Wojciech Potocki: Podobno dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, ale po ostatnich informacjach o kłopotach z budżetem Mistrzostw Europy Kobiet, nie mamy innego wyjścia. Ile pieniędzy brakuje PZPS na tę imprezę?
Mirosław Przedpełski: Najpierw wyjaśnijmy sobie jedną, najważniejszą kwestię. Mistrzostwa Europy nie są zagrożone. Chcieliśmy pokazać całej Europie jak ogromnie popularna jest w Polsce siatkówka i dlatego planowaliśmy zorganizowanie mistrzostw, które byłby przez wszystkich długo wspominane, mistrzostw na najwyższym poziomie. Teraz okazało się, że brakuje nam trochę jeśli chodzi o finanse i dlatego trzeba będzie te plany ograniczyć. To miała być mocna promocja naszego kraju. Niestety na razie nie mamy żadnego wsparcia że strony ministerstwa, chociaż wciąż mam nadzieję, że to się zmieni. Jeśli nie, to i tak mistrzostwa się odbędą. Zorganizujemy je porządnie lecz bez fajerwerków.
Z czego zrezygnujecie?
- Jeszcze nie ma ostatecznych decyzji. Mieliśmy jednak w planach organizacje czegoś w rodzaju festiwalu kulturalnego, który nazywałby się Euro Volley Party. Chcieliśmy zaprosić do miast organizujących mistrzostwa wielu znanych muzyków i innych twórców kultury z całej Europy. Do tego planowaliśmy zaproszenie ważnych osobistości, które mają wpływ nie tylko na rozwój siatkówki. No i wreszcie chcieliśmy, by same mecze miały fantastyczna oprawę i były naprawdę wielkimi widowiskami z muzyka, występami, konkursami. Jednym słowem miało być ogromne święto. To wszystko stoi pod znakiem zapytania, ale na pewno nie ucierpi strona sportowa mistrzostw.
Mówi się, że brakuje wam 4 milionów. To prawda? Czy może trochę więcej?
- Nieee, to na razie są tylko przymiarki. Trwają jeszcze negocjacje kosztów związanych z zakwaterowaniem i transportem dla wszystkich ekip. A te cztery miliony to kwota, które zaspokajała nasze - jak ja to mówię - maksymalne potrzeby. Jeśli jednak trochę się ograniczymy to myślę, że połowa wystarczy.
Kontynuujmy temat pieniędzy. Mistrzostwa Europy kobiet to jedna sprawa, ale ostatnio zaczyna się mówić, że związek też ma kłopoty finansowe.
- To nie prawda.
Podobno pożyczyliście ponad dwa miliony od Profesjonalnej Ligi Siatkówki Polskiej?
- To też nie prawda. Związek podjął się organizacji bardzo dużych przedsięwzięć, ale mamy wiele źródeł dochodów. Wprowadzamy jednak program, który pozwoli nam szkolić trenerów na wysokim poziomie, mają powstać nowe ośrodki szkolenia młodzieży i chcemy to wszystko sami finansować. Kiedy zrobiliśmy sobie taki nieoficjalny bilans, to okazało się, że nawet nie dwa, ale pięćdziesiąt milionów złotych byłoby dla nas za mało. Po prostu mamy bardzo ambitne plany. Kiedy przyszedłem do związku budżet wynosił 7 milionów, dziś jest wielokrotnie większy.
Drugi po Polskim Związku Piłki Nożnej.
- Nie powiem jaki, bo znowu będą nieporozumienia. Ostatnio dziennikarze szukają wszędzie sensacji i ogłaszają że PZPN wydaje 30 milionów na funkcjonowanie samego związku. Mogę panu zdradzić, że u nas te koszty nie przekraczają sześciu, siedmiu procent budżetu. Pozostałe pieniądze idą na organizację imprez i szkolenie. Żadna złotówka pieniędzy, które otrzymujemy z ministerstwa nie idzie na koszty administracyjne czy zarządzania.
Porozmawiajmy chwilę o klubach. Nie wydaje się panu, że powoli przegrzewa się koniunktura siatkarska, a pensje piłkarz urosły do niebotycznych kwot?
