Przed dziewczynami czapki z głów - rozmowa z trenerem reprezentacji Polski siatkarek, Jerzym Matlakiem

Kiedy obejmował kadrę narodową siatkarek myślał, że będzie miał do dyspozycji wszystkie najlepsze zawodniczki. Po wielu perturbacjach okazało się jednak, ze wielkie gwiazdy, z rożnych przyczyn, nie znalazły się w reprezentacji trenera Jerzego Matlaka. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl szkoleniowiec przyznał się do błędu. - Za dużo mówiłem o wielkich nieobecnych, a za mało o dziewczynach, które ciężko pracują na zgrupowaniach. Przed nimi czapki z głów - twierdzi Matlak.

Wojciech Potocki
Wojciech Potocki

Wojciech Potocki: Kiedy obejmował pan stanowisko trenera kadry narodowej, na pewno miał pan w głowie swoją "drużynę marzeń". Teraz kończy pan przygotowania do Mistrzostw Europy. Jak bardzo zespół, który zagra w Łodzi, różni się od wymarzonego?

Jerzy Matlak:Ogromnie się różni. Drużyna o której myślałem na początku roku wcale nie była wymarzona, ona, wtedy, wydawała się bardzo realna. Niestety wiele zawodniczek, z różnych przyczyn, wypadło po drodze, co zresztą jest zrozumiałe. Byli na przykład tacy pana koledzy, którzy namawiali mnie bym na kolanach poszedł porozmawiać z Asią Mirek, bo jeśli ona zagra, to na pewno drużyna będzie super. Nie poszedłem, bo nie było do kogo, ale podobnych sytuacji było więcej. Zawodniczki otrzymywały ode mnie powołanie i z jakichś względów rezygnowały.

Chyba się pan tego nie spodziewał?

- No nie. Kto by się spodziewał tych wszystkich kontuzji. Nie spodziewałem się, że nie zagra Kasia Skowrońska, że mimo pewnych deklaracji zrezygnuje Dorota Świeniewicz. Ale, tak jak mówiłem wcześniej, skupić się trzeba na tych zawodniczkach, które są teraz, a nie na tych, które mogłyby być, czy miały być w kadrze. Dzisiaj sprawa jest już zamknięta. Uważam jednak, że za dużo szumu było wokół nieobecnych, a za mało mówiło się o tych dziewczynach, które tworzą kadrę. Przed nimi czapki z głów, bo to one muszą wziąć teraz na siebie ciężar gry. Trzeba na nie chuchać i dmuchać, bo pracowały od maja na to, aby osiągnąć teraz jakiś sukces. Zresztą one same były często rozgoryczone na mnie właśnie dlatego, że wdawałem się w dyskusje o „wielkich nieobecnych”, a nie rozmawiałem o tych, które ciężko trenują i grają. Nie znaczy to jednak, że nie doceniałem ich ogromnej pracy. Po prostu, bardzo długo była dziwna sytuacja. Wciąż na kogoś czekaliśmy...

Czy przez to czekanie kadra coś straciła?

- Trudno powiedzieć. Gdybyśmy o pewnych sprawach wiedzieli wcześniej, to można było trochę inaczej poukładać niektóre sprawy. Może inne zawodniczki wcześniej wchodziłyby do szóstki? Na szczęście to nie było tak, że dziewczyny. z tego powodu w ogóle nie grały. Czuły się jednak niedoceniane, tak jak aktorki drugiego planu. Skończyło się na szczęście tak, że wyszły na pierwszy plan i muszą teraz udźwignąć swoje role.

Ma pan już w głowie szóstkę, która zacznie grę na Mistrzostwach Europy, czy może jeszcze są wątpliwości?

- W takim turnieju jak mistrzostwa Europy, nie gra się szóstką. Trzeba mieć wyrównaną całą drużynę. Co najmniej dziesięć, dwanaście zawodniczek. Nie jest tak, że mam żelazną szóstkę, często inna zaczyna mecz, a zupełnie inna kończy, bo taka jest siatkówka. Niektóre dziewczyny, akurat nie mają dobrego dnia i wtedy szukam innych rozwiązań. Te które wchodzą z ławki muszą być do tego przygotowane, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim mentalnie.

Na ostatni sprawdzian, czyli turniej w Weronie, bierze pan trzy dziewczyny grające na libero. Czy to oznacza, że rywalizacja trwa?

- Mariola Zenik, Agata Sawicka i Paulina Maj, grają na bardzo podobnym poziomie. No, może ze względu na ilość rozegranych meczów, trochę z przodu jest Mariola. Generalnie jednak wszystkie trzy prezentują równy poziom. Walka trwa, a ponieważ nie chciałbym żadnej z nich skrzywdzić, zabieram je do Włoch i dopiero po tym turnieju podejmę ostateczną decyzję.

Podobna sprawa jest za środkowymi…

- Nie całkiem. Jadą do Werony cztery dziewczyny, a na ogół do drużyny bierze się trzy. Na mistrzostwa zgłaszamy jednak zespół czternastoosobowy, więc zdecydowałem, że będą cztery środkowe. Jeśli więc (odpukać) nic się nie stanie złego, wszystkie zagrają w mistrzostwach.

Wciąż pan powtarza, że marzycie o spokojnej pracy. Ostatni okres przygotowań spędziliście w Szczyrku i był to dużo spokojniejszy czas dla pana i dziewczyn. Musicie chyba podziękować siatkarzom, bo teraz na nich skupiła się uwaga mediów i kibiców.

- W polskiej siatkówce, cały czas trzeba dziękować mężczyznom (śmiech). Zawsze dużo większe zainteresowanie towarzyszy męskim rozgrywkom. To jest takie pozytywne "wariactwo". A siatkówka kobieca? Mimo dwóch złotych medali zdobytych na mistrzostwach Europy nigdy nie była tak popularna jak męska. Teraz, kiedy panowie grają już w Turcji, my możemy w spokoju pracować. Ja jednak nie taki spokój miałem na myśli. Tu raczej chodziło o wszystkie zawirowania personalne. Kibice pytali: co się stało? Czemu nie gra jedna czy druga gwiazda? Teraz jest spokój, bo już po prostu wiemy na kogo można liczyć.

Mówił pan też niedawno, że da się zmierzyć fizyczną formę zawodniczek. Jaka ona jest, na niecałe trzy tygodnie przed główną tegoroczną imprezą?

- Robimy za pomocą sprawdzianów. Przeprowadzamy sprawdziany szybkościowe, skocznościowe i wiele innych. Wynika z nich, że forma dziewczyn jest dobra i jestem pewien, że będzie jeszcze lepsza. Mamy porównanie, bo sprawdziany robimy co jakiś czas. Problem nie dotyczy jednak motoryki, ale psychiki zawodniczek. To jest najważniejsze. One muszą uwierzyć w siebie, uwierzyć, że można wygrać z każdym. Jeśli jednak zawodniczka jest bardzo dobrze przygotowana do mistrzostw to i z psychiką ma mniejsze problemy. Dlatego staramy się, żeby dziewczyny miały optymalną formę fizyczną

Pierwszy turniej grany w Polsce, czyli eliminacje do mistrzostw świata, nie był najlepszy w wykonaniu pana podopiecznych. Potem też było różnie. Nie boi się pan, że najważniejsza impreza roku znów nie wyjdzie, bo zawodniczki "posypią" się psychicznie? One chyba lepiej grają za granicą niż u siebie.

- To może tak wyglądać, ale przypomnę, że w pierwszym ważnym turnieju osiągnęliśmy sukces i awans do mistrzostw świata. W ten sposób zrealizowaliśmy pierwszy tegoroczny cel postawiony przed zespołem przez związek. Kto wie czy nie jest on ważniejszy niż sukces w mistrzostwach Europy. Przecież to, że zagramy na mistrzostwach świata w 2010 roku powoduje, że będziemy zapraszani na turnieje, że będziemy wysoko w rankingach, jednym słowem ten, a może trochę zmieniony zespół, będzie miał motywację do wspólnej pracy na przyszłość. Natomiast mistrzostwa Europy, gdyby nie odbywały się w naszym kraju, na pewno byłyby inaczej traktowane. Ponieważ jednak jest to turniej, który po raz pierwszy gramy u siebie, jest dla wszystkich bardzo ważny i wzbudza takie emocje. To co będzie się działo w Łodzi ma charakter prestiżowy i często kibice, nie patrząc na to kto gra w drużynie, żądają złotego medalu.

A pan? Jak pan widzi szanse drużyny?

- Szanse? Kiedy zaczyna się turniej każda drużyna marzy o medalu, ale my szczególnie, bo przecież gramy we własnej hali. Turcy na swoim terenie też marzyli o sukcesie, a gdzie skończyli? Bardzo daleko. Jeśli chodzi o siatkarki, w przeciwieństwie do mężczyzn, mamy trudniejszą sytuację, bo losowanie nie było tak dobre . W grupie mamy bardzo mocną Holandię, a później - jeśli zagramy dalej - trafiamy na faworyzowaną Rosję. W tej chwili w Europie jest sześć bardzo silnych drużyn i wszystko może się w tym gronie zdarzyć.

Teraz wyjeżdżacie na turniej do Włoch. A co dalej? Jak będą wyglądały ostatnie dni przed pierwszym meczem z Hiszpanią?

Wracamy z Werony, dziewczyny dostaną dzień, albo półtora wolnego, by się przepakować i spotkamy się w Łodzi, gdzie będziemy trenować do pierwszego meczu. W międzyczasie czeka nas jeszcze sparingowe spotkanie z Włoszkami.

Otwarte dla publiczności?

- Raczej nie. Ja nie miałbym nic przeciwko temu, by zagrać z udziałem kibiców, ale, z tego co wiem, trener gości na to się nie zgodzi.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×