Mistrzostwa Europy siatkarzy. Holandia - Polska. Korespondencja z Rotterdamu: Marzenie pana Zagłoby

PAP / Maciej Kulczyński / Na zdjęciu: hala "Ahoy Sport & Exhibition Centre", w której Holandia podejmowała Polskę
PAP / Maciej Kulczyński / Na zdjęciu: hala "Ahoy Sport & Exhibition Centre", w której Holandia podejmowała Polskę

Na kartach "Potopu" pan Zagłoba chce podarować królowi Szwecji Niderlandy, choć nie ma nad nimi żadnej władzy. 133 lata po publikacji powieści Sienkiewicza jego plan mógłby się częściowo udać, bo w niedzielę Polacy niepodzielnie rządzili Rotterdamem.

W tym artykule dowiesz się o:

Z Rotterdamu, Grzegorz Wojnarowski - WP SportoweFakty

- Kiedy jesteś mistrzem każdy wychodzi ze skóry, żeby cię pokonać. Wszyscy twoi rywale grają z nożami w zębach i starają się ciebie "zabić". Jeśli jako mistrz grasz na 95 procent swoich możliwości, masz kłopoty. Musisz zawsze dawać z siebie wszystko - mówił nam przed spotkaniem Holandia - Polska Bas van de Goor.

Idol idoli

Legendarny siatkarz, złoty medalista igrzysk olimpijskich w Atlancie w 1996 roku, a teraz dyrektor organizacyjny holenderskiej części turnieju, w latach 90. był nazywany "Michaelem Jordanem siatkówki". Niektórzy polscy mistrzowie świata widzą w nim swój wzór, idola lat młodości.

Michał Kubiak na pierwszym oficjalnym spotkaniu przed turniejem podszedł do rudowłosego olbrzyma, uścisnął mu dłoń i powiedział, że poznać go to wielki zaszczyt. Łukasz Kadziewicz stanął jak wryty, gdy zobaczył van de Goora w biurze prasowym, jak gdyby nigdy nic nalewającego sobie schłodzonej wody mineralnej. - Czy wy wiecie, jak on kiedyś grał? - rzucił w eter srebrny medalista mistrzostw świata 2006. Przez chwilę wstydził się podejść i poprosić o wspólne zdjęcie, ale w końcu zdobył się na odwagę.

ZOBACZ WIDEO: Mistrzostwa Europy siatkarzy. Nowakowski szczerze o fazie grupowej. "Może to nieładne, ale te mecze traktujemy jak sparingi"

Gdy kilka godzin później powiedziałem dobrotliwemu, rudowłosemu olbrzymowi, że ten duży facet, który zrobił sobie z nim fotkę, też całkiem dużo w siatkówce osiągnął, van de Goor nie ukrywał rozbawienia. - Pracuje teraz dla telewizji? Powiedz mu, że jeśli chce ze mną zrobić wywiad, lub po prostu chwilę pogadać, może przyjść w każdej chwili - przekazał.

Tak jak dla tych polskich siatkarzy, którzy zaczynali uczyć się grania w latach 90. idolem jest van de Goor i jego wielcy koledzy, tak dla Holendrów urodzonych w pierwszych latach XXI wieku sportowymi wzorami będą pewnie wspomniany Kubiak, Wilfredo Leon czy Piotr Nowakowski. W holenderskiej ekipie inspiracji mogą szukać tylko w Nimirze Abdel-Azizie.

Reszta, co pokazało starcie z mistrzami świata, nie dorasta do pięt wielkiemu pokoleniu van de Goora, Rona Zverwera czy Petera Blange. A noże, o których mówił złoty medalista IO sprzed 23 lat, "Pomarańczowi" albo zostawili w niedzielę szatni, albo, co bardziej prawdopodobne, jeszcze w ogóle się ich nie dorobili.

Arkebuzer i komandos

W meczu, który miał być dla nas najtrudniejszym w pierwszej fazie mistrzostw Europy, Biało-Czerwoni nie musieli z siebie dawać wspomnianych 95 procent. Wystarczyła spokojna jazda z równą prędkością, gdzieś tak na czwartym biegu. Chwilami polski zespół wrzucał "piątkę", "szóstka" nie była już konieczna.

