Jesteśmy w czasach, gdy siatkarska reprezentacja Polski wszystko co najlepsze w XXI wieku ma jeszcze przed sobą. Może jest rok 2004, może 2005. Siatkówka, póki co, uchodzi za sport, który nie daje medali. Jest popularna, ale z piłką nożną może się równać jedynie w kilku miejscach w kraju. W Płocku na pewno nie. Tam rządzi futbol i piłka ręczna, a bohaterami młodych chłopców są Sławomir Peszko, Ireneusz Jeleń, Marcin Wasilewski czy Vahan Gevorgyan, piłkarze miejscowej Wisły.
Mały Bartek Kwolek, uczeń pierwszych klas szkoły podstawowej, meczem płockiej drużyny żyje już kilka godzin przed jego rozpoczęciem. Na stadionie z całych sił dopinguje "Nafciarzy" na każdym domowym meczu. Po spotkaniach wisi na kracie oddzielającej boisko od trybun i walczy o autografy. - Irek, przyjdziesz do nas? - krzyczy do Jelenia. - Sławek, podpiszesz mi się? - pyta Peszkę.
Za punkt honoru stawia sobie skompletowanie podpisów wszystkich najlepszych graczy płockiej drużyny. Kiedy w końcu mu się udaje, wraca do domu szczęśliwy i dumny jak paw. Swoimi zdobyczami chwali się przed całą rodziną. - Mam "Wasyla", Jelenia, Peszkę! - krzyczy uradowany w dniu swojego kibicowskiego triumfu.
ZOBACZ WIDEO Michał Kubiak zdradza jak zawodnicy spędzają wolny czas w Bułgarii
Kilkanaście lat później 21-letni Kwolek jest wielką nadzieją polskiej siatkówki. Jako młodzieżowiec zdobył wszystko, co było do zdobycia - mistrzostwo świata i Europy kadetów (w obu turniejach został wybrany MVP), potem juniorów. Po dwóch latach w PlusLidze jest już uważany za jednego najlepszych graczy na pozycji przyjmującego. Właśnie rozgrywa swój pierwszy sezon w seniorskiej reprezentacji i prezentuje się na tyle dobrze, że trener Vital Heynen zabrał go na mistrzostwa świata w Bułgarii i we Włoszech. "Kwolo" jest na dobrej drodze, by zdziałać w siatkówce zdecydowanie więcej, niż jego idole lat młodości w piłce nożnej. Czy mu się uda czy nie, zawsze będzie miał do nich wielki sentyment.
Kwolek musiał kopać długo i głęboko, zanim odkrył w sobie skarb w postaci pasji i dużego talentu do siatkówki. Na ten sport namawiał go ojciec - Mariusz Kwolek sam ocierał się kiedyś o drugą ligę, ale kariery nie zrobił i pozostało mu tylko amatorskie granie. Na co dzień pracował, i nadal pracuje, jako wychowawca w pogotowiu opiekuńczym.
- Jak byłem mały, tata czasami zabierał mnie do pracy. Mogłem tam pograć z innymi dziećmi w piłkę, w siatkówkę plażową. Spotkałem tam wiele osób, które nie miały w życiu szczęścia. Wtedy byłem jeszcze za mały, żeby zrozumieć ich historię, ale teraz już wiem, jak mieli ciężko. Z niektórymi wychowankami taty znam się do tej pory. On pokazywał im właściwą drogę właśnie poprzez sport, uczył jak ważne są cierpliwość i pokora. Robił to skutecznie. Wielokrotnie zdarzało się, że po kilkunastu latach byli podopieczni przychodzili do niego i mówili: Dziękuję panie Mariuszu, dzięki panu wyszedłem na prostą i mam normalną rodzinę - wspomina Bartek.
Od najmłodszych lat podziwiał ojca za to, co robi. Był z niego dumny, ale namów do rozpoczęcia siatkarskich treningów słuchać nie chciał. Jak większość rówieśników, wolał piłkę kopać, niż odbijać ją rękami. Chodził na mecze Wisły, której w tamtych latach zdarzało się grać nawet w Pucharze UEFA, marzył o tym, że kiedyś wystąpi w jednej drużynie z tymi, których podziwia. Szybko się jednak przekonał, że tego marzenia nie spełni. - Boisko mnie zweryfikowało. Zagrałem kilka spotkań w trampkarzach i zobaczyłem, że piłka nożna nie jest dla mnie - mówi
Dla pasjonującego się sportem dzieciaka z Płocka alternatywa jest dość oczywista - jeśli nie futbol, to piłka ręczna. Handballowa Wisła to w końcu od lat najmocniejszy obok Vive Kielce klub w kraju. Na boisku do szczypiorniaka Kwolek wytrzymał zdecydowanie dłużej.
