Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Jak się czujesz jako pierwszy w historii zwycięzca plebiscytu WP SportoweFakty na siatkarza roku?
Kamil Semeniuk, siatkarz Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle i reprezentacji Polski: Fajnie! Ona pokazuje mi, że 2021 rok mi się udał i mogę być z niego dumny. Choć bez niej oczywiście też bym był. Dla mnie każda taka nagroda jest bodźcem do dalszej pracy. Myślę sobie: Ok, dostałeś wyróżnienie za pewien okres, ale teraz uważaj, żeby nie odbiła ci "sodówka", żebyś sobie nie myślał, że skoro zostałeś zawodnikiem roku, to możesz odpuścić. Statuetkę postawię na półce, będzie przywoływać miłe wspomnienia, ale też przypominać, że muszę dalej ciężko pracować i stawać się coraz lepszym siatkarzem. Mam cichą nadzieję, że będę jeszcze lepszy, i że dla mnie ten miniony to dopiero początek.
Kamil Semeniuk teraz to lepszy zawodnik, niż Kamil Semeniuk rok temu?
Myślę, że tak. Dzięki zaufaniu Nikoli Grbicia zebrałem bardzo dużo doświadczenia, rozegrałem cały sezon od deski do deski w Grupie Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Wiele ważnych spotkań, wiele finałów. A grając takie mecze, zyskuje się takie siatkarskie obycie, rośnie wiara w siebie i w swoje umiejętności. I na przykład teraz, gdy graliśmy w Lidze Mistrzów z Lokomitowem Nowosybirsk, w trudnych chwilach mówiłem sam do siebie w myślach: "Kamil, nie takie spotkania już grałeś. Wszystko będzie dobrze". Im więcej razy zagrasz o wysoką stawkę, tym spokojniejszy jesteś w kolejnym takim meczu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Messi na parkiecie? Nie porywa
Finał Pucharu Polski czy PlusLigi nie był już dla ciebie nowością, natomiast finał Ligi Mistrzów tak. Jakie to uczucie wygrać spotkanie o tytuł klubowego mistrza Europy?
Ogromne przeżycie. Myślę, że każdy, kto stał wtedy na boisku w Weronie, miał świadomość, że takiego meczu nie gra się codziennie, czy nawet co rok. Na pewno na początku był lekki stres i obawa, jak to wszystko się potoczy. Jednak im dłużej finał trwał, tym wiara w zwycięstwo była większa.
Po Lidze Mistrzów był sezon reprezentacyjny. Dla ciebie pierwszy, w którym byłeś w kadrze. Denerwowałeś się, jadąc na zgrupowanie do Spały?
Im bliżej tego zgrupowania, tym większe były nerwy. Niektórych chłopaków wcześniej widziałem tylko w telewizji, byłem ciekawy, jacy są poza boiskiem. Wejście do drużyny ułatwili mi koledzy z Kędzierzyna-Koźla, przede wszystkim Olek Śliwka, z którym na początku byłem w pokoju. Olek, jak starszy brat, wziął mnie za rękę, wszystko mi pokazał i wyjaśnił: Tu trenujemy, tu się robi pranie, tak wyglądają posiłki. A do tego i tego nie pyskuj, bo nie wypada.
Co najbardziej cię zaskoczyło w czasie pobytu w kadrze?
Nie miałem pojęcia, że można tak bardzo tęsknić za domem, jak ja w Rimini, w czasie Ligi Narodów. Nigdy w życiu mi się to nie zdarzyło. Może to przez schematyczność naszych dni. Z hotelowych pokojów wychodziliśmy tylko na treningi i mecze, ewentualnie na plażę. I tak przez ponad miesiąc. Ciekawe doświadczenie, ale z drugiej strony mogę powiedzieć, że Rimini spadło mi z nieba, bo mogłem zżyć się z chłopakami, lepiej ich poznać.
Jak zareagowałeś, kiedy dowiedziałeś się, że pojedziesz na igrzyska?
Wciąż nie dowierzam, że udało mi się przejść kilka selekcji i wedrzeć do kadry na Tokio. Nieźle, jak na debiutanta, od razu pojechać na imprezę sportową, o której wszyscy marzą. Cały czas nie ogarniam, jak to się stało, ale jestem bardzo szczęśliwy, że mi się udało.
