- Zdarzenia, których nigdy nie zapomnę? Ratowałem 92-letnią Hinduskę, która zaczęła się dławić. Osoba, z którą byłem wtedy na zmianie, spanikowała. Jedną ręką wzywałem karetkę, która zresztą przyjechała dopiero po 35 minutach, drugą robiłem masaż serca. Ale udało się. Jeszcze tego samego dnia jej syn przyszedł do domu opieki i ze łzami w oczach dziękował mi za to, że dzięki mnie jego mama jeszcze żyje - opowiada Żmuda. - Tak, ta historia zapadła mi w pamięć najbardziej.
Po chwili przypomina sobie jeszcze inną - gdy modlił się przy łóżku jednego ze swoich pacjentów razem z jego najbliższą rodziną. - Następnego dnia ten pan zmarł. Byłem na jego pogrzebie, z rodziną się zaprzyjaźniłem. Do dziś mam z nią kontakt - mówi były siatkarz, a teraz drugi trener mistrza Anglii w siatkówce.
Jeszcze dwa lata temu Żmuda nie wiązał swojej przyszłości z Anglią, a jedyną pracą opiekuna, o jakiej myślał, była ta w ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle, gdzie trenował kadetów i juniorów. Gdyby wtedy ktoś powiedział mu, że dziś będzie pracował w domu opieki, i to jeszcze w Londynie, uznałby go za wariata. Teraz nie wyobraża sobie, że mógłby wykonywać inne zajęcie. - To coś więcej niż praca - mówi.
ZOBACZ WIDEO: Lotos PZT Polish Tour. Paula Kania-Choduń: Tenis w końcu sprawia mi przyjemność
Przez COVID stracił dwóch pacjentów
- Mówi się, że w szczycie pandemii to właśnie w domach opieki było w Anglii najgorzej. Według mnie to zostało trochę wyolbrzymione. W domu, w którym pracuję, w ciągu pół roku na koronawirusa zmarło dwóch pacjentów, którymi się zajmowałem. Widziałem ich karty zgonu, w rubryce przyczyna śmierci mieli wpisane: COVID-19. Każda śmierć boli, ale w miejscu, w którym mieszka 45 pensjonariuszy w bardzo podeszłym wieku, często schorowanych, mogło być znacznie gorzej - tłumaczy nam drugi trener IBB Polonii.
Nie było, bo gdy ludzie zaczęli chorować na COVID-19, w placówce w dzielnicy West Drayton, w której pracuje Żmuda, wdrożono masę procedur bezpieczeństwa. Dominik przez cały dzień pracy chodził w masce, ciągle zakładał i zdejmował ekwipunek ochronny, dezynfekował go kilkanaście razy dziennie. Pilnował, by każdy posiłek dostarczyć tak bezpiecznie, jak to możliwe, żeby wszystko było całkowicie sterylne. - Nigdy w życiu nie byłem tak ostrożny. Wykańczało mnie to, ale dzięki temu rygorowi udało się ochronić naszych pacjentów. Było warto - podkreśla.
Mówi, że idąc do pracy, nie czuł strachu. Bardziej bali się jego rodzice, dziewczyna też drżała, że koronawirus dopadnie Dominika. On sam wiedział, że ryzykuje swoje zdrowie, ale widział w swojej pracy sens. - Od kiedy wybrałem sobie to zajęcie wierzę, że robię coś dobrego. W dobie pandemii wierzę w to jeszcze bardziej - mówi.
Chciał pracować z seniorami
Jak to się stało, że chłopak pochodzący z jednego z najbardziej siatkarskich miast w Polsce, Kędzierzyna-Koźla, do tego z ambicjami na sportową karierę, trafił do londyńskiego domu opieki? Jeszcze pięć lat temu Żmuda był zawodowym siatkarzem. Nie grał na najwyższym poziomie, w Pluslidze nie odbił ani jednej piłki, ale był niezłym graczem. Był jednym z tych, którzy plusligową dziś Wartę Zawiercie wprowadzili z drugiej ligi do pierwszej. Zerwane ścięgno Achillesa podpowiedziało mu jednak, że lepiej będzie, jak zajmie się czymś innym.