Treningi zaczął w pierwszych klasach podstawówki, w gimnazjum trafił do klasy sportowej o profilu piłka ręczna i trenował pod okiem opiekuna drugiego zespołu Wisły Płock, znakomitego wychowawcy młodzieży Bogdana Janiszewskiego. Grał na lewym rozegraniu lub na lewym skrzydle. Peszkę czy Jelenia w roli jego ulubieńców zastąpili francuscy mistrzowie - Nikola Karabatić, Daniel Narcisse i Luc Abalo. W końcu doszedł jednak do wniosku, że w piłce ręcznej nie ma dla niego perspektyw. Jeszcze w pierwszej klasie gimnazjum poszedł w końcu za radą ojca i zdecydował się na siatkówkę.
Przyczynił się do tego jeden z kolegów Bartka, który zaczął trenować siatkówkę plażową w łódzkiej Szkole Mistrzostwa Sportowego i bardzo chwalił to miejsce. Kwolek postanowił pojechać tam na testy i zdał je śpiewająco. Miał zacząć od "plażówki", ale kiedy zobaczyli go trenerzy z hali, już nie odpuścili.
- Tata w końcu był szczęśliwy. Mojej grze w piłkę nożną był przeciwny, do piłki ręcznej nie miał przekonania. A siatkówka to była jego pasja. Moja, jak się okazało, również. Dopiero ten sport sprawił, że wstawałem rano podekscytowany, czułem głód gry, byłem ciekaw, co się wydarzy na treningu - mówi najmłodszy obok Jakuba Kochanowskiego (urodzili się tego samego dnia) członek kadry na MŚ 2018.
- Wydaje mi się, że miłość do siatkówki siedziała we mnie od zawsze, ale przez kilkanaście lat dobrze się ukrywała. Może dlatego, że w Płocku jest ona głęboko w cieniu dwóch najważniejszych dyscyplin? - zastanawia się.
Początkowo "Kwolo" jeździł do Łodzi tylko na mecze, od drugiej klasy gimnazjum mieszkał już w internacie w Łodzi. Po roku treningów w SMS-ie bili się już o niego najlepsi trenerzy młodzieży w kraju. Któregoś dnia młody siatkarz odebrał ważny dla swojej dalszej kariery telefon.
- Dzwonili Jarosław Kubiak, tata Michała, i Leszek Dejewski. Powiedzieli, że przy klubie Jastrzębski Węgiel powstaje akademia talentów i że widzą mnie w tym projekcie. Byłem zaszczycony, że tacy trenerzy się do mnie odezwali i nie zastanawiałem się ani chwili - wspomina.
W akademii spędził dwa lata. Kolejnym przystankiem był SMS Spała, do którego zwerbował go inny ceniony szkoleniowiec, Jacek Nawrocki. Przekonał go możliwością gry na zapleczu PlusLigi i włączeniem do drużyny złożonej z największych polskich talentów z rocznika 1997. To była świetna decyzja. Przenosząc się do Spały Bartek stał się częścią drużyny Sebastiana Pawlika, która najpierw wśród kadetów, potem juniorów, nie miała sobie równych na świecie, wygrała 48 meczów z rzędu i zdobyła dwa złote medale ME i MŚ.
- W Spale mocno się ze sobą zżyliśmy i zgraliśmy. Każdy każdego poznał jak zły szeląg. Zaakceptowaliśmy się, trzymaliśmy razem i myślę, że to był klucz do naszych sukcesów. Spędzaliśmy w swoim gronie bardzo dużo czasu, a mimo to prawie nie było między nami kłótni. Za to za sobą staliśmy murem. W zeszłym roku na mistrzostwach świata juniorów w Czechach było kilka takich spotkań, w których byliśmy już po szyję w bagnie. Wtedy wychodziło to nasze zżycie. Potrafiliśmy wyszarpać zwycięstwo nie umiejętnościami, a zawziętością i siłą charakteru - opowiada Kwolek.
On sam jako junior słynął ze znakomitej zagrywki, wielokrotnie seriami zdobywał punkty serwisem. W lidze siła jego ramienia też jest już znana, ale już pierwszy rok w "dorosłej" kadrze pokazał mu, że żeby stać się jednym z najlepiej serwujących na świecie, musi wykonać ogrom pracy.
- Nikomu nie umniejszając, dopiero w pierwszej reprezentacji zobaczyłem, co oznaczają umiejętności. Michał Kubiak czy Bartek Kurek imponują mi tym, co potrafią. W innych drużynach też jest wielu takich graczy, na przykład Dmitrij Muserski. Patrząc na nich wiem, że przede mną jeszcze daleka droga. Po dwóch sezonach w silnej polskiej lidze mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać, ale tu się okazuje, że ci najlepsi zawsze mają jakiś zapas, który wykorzystują dopiero po dwudziestym punkcie w secie. Ja na razie dopiero się uczę, jak zaskakiwać rywali, póki co nie jestem chyba trudny do "przeczytania" dla przeciwników - mówi 21-letni siatkarz.
