Siatkarze Chemika Bydgoszcz rozpoczęli sezon znakomicie, odnosząc dwa zwycięstwa. W grodzie nad Brdą wszyscy zdążyli jednak zapomnieć o wynikach meczów z PGE Skrą Bełchatów i Cuprum Lubin. Podopieczni Jakuba Bednaruka po pięciu kolejnych porażkach spadli niemal na dno ligowej tabeli. Konfrontacja z GKS-em Katowice była okazją do poprawienia nastrojów wśród fanów i powiększenia zdobyczy punktowej.
Początek spotkania był nieco nerwowy, jednak obie ekipy szybko opanowały emocje. W szeregach gospodarzy doskonale spisywał się Bartosz Filipiak, jednak swoje atuty mieli również przyjezdni. Marcin Komenda nie unikał gry środkiem, która funkcjonowała doskonale. Kiedy w polu serwisowym pojawił się Tomas Rousseaux, katowiczanie odskoczyli (9:5).
Recepta GKS-u na sukces w tej partii była prosta, wystarczyła dobra zagrywka, aby rozbić przyjęcie gospodarzy i zdobyć punkt bezpośrednio bądź z kontrataku. Słabość rywali obnażył Rafał Sobański, po jego wejściu na linię 9. metra przyjezdni powiększyli dystans (16:9). Podopieczni Jakuba Bednaruka z czasem ograniczyli liczbę błędów i dzięki dobrej postawie skrzydłowych, Bartosza Filipiaka oraz Bartłomieja Lipińskiego, w końcówce zbliżyli się do przeciwnika. Ostatnie akcje były jednak popisem przyjezdnych.
W drugiej odsłonie walka toczyła się punkt za punkt. Oba zespoły grę ofensywną opierały na liderach, kibice byli więc świadkami rywalizacji Tomasa Rousseaux i Bartosza Filipiaka. Dopiero po dłuższej wymianie ciosów, seria udanych bloków w wykonaniu Chemika sprawiła, że miejscowi wypracowali kilkupunktową przewagę (13:10).
ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 92. Fabian Drzyzga przerywa milczenie. "Długo gryzłem się w język. Tym ludziom powinno być wstyd i głupio" [cały odcinek]
Katowiczanie bezskutecznie próbowali zniwelować stratę. Piotr Gruszka, mimo niekorzystnego wyniku, nie decydował się na dokonanie zmian. To nie dyspozycja jego podopiecznych, a kapitalna forma duetu Bartosz Filipiak i Bartłomiej Lipiński, była największym problemem GKS-u. Goście długo nie potrafił znaleźć recepty na rywali (18:21). W końcówce przypomnieli o sobie także środkowi Chemika, w efekcie ekipa znad Brdy wyrównała stan meczu.
Zanim trzeci set rozpoczął się na dobre, Jakub Bednaruk zmuszony był poprosić o czas, bowiem jego podopieczni przegrywali czterema punktami (0:4). Reprymenda szkoleniowca okazała się na tyle skuteczna, że ekipa znad Brdy wróciła do gry, częściowo zmniejszając dystans do rywali. Po części za sprawą Maksima Morozowa i jego efektownych ataków ze środka (7:9).
Chemicy konsekwentnie naciskali rywali i w końcu to się opłaciło. Skuteczne kontry finalizowane przez Nikolę Kovacevicia pozwoliły miejscowym przejąć inicjatywę (14:12). Piotr Gruszka, obserwował tylko boiskowe wydarzenia, tym razem zdecydował się na dokonanie zmian. Na placu gry w decydującym fragmencie partii pojawili się Wojciech Sobala i Bartosz Krzysiek. To nie pomogło przyjezdnym, którzy w końcówce bardziej skupiali się na dyskusjach z arbitrami niż na grze.
Początek czwartego seta to popisowa gra obu ekip w polu zagrywki. Wszystko rozpoczął Bartłomiej Lipiński, który efektowną serią wyprowadził swój zespół na prowadzenie (5:1). Od tego momentu Chemicy kontrolowali wynik. GKS-owi zdecydowanie zaczęło brakować argumentów w ataku. Swój rytm zatracił Tomas Rousseaux, niewidoczny był Karol Butryn (13:9).
Trener Piotr Gruszka próbował coś zmienić, posyłając do boju Bartosza Krzyśka. Atakujący gości starał się mobilizować kolegów, jednak ci z każdą kolejną akcją wyglądali na coraz bardziej podłamanych. Mnożyły się błędy po stronie katowiczan, z kolei Chemicy grali jak natchnieni. Doskonale funkcjonował blok, w ataku obok szalejącego Bartosza Filipiaka, pojawił się Nikola Kovacević. Wobec tych argumentów, zespół ze Śląska był zupełnie bezradny.
Chemik Bydgoszcz - GKS Katowice 3:1 (19:25, 25:21, 25:21, 25:14)
Chemik: Margarido, Lipiński, Kovacević, Szalacha, Filipiak, Morozow, Kowalski (libero) oraz Lesiuk, Gryc.
GKS: Krulicki, Butryn, Komenda, Rousseaux, Kohut, Sobański, Mariański (libero) oraz Woch, Sobala, Krzysiek.
MVP: Raphael Margarido (Chemik).