Niepodrabialny "Igła". Z kadry wyszedł razem z drzwiami

WP SportoweFakty / Tomasz Kudala
WP SportoweFakty / Tomasz Kudala

- 3,2,1 i koniec - powiedział Krzysztof Ignaczak, gdy żegnał się z kibicami kadry. Na sobie miał koszulkę z numerem 321, bo tyle meczów rozegrał w drużynie narodowej. Wyszedł z niej tak, jak prawie 20 lat temu wszedł. Razem z drzwiami.

Wracając wspomnieniami do 1998 roku możemy poczuć się, jakbyśmy właśnie wysiedli ze srebrnego auta unikatowej marki DeLorean, którym przed chwilą pędziliśmy z prędkością 88 mil na godzinę. To podróż do innego świata. O internecie mało kto słyszał, co najwyżej z emitowanego we wtorkowe popołudnia programu "Telekomputer". Prezydentem Polski jest wciąż bardzo młody jak na polityka Aleksander Kwaśniewski. Podzielony na 49 województw kraj stara się o przyjęcie do NATO i Unii Europejskiej, ale przed nim jeszcze daleka droga.

W świecie sportu bohaterem jest Zinedine Zidane, strzelec dwóch bramek w finale mistrzostw świata. Idol Polaków to czołowy pięściarz wagi ciężkiej Andrzej Gołota. Młodziutki Adam Małysz po klęsce na igrzyskach w Nagano wydaje się zmarnowanym talentem skoków narciarskich, myśli o zakończeniu kariery.

A siatkówka? Dla wielu to dyscyplina świetlicowa. Nudny sport, w którym wynik  2-2 w pierwszym secie może utrzymywać się przez godzinę. Kiedyś mieliśmy w niej nawet spore sukcesy, ale to było dawno.

W takiej rzeczywistości Krzysztof Ignaczak rozgrywa swój pierwszy mecz
w reprezentacji Polski. Z przyjęcia przeszedł niedawno na nową pozycję - libero. Lubi grać w ataku, ale nie jest zbyt wysoki. Ma "tylko" 187 centymetrów i w roli zawodnika, który skupia się na przyjęciu serwisu i grze w obronie, widzi swoją szansę na uniknięcie losu przeciętniaka.

ZOBACZ WIDEO Świetny mecz Napoli, grał Zieliński. Zobacz skrót spotkania z Fiorentiną [ZDJĘCIA ELEVEN]

"Igła" jedzie z drużyną Ireneusza Mazura na mistrzostwa świata do Japonii. Tam złoci medaliści MŚ juniorów dostają tęgie lanie od gwiazd, które wcześniej oglądali tylko w telewizji, jedząc frytki i zagryzając kotleta. Przekonują się, jak długa jest ich droga po marzenia.

19 lat później popularność siatkówki w Polsce jest fenomenem w skali światowej. Biało-Czerwoni od lat zapełniają największe hale, biletów jest zwykle dużo mniej, niż chętnych do ich nabycia. Mecze kadry w Polsce są świętem, a kiedy nasi jadą
w świat, wszędzie znajdzie się grupa fanów, która wspiera ich dopingiem. W środowisku żartuje się, że nawet na Księżycu znalazłoby się kilku kibiców ubranych w kosmiczne skafandry.

Swój ostatni, 322. mecz w reprezentacji, Ignaczak rozgrywa jako aktualny mistrz świata. Tytuł zdobył w 2014 roku. Tam, gdzie żegna się z drużyną narodową i z kibicami - w katowickim "Spodku". Jest też mistrzem Europy, zwycięzcą Ligi Światowej, srebrnym medalistą Pucharu Świata. Ma dwa Ordery Odrodzenia Polski od dwóch różnych prezydentów. A poza tym jest mistrzem "internetów". Możliwości, jakie dał niewyobrażalny rozwój wirtualnej rzeczywistości i mediów społecznościowych, potrafi wykorzystać jak mało kto. Z drużyny narodowej odchodzi krocząc po czerwonym dywanie.

W spotkaniu z Iranem, inauguracyjnym dla nowego selekcjonera Ferdinando De Giorgiego, "Igła" jako jedyny wchodzi na parkiet witany przez potężne słupy ognia. Gra tylko przez kilka minut, przy stanie 7:8 w pierwszym secie zmienia go Paweł Zatorski. Publiczność wstaje z miejsc i długo fetuje jednego z najbardziej charakternych zawodników w historii polskiej siatkówki. Koledzy biorą go na ręce, podrzucają do góry. Irańczycy, którzy od pewnego czasu mają z Polakami "na pieńku", patrzą na te sceny z szerokimi uśmiechami i tak jak kibice biją brawo.