Dla niego już samo znalezienie się w czternastoosobowej kadrze na mistrzostwa jest wyróżnieniem. Wie, że w hierarchii przyjmujących jest u Vitala Heynena numerem cztery, za Kubiakiem, Arturem Szalpukiem i Aleksandrem Śliwką, ale jest przekonany, że może pomóc drużynie w wygrywaniu. - Do samego finału? - pytamy. - Nie. W finale też - odpowiada Kwolek.
Medal mistrzostw świata byłby pierwszym dużym osiągnięciem złotego medalisty MŚ juniorów i kadetów w dorosłej siatkówce. Na razie z seniorami zajął szóste miejsce w Lidze Narodów, wygrał Memoriał Wagnera i wdrapał się na Rysy. Tego ostatniego dokonał pod koniec lipca na zgrupowaniu w Zakopanem, razem z Kubiakiem, Grzegorzem Łomaczem, Aleksandrem Śliwką i Jakubem Kochanowskim.
- Vital wszedł na najwyższy polski szczyt dwa razy, więc i my postanowiliśmy spróbować. Poszliśmy w sześciu i wszyscy dotarliśmy na szczyt. Idąc na górę byłem zaskoczony, że widoki są takie piękne. Mało się słyszy o urodzie naszych gór. Momentami myślałem, że nie będę już szedł na górę, tylko usiądę sobie, popatrzę, nacieszę oczy i zejdę na dół. A po kolejnych stu metrach widziałem coś jeszcze piękniejszego - wspomina tatrzańską wędrówkę.
W Bułgarii Kwolek po górach nie chodzi, za to część wolnego czasu spędza grając w gry komputerowe, lub też oglądając streamy. Jest jednym z niewielu siatkarzy w reprezentacji, który ma pojęcie o świecie esportu, wie czym jest Twitch i nie robi wielkich oczu na wspomnienie o "PashyBicepsie", "TaZie" czy "Furlanie".
- Gry są dla mnie odskocznią od tego, co mnie otacza. Wchodzę do wirtualnego świata i znikam na 2-3 godziny. To moje hobby. Lubię pograć w Counter Strike'a, ale ostatnio częściej odpalam Hearthstone'a. To gra dla indywidualistów, ja w realnym świecie uprawiam sport drużynowy, ale w tym wirtualnym wolę, gdy jestem zależny tylko od siebie i liczą się przede wszystkim moje decyzje. A w CS:GO czy League of Legends możesz być najlepszy na świecie, ale nie wygrasz, jeśli reszta twojej ekipy będzie słaba. Ze streamerów najbardziej lubię BlackFireIce'a, śledzę też transmisje z ważnych turniejów CS:GO czy HSa i kibicuję polskim graczom.
Poza grami młody siatkarz z Płocka lubi też stare auta. Fascynuje go, że 80-letni pojazd może tak pięknie wyglądać i do tego być sprawny. - Często wyszukuję w internecie, gdzie i kiedy odbywają się zloty zabytkowych samochodów, ale jeszcze nie udało mi się na żaden pojechać. Ciągle brakuje czasu. Na pewno jednak w końcu dotrę na taki zlot, może uda mi się wtedy przejechać jednym z tych aut - mówi.
Testowa jazda pomnikiem motoryzacji to jedno z mniejszych marzeń Bartka. Jakie są pozostałe? Umówić się w końcu z Pawłem Fajdkiem na kilka rund Counter Strike'a ("ostatnio Paweł był zajęty zdobywaniem medali, teraz ja chcę być zajęty tym samym") i poznać osobiście któregoś z bohaterów swojego dzieciństwa - liderów dawnej Wisły Płock ("możecie przekazać Sławkowi Peszce, że chętnie bym się z nim spotkał"). To większe to medal mistrzostw świata seniorów. A największe - mieć rodzinę zawsze blisko siebie.
Rodzice Kwolka rozwiedli się, gdy był jeszcze dzieckiem. Obyło się bez dramatów, potrafili się porozumieć i dzielić opieką nad synem. Rodzina była jednak rozdzielona. I może dlatego dla utalentowanego siatkarza tak ważne są więzy krwi i jak najlepszy kontakt z najbliższymi.
- Mama ponownie wyszła za mąż i z tego związku ma dziewięcioletnią córkę. Zawsze chciałem mieć rodzeństwo, więc mała siostra, Zuzia, jest moim oczkiem w głowie. Z każdego wyjazdu staram się jej coś przywieźć - wyraźnie rozpromienia się Kwolek. - Niestety ze względu na pracę rzadko mogę się z nią widywać. Wierzę jednak, że jak dorośnie, będziemy się trzymać razem. Razem z moją dziewczyną i jej dwunastoletnią obecnie siostrą. Nie ma nic lepszego niż rodzina, która się wspiera.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)