Holendrzy, poza krótkim fragmentem trzeciego seta, i tak byli bezradni. Ze swoją jednowymiarową, do bólu przewidywalną i pełną technicznych błędów grą wyglądali jak holenderski żeglarz z epoki Wielkich Odkryć Geograficznych, który prymitywnym arkebuzem próbuje przebić kevlarovy pancerz komandosa FORMOZY.

Im dłużej trwał mecz, tym częściej nasi bawili się grą, pokazywali efektowne ataki z szóstej strefy i ze środka. Po jednym z nich, gdy Fabian Drzyzga wystawił źle przyjętą piłkę sposobem dolnym do Mateusza Bieńka, van de Goor wstał z miejsca i zgotował naszemu rozgrywającemu jednoosobową owację na stojąco.

Jakby tego było mało, Wilfredo Leon tak zatrzymał Abdel-Aziza pojedynczym blokiem w drugi metr, że piłka o mało nie wybuchła, a zmaltretowanego Holendra nawet polskim kibicom mogło zrobić się szkoda.

Kibice wygrali bardziej

Jednak to nie przyszli idole tej części holenderskiej i polskiej młodzieży, która uwielbia siatkówkę, byli największymi zwycięzcami starcia w Ahoy Arenie w Rotterdamie. Jeszcze bardziej od naszych siatkarzy wygrali w niedzielę polscy kibice. Przed spotkaniem była mowa najpierw o czterech, potem o sześciu tysiącach fanów Biało-Czerwonych. Ale kiedy na dwie godziny przed rozpoczęciem meczu pod halą stały trzy długie kolejki w naszych narodowych barwach, stało się jasne, że nawet druga z tych liczb była niedoszacowana.

Polacy całkowicie opanowali rotterdamski obiekt (ZOBACZ ZDJĘCIA).

Przepełniona entuzjazmem i uwielbieniem dla swoich siatkarzy armia już przy wyniku 3:0 w pierwszym secie pokazała, kto jest faktycznym gospodarzem meczu, przebijając się z głośnym "gramy u siebie". A potem niosła mistrzów świata do zwycięstwa aż do ostatniej piłki.

Holenderscy wodzireje, odpowiednicy naszego duetu Kułaga-Magiera, robili co mogli, żeby poderwać swoich, ale i oni musieli skapitulować i po ostatniej piłce wrzucili na głośnik "Hej sokoły!".

Po co gadać o taktyce?

- Przed meczem powiedziałem swoim graczom, że mogę im opowiadać o taktyce, turnieju, punktach do zdobycia, ale jak wyjdą na halę to od razu zobaczą, dla kogo chcą wygrać. Powiedziałem im: "Za to, co ci ludzie robią dla was, wy musicie zagrać dla nich". I moja drużyna tak właśnie zrobiła - mówił nam po meczu zachwycony entourage'em spotkania Vital Heynen.

- Nie przypominam sobie, żeby w meczu za granicą jakaś hala była aż tak bardzo przejęta przez Polaków. Był trochę szok. Jak usłyszeliśmy ryk naszych kibiców, poczuliśmy się super, jakbyśmy rzeczywiście grali u siebie - przyznał Piotr Nowakowski.

Zobacz także:
ME siatkarzy. Holandia - Polska. Wilfredo Leon: Jestem bardzo dumny z naszej drużyny

7 tysięcy fanów to prawdopodobnie rekord jeśli chodzi o liczbę polskich kibiców na meczu naszych siatkarzy poza granicami kraju. Meczu w tak doskonałej atmosferze prawdopodobnie na tych mistrzostwach Europy już nie będzie.

Za spontaniczny i ogłuszający, ale przy tym od początku do końca kulturalny doping, naszym rodakom należą się ogromne brawa. I nie zmienia tego jeden odosobniony chuligan, który postanowił poskakać po przypadkowym aucie i podbić oko ochroniarzowi. Zresztą, tego gagatka też spacyfikowali Polacy.

Źródło artykułu: