Historia pisana na bieżąco
Brazylijska finezja kontra serbskie serce do walki. W niedzielnym finale czeka nas prawdziwa siatkarska uczta. Do boju w najważniejszym pojedynku tegorocznej edycji rozgrywek World League staną dwie najlepsze aktualnie ekipy - team Canarinhos, a także gospodarze turnieju finałowego - Serbowie. Co wyniknie z tak wybuchowej mieszanki?
Mimo że podopieczni Bernardo Rezende poczynili w tym roku wiele zmian w składzie swojej reprezentacji, znacząco ją przy tym odmładzając, wszyscy byli pewni, że Canarinhos będą chcieli za wszelką cenę odzyskać utracony tytuł. Ubiegły sezon nie był dla nich udany. Nie dość, że w Final Six Ligi Światowej w Rio de Janeiro nie uplasowali się nawet na podium (zajęli ostatecznie czwartą lokatę), to jeszcze na Igrzyskach Olimpijskich nie obronili tytułu zdobytego wcześniej w Atenach. Ten rok miał więc być dla nich powrotem do przerwanej płynności w odnoszeniu sukcesów. Brazylijczycy pragnęli nie tylko udowodnić, że wciąż są najlepszym teamem świata, ale również najbardziej utytułowaną reprezentacją w rozgrywkach prestiżowej "Światówki" w całej jej historii. Z tego też tytułu Canarinhos drobnymi, acz regularnymi kroczkami dążyli do odzyskania korony, w czym na drodze stanęły jej kolejno drużyny Finlandii, Polski, Wenezueli, Kuby, Argentyny, Rosji i wreszcie Serbii.
Udział w wielkim finale ma zupełnie inny wymiar dla zawodników Igora Kolakovica. Od początku wiadomo było, że Final Six odbędzie się na ich terenie. Mimo że Plavi udział w turnieju finałowym mieli już zapewniony, chcieli w odpowiedni sposób przygotować się do ostatecznej rywalizacji, jaka czekała ich przed własną publicznością. Do reprezentowania serbskich barw narodowych powrócił nawet wielki rozgrywający Nikola Grbić, który wcześniej postanowił zakończyć reprezentacyjną karierę. W 2009 r. skusiła go jednak wizja gry przed miłośnikami serbskiego volley'a. Trudno się temu zresztą dziwić. O ile inne spotkania Final Six ogląda jedynie garstka kibiców, o tyle w przypadku potyczki, w której po jednej ze stron stają gospodarze, wielotysięczna hala w Belgradzie, jakiej Serbom pozazdrościć mogą największe siatkarskie mocarstwa, zapełnia się w naprawdę imponującym stopniu.
Poza tym podopiecznym Kolakovica przyświeca wciąż jeszcze jeden cel - poprawienie wyniku sprzed roku, kiedy to Plavi zajęli w rozgrywkach World League miejsce drugie, w finale przegrywając z wyśmienicie dysponowanymi wówczas reprezentantami Stanów Zjednoczonych, i odniesienie swojego największego sukcesu w Lidze Światowej w ogóle. Warto przy tym dodać, iż Serbom nigdy wcześniej nie udało się podnieść rąk w triumfalnym geście zwycięstwa w wielkim finale "Światówki". W tym roku z pewnością zechcą przełamać złą passę gospodarzy turniejów finałowych i jako pierwszy team w historii zwyciężyć przed własną publicznością.
Ich rywale są jednak z najwyższej półki. Canarinhos bez większych problemów przeszli niczym huragan przez grupę D, w której tylko raz pozwolili sobie na chwilę słabości. Jedyną porażkę zaliczyli bowiem w potyczce z walecznymi Suomi. Później ich zwycięstwom nie było już końca. Siatkarze prowadzeni przez Bernardo Rezende wygrali finałową grupę F, zwyciężając w niej z Kubą i Argentyną. W półfinale natomiast trafili na Rosjan. Wielu ekspertów sugerowało wówczas, iż będzie to przedwczesny finał rozgrywek. Jednak nic bardziej mylnego - spisujący się z meczu na mecz coraz lepiej legendarny już Giba pogrążył słabiej dysponowanych Rosjan, którzy nie zdołali w półfinale ugrać choćby seta. Kluczem do wiktorii były ogromna pewność siebie, konsekwencja w grze oraz efektywna zagrywka. W polu serwisowym równych sobie nie mieli wspomniany kapitan teamu z Kraju Kawy, a także Sidao, który zastąpił na środku siatki Rodrigao. Szybko więc stało się jasne, że cel brazylijskich siatkarzy może być tylko jeden - triumf w finale.
Droga Serbów do decydującej o losach tegorocznej Ligi Światowej potyczki nie była bardziej wyboista. Wprawdzie Plavi trafili do nieco silniejszej grupy B, lecz świetnie sobie w niej prowadzili, wyprzedzając wszystkich swoich rywali. Od mniej więcej połowy fazy grupowej do gry wprowadzani byli doświadczeni zawodnicy ze starej gwardii - Ivan Milijković, Nikola Grbić, a także Andrija Gerić. To właśnie w dużej mierze dzięki nim i ich umiejętnościom, jakie przekazali swoim utalentowanym i jednocześnie młodszym kolegom z drużyny, sprawiły, że mieszanka młodzieńczej nutki szaleństwa z ograniem starszych zawodników jest w serbskim wydaniu tak skuteczna. W dalszej fazie rozgrywek Serbowie także dominowali. Grupę E zakończyli na pierwszym miejscu, w tyle pozostawiając Amerykanów i Rosjan. Jakby tego było mało - Plavi pokazali fantastyczną siatkówkę, a także umiejętność ryzykownego grania w najważniejszych akcjach. W półfinale recepty na ich grę nie znaleźli także Kubańczycy. Wprawdzie premierowa odsłona meczu wyraźnie im nie wyszła, lecz w kolejnych pokazali dużą klasę i zasłużenie awansowali do wielkiego finału.
Zapowiada się więc spektakularne przedstawienie siatkarskie, w którym głównymi aktorami będą Brazylijczycy oraz Serbowie. Pozostaje jedynie pytanie, którzy z nich zwyciężą. Odpowiedź na nie jest trudna, bowiem za ich kandydaturami przemawia wiele atutów. Reprezentacji Canarinhos nikomu chyba przedstawiać nie trzeba. Nawet jeśli jest w trakcie przebudowywania i zmiany pokoleń, nic nie traci ze swojej finezji i czystej radości z gry. Jednak Plavi potrafią pokazać w swoim repertuarze równie kombinacyjne i śmiałe zagrania, do których zmobilizuje ich z pewnością widok kilkunastu, jeśli nie nawet dwudziestu tysięcy rozśpiewanych gardeł po ich stronie. Oczekujmy więc wymiany "cios za cios", a także długich akcji, jakie będą stanowiły prawdziwą kwintesencję piłki siatkowej. Bo chyba o to w "finale marzeń" tak naprawdę chodzi.
Rewanż za fazę grupową
Zanim jednak finał, do walki o miejsce na najniższym stopniu podium staną Rosjanie oraz Kubańczycy - przegrani sobotnich półfinałów. Pikantnego smaczku "finałowi pocieszenia" nada z pewnością fakt, iż będzie to już piąta potyczka obu drużyn w XX edycji Ligi Światowej. Wcześniej Sborna oraz młoda kadra Kuby trafiły do tego samego zestawienia drużyn. Zmierzyły się ze sobą w grupie C, której skład uzupełniły jeszcze reprezentacje Japonii oraz Bułgarii. Na faworytów zarówno całej grupy, jak i przede wszystkim rosyjsko-kubańskich konfrontacji typowano podopiecznych Daniele Bagnoliego. Jednak rzeczywistość była nieco inna. Ostatecznie spośród czterech spotkań w dwóch górą byli Rosjanie, a w dwóch Kubańczycy. O awansie z pierwszego miejsca zadecydowały więc mecze z innymi teamami, z których częściej zwycięsko wychodzili zawodnicy zza oceanu. Siatkarze Bagnoliego dostali się więc na Final Six w stolicy Serbii "kuchennymi drzwiami", otrzymując "dziką kartę".
Obie reprezentacje łączy naprawdę wiele, dlatego trudno jest jednoznacznie wskazać faworyta sobotniego pojedynku o trzecie miejsce. Przede wszystkim Rosjan i Kubańczyków charakteryzują imponujące warunki fizyczne. Od wielu lat parametry zawodników obu ekip są bardzo dobre, gdyż obie szkoły siatkówki, zarówno rosyjska, jak i kubańska, preferują siatkarzy o wysokim wzroście i świetnej budowie sylwetki. Poza tym i Sborna, i Kuba stawiają w swojej grze na zagrywkę oraz blok. To właśnie na tych dwóch elementach siatkarskiego rzemiosła opiera się ich gra. Kiedy któryś z nich zawiedzie, reprezentacje te tracą wiele ze swojej wartości. Mogliśmy się zresztą o tym przekonać, oglądając ich półfinałowe starcia.
Warto także bliżej przyjrzeć się samym zawodnikom. Mimo że Kubańczycy dysponują teamem zdecydowanie młodszym, są do Rosjan bardzo podobni. Poza tym w ich szeregach pierwsze skrzypce gra młodziutka rewelacja XX edycji Ligi Światowej - Wilfredo Leon, który za swojego "odpowiednika" ma również jednego z najmłodszych siatkarzy w szeregach Sbornej - Maksima Michajłowa.
Inną cechą wspólną jest również to, iż obie ekipy zajęły w swoich grupach drugie lokaty, przegrywając z uczestnikami niedzielnego "dania głównego" - Brazylijczykami oraz Serbami. Także i w półfinałach nie pokazali wszystkich swoich możliwości, choć jak mówią niektórzy - gra się tak, jak przeciwnik pozwala.
Skoro więc Sborna i ekipa z Kuby są do siebie tak podobne, co może zadecydować o tym, kto ostatecznie uplasuje się w tym roku na najniższym stopniu podium? Woli walki nie można przecież odmówić żadnej z drużyn. Rosjanie wielokrotnie wychodzili już obronną ręką ze starć o trzecie lokaty, zaś Kubańczycy chcą jak najszybciej powrócić do ścisłej czołówki światowej, więc trudno jest spodziewać się z ich strony braku motywacji. Wszystko to zapowiada więc ciekawe i stojące na równym poziomie widowisko, jakie chcielibyśmy oglądać w "finale pocieszenia". Wszyscy wiedzą, na jak wiele stać oba teamy, dlatego też o zwycięstwie mogą zadecydować jedynie siatkarskie detale. Oby więc "przystawka" w postaci konfrontacji podopiecznych Daniele Bagnoliego i reprezentantów Kuby była smaczną przygrywką przed najważniejszym tego dnia starciem Brazylii i Serbii.
Mecz o 3. miejsce:
Rosja - Kuba, godz. 17:00
Finał:
Brazylia - Serbia, godz. 20:00
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)