- Po tym urazie wróciłem jeszcze na boisko, ale to już nie było to samo. Któregoś dnia uznałem, że siatkówka oparta na ibuprofenie i ketonalu nie ma sensu. No i w wieku 29 lat zakończyłem karierę - opowiada.
Boisko zamienił na trenerską ławkę, przez trzy lata pracował w ZAKSIE z kadetami i juniorami. Za szansę od klubu z rodzinnego miasta jest bardzo wdzięczny i prosi, żeby w tekście to podkreślić. Ale w Kędzierzynie-Koźlu nie mógł pracować z pierwszą drużyną, a bardzo tego chciał. - W końcu pomyślałem: A może ten Londyn? - wspomina. Wtedy jeszcze nie miał pojęcia, że do Anglii pojedzie zajmować się nie tylko siatkarskimi seniorami.
Zarobić funty i pomóc innym
W IBB Polonii Żmuda miał kolegę z dawnych lat, Bartosza Kisielewicza. Zadzwonił do niego, zapytał o projekt. "Kisiel" zachęcił go do przyjazdu, prezes klubu Bartosz Łuszcz uznał, że warto dać mu pracę drugiego trenera. Jednak nawet w najlepszym siatkarskim klubie w Anglii nie zarabia się dużo, więc Dominik musiał znaleźć jeszcze inne zajęcie.
- Niektórym może się to wydać śmieszne, ale wtedy poczułem, że poza zarabianiem funtów dobrze by też było komuś pomóc. Jeszcze w Kędzierzynie-Koźlu krótko pracowałem w domu pomocy społecznej z niepełnosprawnymi dziećmi. To było pewną furtką, żebym w Anglii mógł podjąć podobną pracę. Zgłosiłem się do firmy, która pomaga niepełnosprawnym ruchowo, osobom po wylewach, weteranom wojennym. Przyjęli mnie, przeszedłem szkolenie i zacząłem. Początki były niesamowicie trudne - opowiada Żmuda.
Były siatkarz przekonał się, że opieka nad osobami starszymi bywa bardziej intensywna i wyczerpująca, niż najbardziej zacięty mecz. - W krótkim czasie potrafi się wydarzyć mnóstwo rzeczy. Ktoś zasłabnie i trzeba wezwać pogotowie, innym muszę podać leki, a do tego jeszcze kilka osób jednocześnie zażyczy sobie herbaty. Przywykłem już do tego, jak to wygląda. Wiem, że po obiedzie będzie spokój, bo starsi ludzie pójdą się zdrzemnąć, ale potem może być tak, że nie będę wiedział, w co ręce włożyć.
Charakterna Irlandka i snajper z Egiptu
Żmuda dziś jest już doświadczonym opiekunem. Cenionym przez swoich szefów zaprzyjaźnionym z wieloma pensjonariuszami.
- Moją ulubioną pacjentką jest charakterna Irlandka, którą po cichu wypuszczam tylnym wyjściem na papierosa - zdradza. - Bardzo lubi Polaków i wie, że można na nas liczyć. Jest też 97-letni weteran, który w czasie drugiej wojny światowej był snajperem w Egipcie. Pokazywał mi zdjęcia z tamtych czasów z wielkim karabinem snajperskim.
Inny pacjent, 95-latek, przed urlopem Dominika (szef Żmudy uznał, że należy mu się długi odpoczynek i pozwolił mu na dwumiesięczny urlop w Polsce) powiedział mu, że nie wie, czy dożyje jego powrotu. - Nie dałem mu wyboru. Zapowiedziałem, że 31 sierpnia ląduję w Londynie i jak przyjdę do pracy, to starszy pan ma tam być - opowiada drugi trener IBB Polonii. - Ok, to dożyję - stwierdził pensjonariusz. Słowa dotrzymał. Niedługo znowu zobaczy Dominika, bo do jego powrotu zostało już tylko kilka dni.
