"Oto jest zbiór Praw Dżungli - jak niebo wieczysty, niemylny.
Ginie wilk, co je łamie; wilk, co ich słucha, jest szczęśliwy i silny.
Jak pnącza, co pień opasują, tak prawo wkoło nas się winie:
Bo wilk jest siłą drużyny, a wilka siła - w drużynie".
Bardzo się tego meczu bałem. Po trzech spokojnych zwycięstwach Polaków nad Kubą, Portoryko i Finlandią, przyszedł czas na prawdziwy test, pierwszy mecz, który miał pokazać prawdziwą siłę naszej reprezentacji. Iran wydawał mi się naprawdę silnym przeciwnikiem. Doświadczonym, z zawodnikami światowej klasy w składzie i trenerem, któremu w końcu udało się wybić im z głowy strojenie na boisku fochów. Polacy, ze względu na klasę pierwszych przeciwników na MŚ, wciąż byli dla mnie niewiadomą.
Kiedy przed spotkaniem kolega z Bułgarii pytał mnie o wynik, powiedziałem, że nie potrafię odpowiedzieć, bo tym razem naprawdę żaden rezultat mnie nie zdziwi. Zaznaczyłem jednak, że lekkimi faworytami wydają mi się Irańczycy. Kolega patrzył na to starcie z większym dystansem i uważał, że zwyciężą Polacy, których zresztą już dwa dni wcześniej wytypował do pierwszego miejsca w grupie. - Mam nadzieję, że dobrze się znasz na siatkówce - rzuciłem do niego bez większego przekonania, wiedząc, że na co dzień zajmuje się głównie piłką nożną. Tymczasem okazało się, że jego wiara w polskich siatkarzy była całkowicie uzasadniona.
Na kilka godzin przed spotkaniem, zgodnie z wcześniejszą umową, przynieśliśmy DJ-owi odpowiedzialnemu za oprawę meczów w Warnie kilka polskich piosenek. Wodzirej prosił, by wybrać jakiś mocny kawałek, który puści, gdy Biało-Czerwoni będą wychodzić na boisko. Wybraliśmy "Watahę", hit Męskiego Grania sprzed dwóch lat, wykonywany przez Tomasza Organka, Dawida Posiadłę i rapera O.S.T.R.-a. Bitwa z Iranem pokazała, że to był dobry wybór. Na boisko wyszła prawdziwa wataha wilków, która od pierwszego gwizdka sędziego rzuciła się rywalowi do gardła z cieknącą z pyska śliną.
ZOBACZ WIDEO MŚ 2018. Szalpuk nie musiał denerwować gwiazdy Iranu. "Ktoś inny się tym zajął"
Nasi siatkarze, tak jak polujące wilki, byli wytrwali, konsekwentni i przebiegli. Każdy miał swoje zadania i wywiązywał się z nich najlepiej jak umiał, żeby wszyscy członkowie watahy skończyli łowy syci. Osaczona ofiara próbowała różnych sztuczek, ale nie na wiele się one zdały - łowca był po prostu sprytniejszy. Przez pierwsze dwa sety polowanie przebiegało perfekcyjnie (25:21, 25:20).
Najbliżej sukcesu Irańczycy byli w trzecim secie. Zaczęli od prowadzenia 6:2, potem dali się doścignąć, ale bloki na Arturze Szalpuku i Michale Kubiaku pozwoliły im raz jeszcze odskoczyć i chwycić głębszy oddech. Na szczęście lider naszych rywali, szarlatan rozegrania Mir Saeid Marouflakrani w emocjach zapomniał, że wilków się nie drażni.
Po pierwszym w całym meczu bloku na Kubiaku (na 22:19), długo patrzył się w oczy liderowi polskiego stada, jakby chciał pokazać: wreszcie cię dopadłem. Kapitan polskiej drużyny nie należy do tych, którzy pokornie spuściliby wzrok. Zamiast tego podszedł jak najbliżej Irańczyka i odwzajemnił się jeszcze bardziej zabójczym spojrzeniem. Obaj chwilę sobie porozmawiali, choć pewnie nie rozumieli ani słowa z tego, co mówi ten drugi.
Za Kubiakiem błyskawicznie stanęła murem cała drużyna, tak jakby zacytowane na początku prawo ze słynnej "Księgi Dżungli" Rudyarda Kiplinga (w oryginale brzmi ono: "For the strength of the pack is the wolf, and the strength of the wolf is the pack"), było pierwszą i najważniejszą zasadą w reprezentacji Polski.
Tak o całej sytuacji opowiedział Fabian Drzyzga, który stał najbliżej Kubiaka, gdy ten mierzył się wzrokiem z rywalem: - Marouf nie cieszył się razem z kolegami, wolał patrzeć w piękne oczy Michała. Był to, delikatnie mówiąc, błąd. Zareagowaliśmy tak jak trzeba - ruszyliśmy na nich z agresją. Nie daliśmy się sprowokować, bo nie jesteśmy młodą drużyną. Różne rzeczy już widzieliśmy, one nas nie ruszają, tylko jeszcze bardziej motywują. To nie jest najlepszy pomysł, tak do nas startować.
Doskonałe zrozumienie jednego z kiplingowskich praw dżungli Biało-Czerwoni pokazywali już do końca spotkania. Najlepszym jego wykładowcą okazał się o dziwo najmłodszy z wilków - Jakub Kochanowski. Od stanu 20:22 tak mocno kopał serwisem, że Irańczycy nie zdobyli już ani jednego punktu. To on wgryzł się ofierze polowania w szyję i powalił ją na ziemię. Ostatni cios pozwolił jednak zadać przywódcy watahy - Kubiak zdobył ostatni punkt, zbijając pikę tuż za siatkę obok bezradnego Maroufa. Marouf jest siatkarskim kozakiem, ale to nie znaczy, że wolno mu kozaczyć. Tym razem został za to ukarany - kiedy kapitan Polaków rzucił w jego stronę wymowne spojrzenie i pogroził mu palcem, Irańczyk nie miał już jak odpowiedzieć.
- Przez dwa sety graliśmy bardzo dobrze, w trzecim mieliśmy Kochanowskiego - mówił po meczu trener Vital Heynen. Bohater trzeciego seta był jednak zdecydowanie skromniejszy w ocenie swojej roli w odniesieniu zwycięstwa 3:0. - To był ostatni moment, aby wygrać trzeciego seta, a to, że ja znalazłem się na zagrywce, to przypadek. Myślę, że ktokolwiek by się tam znalazł, zachowałby się tak samo
- stwierdził.
Polska wataha wzorcowo rozprawiła się z rywalem, który w ostatnich latach często im się wymykał. Pokazała dużą siłę, cieszyła oczy nie tylko swoją grą, ale i mową ciała oraz jednością. Jeśli do końca mistrzostw z takim entuzjazmem będą trzymać się reguły, że pojedynczy wilk jest siłą watahy, ale zarazem to cała wataha daje siłę każdemu z wilków, możemy zajść w tym turnieju naprawdę bardzo daleko.
Z Warny - Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)