- To jest trudna sytuacja, bo po zdobyciu wicemistrzostwa świata najlepsi zawodnicy podnieśli poziom swoich kontraktów z kilkuset tysięcy do ponad miliona. To z kolei uderzyło finansowo w kluby. Swoje zrobił też spadek kursu złotego. Mam nadzieję, że teraz przyjdzie opamiętanie i kluby sobie z tymi kłopotami poradzą.
Rozmawiałem nie tak dawno z bardzo znanym polskim trenerem, który poddawał w wątpliwość ideę Akademii Polskiej Siatkówki. Mówił, że to pomysł na zapewnienie stołka Alojzego Świderkowi, a pieniądze które tam utopicie można zupełnie inaczej, lepiej wydać.
- Jak znam życie, to rozmawiał pan z Irkiem Mazurem (śmiech), bo to jego wizja. Ja jednak myślę, że Irek się myli. O akademii przecież dopiero dyskutujemy i nic nie jest przesądzone, ani żadne decyzje nie zapadły. Gdyby pan z nim porozmawiał teraz, to pewnie już miałby inne zdanie. Chodzi o to, aby stworzyć jednolity program. Świderek tego sam nie zrobi, bo na wszystkim się nie zna. Grupy fachowców muszą opracować konkretne programy: dla dzieci, dla mini siatkówki, dla szkół. Tak się działo w latach siedemdziesiątych we Włoszech i my chcemy iść tą droga.
Pieniądze zdominowały naszą rozmowę, ale jest jeszcze sportowa rywalizacja. W najbliższe środę pierwsze półfinałowe mecze play-off PlusLigi. Ma pan swoich faworytów?
- Jeśli chodzi o parę Skra - Jastrzębie, to przynajmniej teoretycznie faworytem są ci pierwsi. W drugiej parze sprawa jest dużo trudniejsza. Liczę na niespodziankę, bo siatkówka to taki sport, który zależy w dużej mierze od formy psychicznej zawodników. Może wygra ZAKSA? W finale kędzierzynianie ze Skrą będą chyba mieli niezbyt duże szanse. Ale kto wie?
Jak to jest z awansem naszych drużyn do Europejskich Pucharów? Będziemy mieli w następnym trzy miejsca w Lidze Mistrzów?
- To jeszcze nie jest przesądzone. Sprawa rozstrzygnie się w czerwcu na posiedzeniu zarządu CEV. Na pewno w pucharach wystartuje pięć naszych zespołów.
Czyli walka o miejsca 5-8 ma sens. Wielu zawodników nie ma już ochoty tłuc się po Polsce, by wałczyć o pietruszkę. Może wystarczyłby tylko jeden mecz? Co pan na to?
- Być może, ale kibice chcą oglądać jak najwięcej dobrej siatkówki, a zawodnicy to zawodowcy, którym za grę kluby płacą wcale niemałe pieniądze. Kontrakty do czegoś zobowiązują.
Ostatnio coraz częściej te pieniądze są wirtualne. Mówi się dużo o tym, że kluby PlusLigi będą musiały mieć gwarancje finansowe. To pierwszy krok do zamkniętej ligi? Czyli masz kasę to grasz?
Tak robią Amerykanie w NBA. Może kiedyś i u nas tak będzie. Na razie wszystko jest w gestii władz Profesjonalnej Ligi Piłki Siatkowej i oni sami muszą przedstawić swoją wizję. Jakoś jednak trzeba sprawę rozwiązać i wydaje mi się, że gwarancje to dobry pomysł.
A co pan powie klubom, które właśnie wywalczyły awans?
- Nooo…
A tu okazuje się, że awans to za mało, trzeba jeszcze mieć pieniądze.
- Bo taka jest prawda. Może to nie jest najlepsze rozwiązanie, ale przecież muszą być jakieś gwarancje i dowody na to, że klub jest wiarygodny finansowo. Może się zdarzyć, że nie będzie tych gwarancji i wtedy taki klub po prostu nie zagra w zawodowej lidze.