Mimo niekorzystnej sytuacji w Częstochowie tradycyjnie dopisała publiczność, która wypełniła zasłużoną, odchodzącą powoli do lamusa, Halę Polonia po brzegi. Żywiołowy doping znów uskrzydlił Akademików, którzy zmazali plamę po dwóch katastrofalnych występach w Bełchatowie i byli o krok od przedłużenia rywalizacji do czterech spotkań.
Kto wie, jak potoczyłyby się losy całego spotkania, gdyby nie pierwsza partia, w której początkowo warunki dyktowali gospodarze. Znakomicie na zagrywce radził sobie Robert Szczerbaniuk, a nieprawdopodobne akcje na punkty zamieniali Marcin Wika oraz Krzysztof Gierczyński. Po skutecznym ataku Szczerbaniuka było już 18:15 i wydawało się, że set padnie łupem gospodarzy. Wtedy, jednak w częstochowskiej maszynce coś się zacięło. Akademicy w mgnieniu oka stracili mozolnie wypracowaną przewagę i po autowym ataku Marcina Wiki na prowadzenie wyszli bełchatowianie, którego nie oddali już do końca seta. Partię soczystym atakiem w swoim stylu zakończył Mariusz Wlazły. Rozpoczął tym samym koncert swojej gry, którą kontynuował w kolejnych odsłonach.
Jednak, co się odwlecze, to nie uciecze. W drugiej partii na parkiecie dominowali już częstochowianie, którzy rozbili rywali przede wszystkim zagrywką. Robert Szczerbaniuk, Marcin Wika, Brook Billings, a przede wszystkim Piotr Nowakowski obstrzeliwali najczęściej Stephana Antige, który w tym spotkaniu przeplatał dobre zagrania ze słabymi. Na nic zdały się także roszady trenera Castellaniego, który do boju desygnował m.in. Michała Bąkiewicza, Pawła Maciejewicza oraz Bartłomieja Neroja. Akademicy tym razem nie dali już sobie wydrzeć z rąk wygranej i po serwisie w taśmę Wlazłego zrobiło się 1:1.
Konia z rzędem temu, kto przewidziałby losy kolejnych dwóch partii, w których sytuacja zmieniała się, jak w kalejdoskopie. Trzecia odsłona miała dwa oblicza. Pierwsza część toczyła się pod dyktando podopiecznych Radosława Panasa, a rywali raz po raz zagrywką karcił Robert Szczerbaniuk. Od stanu 11:11 rozpoczął się, jednak koncert gry bełchatowian. Jak w transie grał Mariusz Wlazły, a o swojej kąśliwej zagrywce przypomniał sobie Janne Heikkinen, który skutecznie uprzykrzał życie miejscowym. Skra odskoczyła na kilka punktów i mimo pościgu częstochowian, to przyjezdni ponownie za sprawą Wlazłego mogli cieszyć się z wygranej 25:21.
Na tym, jednak emocję się nie skończyły, wręcz przeciwnie. Pojedynek w czwartym secie znów nabrał rumieńców i kolorytu. Mimo, wydawałoby się pewnego prowadzenia bełchatowian, którzy prowadzili już 12:8, a następnie 14:9, podopieczni Radosława Panasa nie złożyli broni i ku uciesze fanów dogonili rywali. W toczonej na przewagi końcówce, dzięki akcji Phila Eathertona, AZS zadał decydujący cios. Bełchatowianie praktycznie na własne życzenie roztrwonili bezpieczną przewagę i o wszystkim miał rozstrzygnąć tie-break, w którym wydawało się, że będący na fali wznoszącej gospodarze powiedzą ostatnie słowo.
W newralgicznym momencie o swojej klasie przypomnieli, jednak przyjezdni. Już od początku narzucili rywalom swój styl gry i po serii zagrywek Daniela Plińskiego zrobiło się 4:1. Riposta Akademików była natychmiastowa. Na środku tradycyjnie nie zawodził Robert Szczerbaniuk, a w ataku kibicom przypomniał się także regularny, jak szwajcarski zegarek, Krzysztof Gierczyński. Przy wyniku 6:5 dla Skry, gospodarze popełnili, jednak dwa błędy, które, jak się później okazało, kosztowały ich bardzo dużo. Najpierw punkt z ataku zdobył Stephane Antiga, a potem po niedokładnym rozegraniu Pawła Woickiego w ataku pomylił się Marcin Wika i przy zmianie stron goście mieli w zanadrzu trzypunktową zaliczkę, 8:5, dzięki której kontrolowali przebieg gry. Podopieczni Daniela Castellaniego zwietrzyli swoją szansę i mimo usilnych starań przede wszystkim Brooka Billingsa, zwyciężyli 15:11, czym zapewnili sobie kolejny mistrzowski tytuł.
Po ostatnim gwizdku arbitra, w ekipie Skry zapanowała wielka euforia. Od czterech lat Energetyczni dzierżą pałeczkę najlepszej ekipy w kraju i przynajmniej na razie nie zanosi się na zmianę warty. Bełchatowianie są, niczym wino, im starsi tym lepsi i z roku na rok w grze ekipy dowodzonej przez trenera Daniela Castellaniego widać wyraźny progres. Trzy lata temu Skra niemrawo rozpoczynała swoją przygodę z siatkarską Ligą Mistrzów, a teraz są już trzecią siłą na Starym Kontynencie. Kto wie, może za rok, dzięki pokaźnym nakładom finansowym, Mistrz Polski pokusi się o coś więcej? Fundamenty wydają się niezwykle stabilne i jeśli zespołu z Bełchatowa hurtowo nie opuszczą największe gwiazdy, bramy Ligi Mistrzów powinny w przyszłym sezonie stać otworem.
Podczas uroczystej dekoracji uśmiech rysował się także na twarzach częstochowian, którzy po latach posuchy wracają na należne sobie miejsce. Akademicy byli czarnym koniem tegorocznych rozgrywek, gdyż mało kto spodziewał się, że w prawie niezmienionym składzie, a do tego pod egidą nieopierzonego trenera Radosława Panasa będą w stanie stanąć na pudle i to jeszcze na drugim jego stopniu?
Na fotorelację z tego spotkania zapraszamy na www.foto.sportowefakty.pl
Wkręt- Met Domex AZS Częstochowa ? PGE Skra Bełchatów 2:3 (23:25, 25:18, 21:25, 27:25, 11:15)
PGE Skra Bełchatów: Dobrowolski, Gruszka, Pliński, Antiga, Heikkinen, Wlazły, Lewis (l) oraz Neroj, Bąkiewicz, Maciejewicz.
AZS Częstochowa: Woicki, Gierczyński, Szczerbaniuk, Wika, Nowakowski, Billings, Gacek (l) oraz Stelmach, Eatherton.
Sędziowie: Wróbel (Żołynia), Strzylak (Radom)