Organizatorzy są na to gotowi? Norweg nie wykluczył sensacji

- Bitwa pomiędzy Granerudem a Kubackim rozegra się w sferze mentalnej. Wasz skoczek będzie w pozycji ścigającego, przez co powinien być nastawiony bardziej ofensywnie - mówi Sigurd Pettersen, norweski triumfator TCS sprzed lat.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Na zdjęciu od lewej: Dawid Kubacki i Halvor Egner Granerud PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu od lewej: Dawid Kubacki i Halvor Egner Granerud
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Przed konkursem w Bischofshofen jest pan przekonany, że w końcu, po 16 latach przerwy, będziecie mieli norweskiego triumfatora Turnieju Czterech Skoczni?

Sigurd Pettersen, były norweski skoczek narciarski, zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni w sezonie 2003/2004: Zanosi się na norweskie zwycięstwo, choć Dawid Kubacki skacze bardzo dobrze i wciąż może być pierwszy. Albo na przykład będziemy mieli taką sytuację, jak w 2006 roku, gdy mieliśmy dwóch zwycięzców - Janne Ahonena i Jakuba Jandę. Wcale nie trzeba aż tak dużo, żeby 23-punktowa przewaga, którą Halvor Egner Granerud ma nad Kubackim, zniknęła lub znacząco się zmniejszyła. Wystarczy jeden zły skok.

Kto będzie najtrudniejszym rywalem lidera turnieju w finale? Kubacki, zła pogoda, a może sam Granerud?

Myślę, że sam Granerud. Wiem, że jest świetnym narciarzem i z warunkami pogodowymi powinien sobie poradzić, ale jak zniesie presję skakania po zwycięstwo? Sam jestem ciekaw. Ponadto, skocznia w Bischofshofen jest trudna, ma bardzo długi najazd do progu.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: przypatrz się dobrze! Wiesz, kto pomagał gwieździe tenisa?

Uważam, że w ostatnim konkursie bitwa pomiędzy Granerudem a Kubackim rozegra się przede wszystkim w sferze mentalnej. Wasz skoczek będzie w pozycji ścigającego, przez co powinien być nastawiony bardziej ofensywnie. Granerud jest w lepszej sytuacji, bo ma ponad 20 punktów przewagi, ale nie może stracić czujności. I nie może myśleć tylko o obronie pozycji.

W 2004 roku był pan w podobnej sytuacji. Też prowadził po trzech konkursach. Czwarty pan wygrał i w całym turnieju zwyciężył. To były najlepsze chwile kariery?

Tak. W poprzednim sezonie zmagałem się z kontuzją barku, musiałem przejść operację. Jednak kiedy bardzo dobrze zacząłem turniej, zrozumiałem, że mogę wygrać coś ważnego. Wiedziałem, że nie stać mnie na walkę o Puchar Świata, bo nie mam dość paliwa w baku. Żyłem chwilą i robiłem wszystko, co mogłem, żeby w tych czterech konkursach pokazać się z jak najlepszej strony.

Jakie jest pańskie najsilniejsze wspomnienie z tamtego turnieju?

Garmisch-Partenkirchen. OK, oddałem świetny skok w Oberstdorfie, moja odległość do dziś jest tam rekordem, ale potem w Ga-Pa odczuwałem negatywne skutki presji. Byłem zbyt spięty, trochę pogubiony. Na szczęście miałem świetnych kolegów - Tommy'ego Ingebrigtsena i Roara Ljokelsoeya. Nie wydaje mi się, żeby dostrzegli, że dzieje się ze mną coś niedobrego, ale bardzo dobrze na mnie wpłynęli. Trochę porozmawialiśmy, pośmialiśmy się, dzięki czemu się wyluzowałem i to było kluczowe. A potem kiedy szedłem na belkę startową, Tommy wypowiedział słowa, które zostaną ze mną na całe życie: "Sigurd, pamiętaj, skocznia jest twoja". W skokach często o tym zapominamy. Kiedy siedzisz belce, a potem skaczesz, przez kilka sekund jest właśnie tak, jak powiedział Tommy. On mi o tym przypomniał i sprawił, że cieszyłem się chwilą, zamiast się denerwować. Poczułem słońce na twarzy, bo dzień był wtedy słoneczny, i byłem gotowy.

Ta sytuacja pokazuje, jak ważną rolę odgrywają koledzy. Kiedy czekasz na skok, albo wychodzisz na rozbieg, nie ma z tobą trenera. Nie może ci nic powiedzieć, doradzić. Mogą to zrobić tylko inni zawodnicy.

Gdzie trzyma pan Złotego Orła za zwycięstwo w turnieju?

W tamtych latach Orła jeszcze nie było, dostawaliśmy kryształowe trofeum. Jest w domu rodziców. Nie mogę teraz trzymać cennych pamiątek na widoku. Mam dzieci w takim wieku, że ciągle coś się dzieje. Puchar mógłby nie przetrwać.

Skakał pan w czasach, kiedy dla nas w Polsce Adam Małysz był bogiem. Doświadczył pan osobiście zjawiska, które my zwykliśmy nazywać "małyszomanią"?

Pierwszy raz zetknąłem się z nią w 2003 roku w Zakopanem. Na zawodach było mnóstwo ludzi. Tysiące kibiców, którzy tworzyli jakby falę pozytywnej energii. Jednak tym, co zapamiętałem najlepiej, byli polscy fani tańczący na dachu kontenera, w którym się przebieraliśmy. Wtedy pomyślałem sobie, że Adam nie jest w Polsce gwiazdą rocka. Jest kimś więcej.

