoczynek z przygotowaniami.
Więc cały czas jest nadzieja, że uda się zdobyć fundusze na kolejny rok grania.
Na pewno się nie poddam. Zrobię wszystko co w mojej mocy, by zagrać w następnym sezonie, ale czy to się uda, to nie zależy do końca ode mnie.
Jeżeli tak się stanie, to pozostaje kwestia partnera. Jak już mówiliśmy, w tym sezonie nie było stałego, jest już jakiś pomysł na to, z kim pan chciałby grać?
Nie wyobrażam sobie następnego sezonu, żeby była taka sytuacja jak teraz. Nie będę mówił z kim chciałbym i z kim będę grać, ale po prostu, jeżeli ktoś zdecyduje się na towarzyszenie w tych wojażach, to chciałbym, żeby to była deklaracja na wszystkie turnieje. Nie chcę, żeby było tak, że w poniedziałek dowiadywałem się, że na piątek muszę szukać partnera.
Trofeum, które przyznawane jest zwycięzcy cyklu CEV Snow Volleyball Tour jest dość charakterystyczne, a pan nadał mu imię Maciek? Skąd to się wzięło?
Z Maćkiem znamy się już cztery lata, może to nie jest dużo, ale na pięć lat występów, to całkiem nieźle. Emocjonalnie naprawdę ten tytuł był najmocniej odczuwalny przeze mnie. Świętowaliśmy po ostatnim gwizdku i przyznam szczerze, że nie wiem skąd wzięło się imię, nie chcieliśmy trofeum traktować bezosobowo i postanowiliśmy go po prostu nazwać. Maciek to takie chwytliwe imię ostatnio w internecie. To trofeum jest przechodnie, jedynie grawery, które pojawiają się na tym trofeum, nie są przechodnie, bo po każdym roku grawerowane jest imię i nazwisko króla śniegu. Ja będę miał już cztery grawery. Chciałbym Maćka zostawić na zawsze, ale jednak jest to symbol snow volleya.