Co w Tokio nie zagrało? Nie pytam o całą drużynę, ale o ciebie. Dlaczego nie byłeś tym zawodnikiem, który w sezonie klubowym zrobił furorę?
Wydaje mi się, że byłem trochę przygaszony. Chciałem grać, ale wiedziałem, że trener Heynen ma tak mocną grupę przyjmujących, że nie może dać mi grać w każdym meczu od początku do końca. Byłem świadomy swojego miejsca w szeregu. Kiedy dostawałem okazję, starałem się zrobić co w mojej mocy, żeby jak najlepiej wypaść i to mnie czasami paraliżowało. Jak mecz mi nie wyszedł, to zastanawiałem się, czy to już koniec mojej przygody z reprezentacją na ten rok, czy jeszcze nie.
Na igrzyskach, tak jak w Lidze Narodów i w Lidze Mistrzów, graliście bez publiczności. Za to we wrześniowych mistrzostwach Europy kibice byli już na trybunach. A ty przed tak dużą widownią, jak w Krakowie czy w Katowicach, nie występowałeś nigdy wcześniej.
To prawda. Byłem wniebowzięty, mogąc grać w biało-czerwonej koszulce przed tyloma tysiącami kibiców. Z całych mistrzostw najlepiej zapamiętałem mecz z Serbią w Krakowie. Vital dał mi szansę w trudnym momencie, gdy przegrywaliśmy 1:2 w setach, wpuścił mnie za Michała Kubiaka. Zagrałem dobre spotkanie i skończyło się na 3:2 dla nas. Jak w tej gigantycznej hali nasi kibice ryknęli, nogi trochę drżały.
Jak profesjonalny sportowiec przeżywa takie emocjonujące mecze?
Ja często mam tak, że emocje dochodzą do mnie dopiero po pewnym czasie. Jak już wrócimy do hotelu, jemy kolację, cukier mi spada, zaczynam się pocić i myślę sobie: Co jest grane? Mecz już się skończył, teraz powinienem odpoczywać. Ale tak to już u mnie działa.
Kiedy jesteś na boisku, sprawiasz wrażenie człowieka z kamienną twarzą.
W zeszłym sezonie środowisko mogło tak mnie postrzegać. Faktycznie rzadko wybuchałem. Teraz to się zmieniło, wydaje mi się, że jestem bardziej wylewny. Może dlatego, że jestem bardziej świadomy swojej roli w zespole. Staram się poprzez swoje emocje wpływać na kolegów, zwłaszcza w meczach z teoretycznie słabszymi zespołami. To trudne spotkania, często jeszcze przed ich rozpoczęciem dopisuje się nam trzy punkty do tabeli, mówi się, że nie wypada nam przegrać, rywal jest mocno zmotywowany, my trochę mniej. Właśnie wtedy chcę dawać z siebie jak najwięcej i poprzez okazywanie emocji staram się sprawić, żeby koledzy zrobili to samo. Żebyśmy pokazali przeciwnikom, kto tu rządzi i po dwóch godzinach pracy mieli zwycięstwo w kieszeni.
To już wiem, przed którymi meczami kupować cię do składu w grze "Wygraj Siatkarską Ligę". Prowadzisz w niej swoją drużynę?
Tak, ale w tym sezonie ani razu nie wstawiłem siebie do składu. Fajnie jest jednak być w jakiejś grze. I robi mi się miło, jak klikam na swój profil i widzę, że moja popularność wśród graczy jest wysoka.
Myślisz czasem o drodze, jaką przeszedłeś? Od kilkunastoletniego chłopaka, który stał na trybunach hali w Kędzierzynie-Koźlu i kibicował drużynie ze swojego rodzinnego miasta, do siatkarza, który wygrał dla tej drużyny Ligę Mistrzów?