Kiedyś trzecia liga, teraz Liga Mistrzów
- Wylatuję w poniedziałek i cały czas sprawdzam, czy brytyjski rząd nie objął osób przylatujących z Polski obowiązkową kwarantanną. Na razie tego nie zrobił. Cieszę się, że wracam, bo moje życie jest teraz w Londynie. Cieszę się, że w nowym sezonie będziemy mieli w Polonii dużo roboty. Zaraz gramy eliminacje Ligi Mistrzów, zmierzymy się z Trentino. Trzy lata temu jeździłem na spotkania polskiej trzeciej ligi, a za kilkanaście dni mój klub zagra z włoskim gigantem - ekscytuje się Dominik.
- Do tego rusza nasza akademia. Wiele sobie po niej obiecuję. Jak obserwuje się angielskie "orliki", to widzi się dzieciaki o niesamowitej sprawności. Kto wie, może za 5-10 lat polska akademia w Londynie wypuści w świat pierwszego wielkiego gracza? Kiedyś uczyliśmy siatkówki Włochów, którzy teraz mają najlepszą ligę na świecie i jedną z najlepszych reprezentacji. Dlaczego z Anglią miałoby nie być tak samo? Wiem jedno, potencjał w dzieciakach z tego kraju jest olbrzymi - podkreśla drugi trener IBB Polonii.
Pogadają o piłce
Na powrót do swoich pacjentów Żmuda też się cieszy. - Mam im dużo do opowiedzenia. Na pewno pogadamy sobie o piłce nożnej. Martwi mnie tylko to, że Arsenal wygrał Puchar Anglii, bo wielu moich pacjentów kibicuje temu klubowi i już nie będę miał jak im dogryzać. Do śledzenia siatkówki też ich zachęcam. Jak słyszą nazwę Polonia Londyn, to dobrze wiedzą, co to za drużyna.
Jednego z pacjentów Żmuda zabrał nawet na mecz klubu, w którym pracuje. To Polak pochodzący z Łomży, który pracując w Anglii na rusztowaniu dostał wylewu. Nie mówił po angielsku, więc trafił pod opiekę Dominika. - Jak jego stan się poprawił, poszliśmy na mecz. Mógł posłuchać polskich okrzyków, piosenek, dostał od nas klubową koszulkę. Widziałem, że był wzruszony i wdzięczny - wspomina Dominik.
"Dziękuję" ważniejsze niż pensja
Na pytanie co najbardziej lubi w pracy opiekuna Żmuda odpowiada, że właśnie szczerą wdzięczność pacjentów. - Wypłata, którą dostaję na koniec miesiąca, oczywiście jest dla mnie ważna. Jednak o wiele mniej ważna, niż słowo "dziękuję" wypowiadane przez jednego z moich pensjonariuszy. Oni nie mówią tego, bo tak wypada. Oni naprawdę chcą to powiedzieć.
Dominik uważa, że od kiedy opiekuje się starszymi osobami, w jego życiu dużo zmieniło się na lepsze. A może raczej pod wpływem ludzi, którym zostało już niewiele czasu i którzy cieszą się z każdego dnia, zaczął inaczej patrzeć na pewne rzeczy. I choćby dlatego widzi w niej coś więcej, niż sposób na zarabianie pieniędzy.
- Dziś jak komuś mówisz, że w tym co robisz nie chodzi tylko o kasę, że widzisz w tym sens, to zwykle ci nie wierzy. Ale ja po prostu wiem, że tak jest - przekonuje. Tak jak wymarzył sobie kilka lat temu, pracuje z seniorami. I zamierza to robić jeszcze długo. - To jest coś, czym chcę się zajmować. Obok siatkówki oczywiście.
Czytaj także:
Grał w jednej drużynie z Bartoszem Kurkiem. Dziś jeździ 40-tonową ciężarówką i ma pięć tytułów mistrza Anglii
Problemy polskiego klubu z Londynu. "Wielka Brytania nie ma ochoty pilnie odmrażać sportu"