Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Berlin Recyclings Volley to od lat najlepszy klub w siatkarskiej Bundeslidze, ale w tym sezonie złoto zdobyliście dopiero po pięciomeczowej serii z VfB Friedrichshafen, w której przegrywaliście już 0:2. Dlaczego było tak dramatycznie?
Adam Kowalski, zawodnik Berlin Recycling Volleys, dwukrotny mistrz Niemiec w siatkówce: Rywale grali bardzo trudne mecze w ćwierćfinale i w półfinale, w sześciu spotkaniach zagrali cztery tie-breaki. Myślę, że to ich zbudowało. O ile w trakcie sezonu zasadniczego byli bardzo nierówni, o tyle z nami grali bardzo dobrze. My mieliśmy łatwiejszą drogę, co mogło trochę uśpić naszą czujność. W pierwszym meczu, który graliśmy u siebie, prowadziliśmy 2:0, ale Friedrichshafen pokazało charakter i wygrało 3:2. Zasłużenie. Porażka w spotkaniu, które do pewnego momentu mieliśmy pod kontrolą, zbiła nas z tropu. Do drugiego meczu, trzy dni później na wyjeździe, nie zdążyliśmy się ani pozbierać, ani zregenerować. Przegraliśmy 1:3.
Zrobiło się nieciekawie, ale wszyscy czuliśmy, że jeżeli wrócimy do swojej dobrej gry, odwrócimy losy tej rywalizacji. Nie mówię tylko o zawodnikach, a o wszystkich pracownikach klubu. Wokół nas było dużo pozytywnej energii i myślę, że ona pomogła nam wygrać trzecie spotkanie 3:0. Wtedy Friedrichshafen traciło wiarę w sukces, a z każdym kolejnym przegranym setem coraz bardziej czuło, że to my dyktujemy warunki. Czwarty i piąty mecz wygraliśmy już dosyć pewnie, po 3:1.
Jak twoim zdaniem Berlin Recyclings Volley poradziłoby sobie w Pluslidze?
Potrzebowalibyśmy trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do meczów z bardzo silnymi rywalami co tydzień albo nawet dwa razy w tygodniu. W Bundeslidze po trudnych spotkaniach zwykle mieliśmy łatwiejsze, mogliśmy rotować składem. A w Pluslidze trzeba cały czas grać najmocniejszą szóstką, dlatego większą rolę odgrywa przygotowanie fizyczne. Myślę jednak, że poradzilibyśmy sobie z tym, a pod względem sportowym bylibyśmy w stanie walczyć o najwyższe cele.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: skandynawska wyprawa Kowalczyk
W czasie tych meczów finałowych, które graliście u siebie, był komplet publiczności. O takiej średniej widzów, jaką wy macie, większości polskich klubów może tylko pomarzyć.
To prawda, do Max-Schmelling-Halle przychodzi dużo kibiców. Na spotkaniach finałowych po osiem i pół tysiąca widzów, a średnia z całego sezonu to jakieś trzy, cztery tysiące, więc też całkiem dobrze. Myślę, że poza sukcesami naszej drużyny kibiców przyciąga też widowiskowa oprawa naszych meczów. Przed wybiegnięciem na boisko spiker zapowiada nas jak gladiatorów, buchają komputerowo wygenerowane płomienie, strzelają wirtualne armaty. W czasie meczu jest dużo fajnej muzyki, dopasowanej do tego, co aktualnie dzieje się na boisku. Na przykład jak punkt zdobędzie francuski zawodnik, leci jakaś francuska piosenka. Wszystko jest robione tak, żeby wzmocnić zainteresowanie widza meczem, a nie skierować je gdzieś indziej. To siatkówka ma być najważniejsza.
Co polski kibic siatkówki powinien wiedzieć o Bundeslidze? Choć to liga blisko nas, spoglądamy na nią rzadko.
Na pewno finansowo nie jest tak silna, jak PlusLiga. Jak trzy lata temu przychodziłem do Berlina, grało w niej trzynaście drużyn. W tym sezonie tylko dziewięć. Z powodu pandemii kilka mniejszych klubów potraciło sponsorów, a bez nich nie było w stanie funkcjonować na poziomie Bundesligi.
Są jednak także rzeczy, których inne ligi, nawet te mocniejsze, mogłyby się od Niemców uczyć. Na przykład rozwiązania sprawy transmisji telewizyjnych. W Niemczech nie ma ich już w tradycyjnej telewizji, bo są na Twitchu. To platforma internetowa, na której króluje esport i gaming, popularna wśród młodszej widowni. Mecze komentują młode osoby, robią to na większym luzie, niż na przykład komentatorzy w Polsce. I tak jak w transmisjach esportowych, widzowie mogą ich cały czas obserwować w małym okienku na ekranie i pisać komentarze na czacie. Bardzo ciekawy, w siatkówce pionierski pomysł. Można powiedzieć, że krok w przyszłość.
