Kiedy półtora roku temu Dariusz Luks podejmował pracę w Białymstoku, sytuacja akademickiej drużyny była bardzo trudna. - Można powiedzieć, że wyciągnąłem zespół z siatkarskiego bagna, bo jak przychodziłem tu do pracy w styczniu ubiegłego roku, było ostatnie miejsce i minimalne szanse na utrzymanie - mówi szkoleniowiec w rozmowie z Kurierem Porannym. - Teraz, po kolejnym sezonie, jest jeszcze lepiej, bo znaleźliśmy się nad kreską - dodaje trener, który rok przed wygaśnięciem kontraktu, za porozumieniem stron, opuszcza Podlasie.
Luks twierdzi, że decyzję o rezygnacji podjął już dawno. - Długo dojrzewałem do niej. Nie jestem typem trenera, któremu można dyktować, co i jak. Pracuję sam i robię to, co uważam za stosowne - wyjaśnia. - W tamtym sezonie ktoś próbował robić za mnie zmiany, ale to nie był nikt z zarządu. Jeśli ktoś chce trenera figuranta, niech zatrudni nauczyciela WF z jakiejś podstawówki, a nie szkoleniowca z Polski, który mieszka 600 kilometrów stąd - podkreśla.
Miejsce Luksa prawdopodobnie zajmie Alojzy Świderek. - Myślę, że przyjdzie tutaj po to, by zrobić dobry wynik, ale teraz chyba pozostaje mu już tylko walka o medale, bo jakby miał grać o utrzymanie, co najwyżej powtórzyłby to, co ja wywalczyłem z zespołem - ocenia Luks, który nie chce zdradzać, czy ma już jakieś oferty pracy. - Pochodzę z rodziny robotniczej, mam dwie ręce i dam sobie radę. Na razie do końca czerwca mam ważny kontrakt w Białymstoku, a o konkretach możemy porozmawiać w lipcu, jak będę wolny - mówi dodając, że w razie czego może pracować jako... nauczyciel w-fu.