Zdarza się, że wracam pamięcią do tego, co było, że jeszcze całkiem niedawno grałem w finale Młodej Ligi i go przegrałem. Myślę o tym ilu chłopaków z tamtej ekipy jeszcze gra na poważnie, a ilu już zrezygnowało. I jestem dumny, że wytrwałem, że nie patrzyłem na to, co dzieje się wokół mnie, nie dawałem się zniechęcić różnym przeciwnościom losu, tylko szedłem dalej. Bardzo się cieszę, że mieszkańcy Kędzierzyna-Kożla - miasta, w którym się urodziłem i wychowałem - są ze mnie dumni.
Gdybyś miał opisać swoją dotychczasową karierę jednym słowem, powiedziałbyś właśnie: wytrwałość?
Tak. Choć wolałbym użyć dwóch: wytrwałość i pracowitość. Zawsze staram się dawać z siebie maksa. Czasem mi się nie chce, czasem budzę się rano zmęczony i nie mam ochoty iść na siłownię, żeby jeszcze bardziej się zmęczyć, ale wiem, że muszę znaleźć w sobie motywację. Mi daje ją rodzina, moja dziewczyna oraz takie nagrody jak siatkarz roku w plebiscycie WP SportoweFakty. Jak sobie na nie spojrzę, to wiem, że kiedy daję maksa, są efekty.
Twoi rodzice są twoimi największymi kibicami. Wciąż nagrywają każdy twój mecz?
Powoli zaczyna brakować przenośnych dysków, żeby te spotkania zapisywać. Tata gromadzi nagrania już od czasów, gdy grałem jeszcze w Młodej Lidze. Na początku nie nagrywał ich sam, prosiłem o to naszych statystyków, a kiedy wracałem do domu, tata, czasami razem z bratem, analizował moje dokonania i wskazywał, co mogę poprawić, jakich nowych zagrań mógłbym użyć. Brat powtarza mi, że zamiast starać się atakować na dużym zasięgu, powinienem częściej wykorzystywać blok przeciwników. Mama jest raczej moim adwokatem. Powtarza im, żeby mnie nie męczyli, bo nie samą siatkówką człowiek żyje. Na ten moment domowych analiz wideo już nie ma, ale tata dalej rejestruje wszystkie moje mecze. Będzie z tego fajne archiwum.
Kędzierzyn-Koźle to twoje miejsce na ziemi?
Na ten moment jest odpowiednim miejscem dla mnie. Gram w najlepszym zespole w Europie, w swoim rodzinnym mieście. Niczego mi w ZAKSIE nie brakuje, wszystko jest na tip-top. Czerpię tutaj radość z gry. Czego chcieć więcej?
Może Nikoli Grbicia, do niedawna twojego trenera w klubie, w roli nowego selekcjonera reprezentacji Polski?
Według mnie to byłaby odpowiednia osoba na tym stanowisku. Moje zdanie podziela wielu chłopaków z drużyny i nie tylko, sam prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej również uważa go za świetnego fachowca. Jeśli Grbić zostanie selekcjonerem, będę się z tego bardzo cieszył i starał się z całych sił, żeby dostać powołanie.
Czego sobie życzysz w 2022 roku?
Zdrowia. Słyszałem od kolegów, że organizm kadrowicza, który z sezonu reprezentacyjnego z marszu wchodzi w ligowy, w pewnym momencie sezonu zaczyna cierpieć. Nie wierzyłem w to, wydawało mi się, że kilka dni odpoczynku wystarczy na regenerację. Jednak teraz czuję, że mogą mieć rację. I dlatego potrzebuję przede wszystkim zdrowia. Jeśli ono będzie, będę miał wszystkie narzędzia, żeby zrealizować swoje sportowe cele. Jeśli chodzi o drużynę, to najważniejszym dla Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle pozostaje Liga Mistrzów. Nie będzie łatwo, już w grupie mamy za rywali dwie potężne ekipy. Za kilka dni mecz z Cucine Lube Civitanova, który pokaże nam, w jakim miejscu jesteśmy. Póki co pokazujemy, że po zmianach, jakie zaszły między sezonami, pozostajemy na dobrych torach i wszystko wygrywamy.
Czytaj też:
Wybraliście najlepszego siatkarza i najlepszą siatkarkę 2021 roku!
Joanna Wołosz, siatkarka roku w plebiscycie WP SportoweFakty: Ta nagroda to fajny, niespodziewany prezent
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)