A to był tylko wstęp do pożegnalnej ceremonii. Po meczu otoczony przez kolegów z kadry "Igła" staje na środku boiska. Sentymentalny nastrój zapewnia utwór "Now we are free", który dwa lata po debiucie Ignaczaka w reprezentacji Hans Zimmer napisał do finałowego aktu oscarowego "Gladiatora".

Bohater wieczoru długo wymienia tych, którym dziękuje. Kolejne osoby wręczają "mu prezenty. Jest nagroda finansowa i tytuł zasłużonego dla Dolnego Śląska od rodzinnego miasta, Wałbrzycha. Jest stóg siana i zadanie wyciągnięcia z niego okolicznościowej igły, na szczęście sporych rozmiarów. Prezes PZPS Jacek Kasprzyk wręcza Ignaczakowi koszulkę z numerem 321. - 3,2,1 i koniec - mówi, pokazując swój numer na koszulce. - A może i początek - dodaje po chwili.

Choć benefis trwa długo, a żeby był kompletny brakuje jedynie Krzysztofa Jasińskiego, nikt nie wychodzi z hali. Irańczycy nie rozumieją ani słowa z kolejnych przemów, pewnie nie mają pojęcia dlaczego zasłużony polski siatkarz wyciągał z siana potężny przybór do szycia, ale nawet nie znając didaskaliów przyglądają się wszystkiemu ze sporą dozą osłupienia.

Ostatni prezent "Igła" dostaje z zaskoczenia. A raczej dostaje prezentem. Kapitan reprezentacji Michał Kubiak wykorzystuje moment, w którym jego kolega jest zajęty czym innym, zakrada się do niego od tyłu i wali tortem w twarz. Zaśmiewając się ucieka, a dziecięca satysfakcja bije od niego na kilometry.

- A gdzie oklaski - tymi słowami Ignaczak przywitał się z dziennikarzami, gdy już pozbył się pozostałości kremowego ciasta i wszedł na pomeczową konferencję. Brawa oczywiście dostał, zajął miejsce obok prezesa Kasprzyka i już po chwili, jak to ostatnio ma w zwyczaju, przejął inicjatywę.

Na początek stwierdził, że huczne pożegnania zasłużonych reprezentantów powinny stać się tradycją, po czym poprosił prezesa PZPS o zabranie głosu i odniesienie się do swoich słów. - Do pana prezesa? Tak, do niego - chwilę wahał się bohater wieczoru. - Taki dziennikarz, że nie wie, komu zadaje pytanie - zażartował Kasprzyk. - Czyli klasyczny! - rzucił jeden z przedstawicieli tego zawodu.

- Cieszę się, że Krzysiu jest już po drugiej stronie. Teraz łatwiej będzie się nam dogadać z zawodnikami - zażartował sternik związku. Sam "Igła" przyznał, że lekko nie mieli z nim nie tylko siatkarscy działacze i trenerzy, ale przez długi czas także dziennikarze. - Jako młody człowiek miałem niewyparzoną gębę, bywałem opryskliwy. Brakowało wam "snickersów", żeby uchronić mnie przed gwiazdorzeniem - mówił.

- Nie chciałem schodzić, ale mi kazali. Do końca seta bym wytrzymał - śmiał się Ignaczak i próbował wyjaśnić, że nie jest łatwo wrócić na poziom reprezentacji z marszu pół roku po zakończeniu kariery. - Jak pół roku jak dopiero co zdobyłeś mistrzostwo Anglii? - rzucił Kasprzyk. Ktoś zażartował, że ze słynną Chelsea, prezes PZPS odparł że nie, ale za to na nowym Wembley. - Proszę nie przeszkadzać - łagodnym, nauczycielskim tonem, uspokoił "Igła" towarzystwo, które przerwało mu wywód.

Nostalgicznie zrobiło się, gdy legendarny już dziś siatkarz mówił o z trudem powstrzymywanych łzach. - Były takie chwile, że niewiele brakowało, żebym rozbeczał się jak bóbr. Najbardziej chciało mi się płakać, kiedy prezes niósł koszulkę z numerem 321. Wtedy przed oczami mignęło mi całe moje sportowe życie. Nie przeskoczę już "Gruchy" i "Gumy" jeśli chodzi o liczbę meczów w reprezentacji, ale myślę, że i tak dałem jej bardzo dużo. Ona dała dużo mnie, więc jesteśmy kwita - podkreślił.

Na koniec padło jeszcze pytanie o wspomnienia z poprzedniej wizyty w "Spodku" w biało-czerwonej koszulce. To było w 2014 roku, gdy Polska pokonała Brazylię 3:1 w finale mistrzostw świata. - No jasne, że odżyły! Właśnie czekają na mnie w szatni - powiedział "Igła", wywołując na sali salwę śmiechu.

Cały Krzysztof Ignaczak. Niepodrabialny.

Komentarze (0)