We wtorek drużyna z Jastrzębia Zdroju miała zagrać w Berlinie w pierwszym z dwóch turniejów 4. rundy siatkarskiej LM z drużynami Berlin Recyclings Volley, Zenitu Kazań i ACH Volley Ljubljana. Nie zagra, bo w niedzielę poinformowała o braku możliwości wzięcia udziału w rozgrywkach.
Przyczyną, tu nie ma niespodzianki, jest koronawirus. W piątek, zgodnie z procedurą Europejskiej Konfederacji Siatkówki, wszystkich zawodników i członków sztabu poddano testom na obecność COVID-19. - Wyniki wykazały trzy przypadki pozytywne, pomimo faktu, iż kilka dni wcześniej, dwa z nich były już ujemne, po wcześniej odbytej kwarantannie. Taka sytuacja uniemożliwiła wyjazd zespołu na turniej do Berlina.
Sanepid nie odpowiedział
Prezes Jastrzębskiego Węgla tłumaczy, że opierając się o sobotnie wyniki, nie był w stanie skompletować ekipy jednoznacznie "czystych" graczy, których można by było bezpiecznie wysłać do Niemiec. Klub starał się skontaktować z Sanepidem, żeby ustalić, kto mógłby pojechać, a kto musi iść na kwarantannę, ale z uwagi na wolny dzień od pracy nie było możliwości otrzymania odpowiedzi.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak się bawi Joanna Jędrzejczyk. Na wakacjach w Meksyku
- Szukaliśmy rozwiązania cały weekend. Walczyliśmy do ostatniej chwili, ale nic nie wskóraliśmy. Byliśmy gotowi jechać do Berlina w okrojonym składzie. Z Zenitem Kazań pewnie mielibyśmy małe szanse na wygraną, ale z zespołami z Niemiec i ze Słowenii moglibyśmy powalczyć. Potrzebowaliśmy jednak jednoznacznego stanowiska Sanepidu, którego nie dostaliśmy do czasu, gdy trzeba już było coś zadecydować. I to przesądziło - podkreśla Gorol.
W pucharach wciąż mieli pod górkę
Problemy Jastrzębskiego Węgla z europejskimi pucharami w 2020 roku to wieloodcinkowy serial. Wiosną, jeszcze zanim pandemia wybuchła w Europie na dobre, klub zrezygnował z wyjazdu na ćwierćfinałowy mecz Ligi Mistrzów do włoskiego Trydentu z uwagi na zagrożenie zakażeniem zespołu koronawirusem. Polacy siłowali się z CEV i z Włochami, by nie karać ich walkowerem, a zamiast tego mecz przełożyć, ale do spotkań z Trentino koniec końców i tak nie doszło, bo przerwanych w marcu rozgrywek sezonu 2019/2020 już nie wznowiono.
W tym sezonie koronawirus storpedował turnieje drugiej rundy LM, które miały się odbyć w Jastrzębiu Zdroju i w rumuńskim Gałaczu, w których polski zespół miał wystąpić. Pierwsze zmagania w ogóle się nie odbyły przez zakażenia w Jastrzębskim Węglu i w węgierskim Fino Kaposvar. W Rumunii, z powodu zakażeń gospodarzy, w pierwszym terminie turniej również się nie odbył. Z kolei w drugim terminie nie pojawili się Węgrzy. Rozegrano tylko jedno spotkanie, które wygrali reprezentanci PlusLigi. Jastrzębianie spędzili wtedy w Gałaczu pięć dni, by rozegrać jedynie trzy krótkie sety.
Małe fale wirusa przekleństwem klubu
- Mocno walczyłem, żebyśmy w tym sezonie mogli rywalizować w Lidze Mistrzów. Pokonaliśmy dużo przeszkód, żeby w niej grać, a teraz musiałem wycofać drużynę. Dlatego czuję duży niedosyt, trudno mi się z tym pogodzić - przyznaje Gorol. - Nie mogłem jednak zdecydować inaczej. Zdrowie i bezpieczeństwo drużyny są najważniejsze.
Etapowość zachorowań i zmieniające się wyniki testów sprawiają, że w Jastrzębskim Węglu w tej chwili sami nie wiedzą, kto może chodzić na treningi, a kto powinien przebywać na kwarantannie. - Te kilkuosobowe fale, które się na siebie nakładają, są naszą zmorą. Jedni jeszcze nie wrócili z kwarantanny, a już mamy następnych chorych. Dla takich sytuacji jak nasza, przepisy nie są jasne - mówi Gorol.
Prawie 100 tysięcy za testy
W klubie wciąż czekają na stanowisko Sanepidu w sprawie wyników piątkowych badań i oceny obecnej sytuacji - Chcemy wiedzieć, kogo możemy dopuścić do treningów i meczów, a kogo mamy izolować. Turniej w Berlinie przepadł, ale zaraz mamy przecież PlusLigę i mecz z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Mam nadzieję, że ten mecz dojdzie do skutku, że nie będziemy kolejną kwarantanną.
Gorol podkreśla, że w Jastrzębskim Węglu do koronawirusa podchodzi się bardzo poważnie. Od początku pandemii przeprowadzono w klubie już prawie 300 testów. - Wydajemy na to olbrzymie pieniądze, jeszcze trochę i ta kwota sięgnie stu tysięcy złotych. A przecież to jeszcze nie koniec.
Trzy kluby z PlusLigi wciąż w grze
Po wycofaniu się śląskiego klubu na placu boju w Lidze Mistrzów pozostały trzy polskie drużyny. ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, PGE Skra Bełchatów i VERVA Warszawa zaczną walkę w turniejach 4. rundy we wtorek. Dwie pierwsze ekipy będą gospodarzami turniejów, w których zagrają także tureckie Fenerbahce Stambuł i belgijski Lindemans Aalst. Warszawianie pojadą do Belgii i do Włoch, by zmierzyć się z Knackiem Roeselare, Leo Shoes Modena i Kuzbassem Kemerowo.
W przypadku PGE Skry, trenowanej przez Michała Mieszka Gogola, jeszcze dwa, trzy tygodnie temu udział w takim turnieju byłby prawdopodobnie niemożliwy. Bełchatowianie wracali wtedy do treningów po tym, jak kilkunastu zawodników przechorowało COVID-19.
- Dla kilku graczy ten powrót był bardzo trudny, nawet jeśli samą chorobę przeszli dosyć łagodnie. Niektórzy w czasie zajęć mieli bardzo wysokie tętno. W tamtym okresie trenowaliśmy krótko i mało intensywnie, bo wracając po koronawirusie trzeba być bardzo ostrożnym. Zwłaszcza gdy narzuca się nam granie co trzy dni - mówi Gogol. - Wszyscy uczymy się tej sytuacji. To pierwszy taki sezon, gdy pod uwagę trzeba brać o wiele więcej rzeczy, niż wcześniej.
Trener PGE Skry przed startem sezonu 2020/2021 spodziewał się, że w europejskich pucharach może dochodzić do odwoływania meczów i walkowerów. - I tak to teraz wygląda. Mamy w siatkówce zwariowany rok, w którym jest dużo przypadkowości. Trudno mi powiedzieć, jak zachowalibyśmy się na miejscu Jastrzębskiego Węgla, ale bez dwóch zdań postawilibyśmy zdrowie zawodników na pierwszym miejscu.
Czytaj także:
Kadrowicze trzymają poziom. Najlepsza szóstka 16. kolejki PlusLigi
PlusLiga. Aluron CMC lepszy od MKS-u Będzin. Kontrowersyjna decyzja sędziów zakończyła drugiego seta