Samego Adama zapamiętałem jako silną i skromną osobę. Był spokojny, uprzejmy, pozytywny. Wrażenie robiło na mnie to, jak radzi sobie z ogromnym zainteresowaniem. Sprawił mi też przyjemność, bo zaprosił mnie do wystąpienia w meczu piłki nożnej, który skoczkowie narciarscy zagrali z polskimi artystami.

W tamtych latach był konkurs, w którym trener kadry Norwegii Mika Kojonkoski dawał wam sygnały do startu dużą rękawicą z napisem "I love Zakopane". Pan też lubił to miejsce?

To były świetne konkursy. Świetna skoczna, wspaniała publiczność. Trochę zgaduję, ale wydaje mi się, że te zawody pokazują, jacy są Polacy. Przyjaźnie nastawieni, żywiołowi. Poziom energii w czasie skoków w Zakopanem jest wysoki, ale zawsze jest to pozytywna energia. Ludzie są przychylni wszystkim zawodnikom. Któregoś dnia chętnie poznałbym Zakopane od innej strony i pojeździł w polskich górach na nartach. To byłaby taka nostalgiczna podróż do przeszłości.

Dlaczego skończył pan karierę już jako 29-latek?

W 2004 roku wprowadzono zmianę, że długość nart, na których się skacze, zależy od wagi zawodnika. Popełniliśmy wtedy błąd. Byłem lekki, a genetykę mam taką, że przybieranie na wadze powinno być w moim przypadku procesem rozłożonym w czasie. Powinniśmy byli skrócić moje narty i dać mi ten czas. Zrobiliśmy inaczej. Przytyłem szybciej i skakałem na nartach o takiej samej długości jak przed zmianą przepisów. To za bardzo przesunęło mój środek ciężkości, do czego trudno mi było się przystosować, zwłaszcza na najeździe. Moja kariera wyglądała potem tak, że w czasie jednego sezonu miałem dwa, trzy tygodnie, gdy czułem się dobrze, skakałem stabilnie i na dość wysokim poziomie. Jednak ze zmienionym środkiem ciężkości już nigdy nie byłem w stanie wypracować automatyzmów w dłuższym okresie. Kiedy miałem 29 lat, uznałem, że próbowałem już chyba wszystkiego, a i tak nie wróciłem do najlepszej formy. Zatem, dałem sobie spokój.

Czym pan się potem zajął?

Postanowiłem dokończyć edukację i wróciłem na uniwersytet. Najpierw zrobiłem licencjat z trenowania skoków narciarskich, potem magistra ze zdrowia publicznego i motywacji. Obecnie pracuję na Uniwersytecie Inland jako nauczyciel, kształcę przyszłych nauczycieli i trenerów. Co ciekawe, głównie pływania i gimnastyki. A jeśli chodzi o zajęcia teoretyczne - motoryki i biomechaniki. Można powiedzieć, jestem naukowcem, bo prowadzę też swoje badania.

Studenci rozpoznają w panu triumfatora Turnieju Czterech Skoczni sprzed lat?

Z biegiem lat coraz rzadziej, coraz trudniej rozpoznać we mnie byłego skoczka. Jednak bez wątpienia zwycięstwo w tej imprezie jest czymś, czego ludzie nie zapominają. Kiedy wygrałem, mój ojciec powiedział mi, że muszę się przyzwyczaić do rozpoznawalności, bo ona już ze mną zostanie. I miał rację.

Jako nauczyciel przeprowadza pan egzaminy?

Tak. Wiele, o różnej tematyce.

Kto w pańskiej opinii lepiej zda egzamin na skoczni w Bischofshofen - Granerud czy Kubacki?

Obaj zdadzą na piątkę. Tego jestem pewien. Co do końcowych rozstrzygnięć, to wydaje mi się, że Kubacki ma jeszcze coś w zanadrzu i w Bischosfhofen bardzo się zbliży do Graneruda, ale to Norweg zwycięży. Czeka nas ekscytujący konkurs.

Według mnie Granerud wygra dość pewnie.

Też liczę na triumf rodaka, ale doceniam pracę polskich zawodników. W tym sezonie Kubacki, Piotr Żyła czy Kamil Stoch spisują się świetnie. Macie piekielnie mocną ekipą, którą trudno będzie pokonać w mistrzostwach świata w Planicy. To mogą być wasze mistrzostwa.

Obawiamy się, że będą jednymi z ostatnich, na których będziemy liczyć na medale. Nasi liderzy są jednymi z najstarszych skoczków w stawce.

Jest jedna rzecz, której nie powinniście lekceważyć. Podam przykład z naszego kraju, z biegów narciarskich. Po tym, jak karierę zakończyły Marit Bjoergen i Therese Johaug, wiele osób obawiało się, że będzie słabo. A wcale nie jest. Bardzo możliwe, że kiedy wasi młodsi skoczkowie nie będą już musieli porównywać się na treningach z Kubackim czy Stochem, poczują, że czas zrobić krok do przodu i zastąpić idoli. I być może to się im uda, tak jak udało się norweskim biegaczkom.

Rozmawiał Grzegorz Wojnarowski.

Czytaj także:
Granerud czuje presję. "Gdziekolwiek się ruszę"
Trener Polaków zapytany o finał TCS. Padły odważne słowa!

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Kto wygra 71. Turniej Czterech Skoczni?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×