Cechą charakterystyczną niemieckich rozgrywek jest też duża liczba obcokrajowców. Ty poza Niemcami masz wśród kolegów trzech Francuzów, czterech Amerykanów, Argentyńczyka, Rosjanina, Czecha i Australijczyka.
W Bundeslidze jest tak dużo graczy spoza Niemiec, bo nie ma dla nich limitu. U nas obecność Amerykanów, Francuzów i Australijczyków to już w zasadzie tradycja. Zawodnicy z tych krajów grają w Berlinie od lat i są częścią klubowej tożsamości. Skład naszego zespołu dobrze oddaje charakter miasta, które jest mieszanką wielu kultur.
Twoim najbardziej utytułowanym kolegą z zespołu jest Siergiej Grankin. Z reprezentacją Rosji zdobył mistrzostwo olimpijskie i dwukrotnie wygrał mistrzostwa Europy. Jak zachowywał się po napaści armii Putina na Ukrainę i jak zachowywano się wobec niego?
Siergiej jest bardzo inteligentnym zawodnikiem, który dobrze wie, po co jest w Berlinie - żeby grać dobrze i prowadzić zespół do sukcesów. Wybuch wojny tego nie zmienił. Wciąż był ważnym graczem Berlin Recyclings Volley. Może tylko jego nastrój się pogorszył, był trochę przygaszony. Raz wspominał w szatni, że w mediach społecznościowych jest atakowany tylko za to, że jest Rosjaninem. Mimo wszystko ze swoich zadań na boisku wywiązywał się dobrze, o czym świadczą nasze wyniki w końcówce sezonu.
Ja nie oceniam Siergieja przez pryzmat tego jakiej jest narodowości. Uważam, że nikt nie powinien być tak oceniany. Dla mnie to przede wszystkim fajny facet i ważna postać drużyny, nie tylko jeśli chodzi o jego wartość sportową. Przyszliśmy do Berlina w podobnym czasie i szybko złapaliśmy bardzo dobry kontakt. W pierwszych tygodniach w nowym klubie bardzo czułem jego wsparcie.
Jak ci się podoba życie w wielokulturowym Berlinie?
Gram tu trzy lata i pewnie zostanę dłużej, co najlepiej świadczy, że czuję się w Berlinie bardzo dobrze. Jest gdzie odpocząć, dobrze zjeść, pobawić się. Podoba mi się, że choć miasto jest duże, gołym okiem widać w nim szacunek do natury. Do tego mam blisko do Polski, więc wyjazd w odwiedziny do rodziny czy przyjazd moich bliskich do mnie nie jest problemem. No i poziom sportowy też mi oczywiście odpowiada, bo w końcu co roku walczymy o najwyższe cele w Bundeslidze, a w Lidze Mistrzów też zachodzimy daleko. Plusów Berlina jest zdecydowanie więcej, niż minusów.
Jednym z tych niewielu minusów jest fakt, że nie masz wielu okazji do grania. W tym sezonie pierwszym libero drużyny był Argentyńczyk Santiago Danani.
Wiem, że muszę rywalizować z bardzo klasowym graczem i znam swoją rolę w zespole. Dla mnie ważne jest, że trener Cedric Enard mnie docenia i bardzo chce, żebym był częścią jego drużyny. Wiadomo jednak, że chciałbym grać więcej i być podstawowym libero. Wciąż mam taką ambicję i w przyszłym sezonie będę próbował zdobyć tę pozycję.
Twoi niemieccy koledzy, którzy występują w reprezentacji kraju, od niedawna mają nowego selekcjonera: Michała Winiarskiego. Jego zatrudnienie w kadrze Niemiec było dla ciebie zaskoczeniem?
Szczerze mówiąc, nie. Ruben Schott, który współpracował z Winiarskim w Treflu Gdańsk, mówił mi, że ta kandydatura jest brana pod uwagę. Cieszę się, że dostał szansę. Jeśli ją wykorzysta, to może za jakiś czas doczekamy się polskiego trenera również w naszej drużynie narodowej. Od niemieckich kolegów słyszę o nim tylko pozytywne opinie. Jest przez nich lubiany i szanowany.
Pierwszym wielkim sprawdzianem dla Winiarskiego będą sierpniowe mistrzostwa świata. Zagrają na nich twoi klubowi koledzy z reprezentacji Niemiec, Francji czy USA. Co oni sądzą o przeniesieniu turnieju z Rosji do Polski?
To nie będzie pierwszy ważny siatkarski turniej w Polsce, więc dobrze wiedzą, czego się spodziewać. Nie ma już "efektu wow", zaskoczenia, że siatkarze są u nas traktowani jak gwiazdy, a kibice przychodzą również na te mecze, w których nie gra polski zespół. Dla nich Polska to po prostu gwarancja wysokiego poziomu organizacji i fajnej imprezy.
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty