Po prostu "kozak". Chapeau bas, panie Aleksandrze [OPINIA]

Aleksander Zniszczoł pokazał, że marzenia potrafią się spełnić i udowodnił, że jest w znakomitej formie, kończąc niedzielny konkurs indywidualny na podium. Występ pozostałych Polaków lepiej przemilczeć. W ich przypadku było jak zawsze w tym sezonie.

Mateusz Kmiecik
Mateusz Kmiecik
Aleksander Zniszczoł PAP/EPA / Na zdjęciu: Aleksander Zniszczoł
Na pewno wszyscy doskonale znają różne filmy, seriale czy książki, w których główny bohater pokonuje kolejne trudności i własne słabości, nie poddając się. A na końcu osiąga swój wymarzony cel. Taki scenariusz stworzył właśnie Olek, który definitywnie stał się Aleksandrem Zniszczołem.

Już za chwilę 30-letni skoczek był jednym z najbardziej wyśmiewanych polskich zawodników w ostatnich latach. Wielokrotnie żartowano z wypowiedzi cieszynianina, który nie raz mówił lub pisał o postępach, kolejnych krokach i lepszym jutrze. Muszę przyznać szczerze, że sam nie wierzyłem w ten sukces. Po raz pierwszy pomyślałem, że może się to stać pewnie z miesiąc temu. Jak się okazuje, lepsza przyszłość jest teraz.

Oczywiście, nikt nie odważy się stwierdzić, że na naszych oczach tworzy się legenda polskich skoków. Nie wiemy, co będzie dalej i jak potoczy się dalsza część kariery Zniszczoła. 3 marca w Lahti był jednakże momentem przełomowym, który on sam zapamięta do końca życia. Były indywidualny wicemistrz świata juniorów jest dopiero 13. Biało-Czerwonym na podium Pucharu Świata w skokach narciarskich. To naprawdę nie jest dla nas codzienność.

ZOBACZ WIDEO: "Cudowna dziewczyna". Tymi zdjęciami Brodnicka zachwyciła

Ktoś może powiedzieć, że to jednorazowy wyskok, jak w przypadku Andrzeja Stękały czy Krzysztofa Bieguna. Owszem, to dopiero pierwszy tak dobry miesiąc lub dwa w historii jego startów. Nawet jeśli nigdy więcej nie osiągnie podobnego rezultatu, to już zapisał się w pamięci naszego narodu. Przecież Jakub Wolny i Paweł Wąsek także mieli świetne tygodnie w Pucharze Świata, a nadal nie mogą się pochwalić takim wynikiem.

A wydaję się, że Aleksander Zniszczoł może to powtórzyć i to nie raz. To nie był jeden udany skok w losowych warunkach. To były dwie świetne próby, które zostały wyciągnięte do granic możliwości. Polak nie wychodził rewelacyjnie z progu, ale w drugiej fazie lotu potrafił ułożyć swoje ciało tak, aby jak najlepiej wykorzystać wiatr pod narty. To też trzeba potrafić. Dla przykładu pozostała czwórka naszych reprezentantów tego w niedzielę nie zrobiła, ale o nich później.

Cieszynianin już od zawodów w Garmisch-Partenkirchen prezentował się lepiej, robiąc tak naprawdę krok do przodu w każdym kolejnym konkursie. Trochę słabiej było w Sapporo i Oberstdorfie, ale w Lahti po zmianie kombinezonu przyszło kolejne przełamanie. Przede wszystkim nie miało ono miejsce w formie fizycznej, a psychicznej. Zniszczoł w końcu wytrzymał presję i to w każdym dniu. Piątek? Dwie dobre próby. Sobota? Trzeci wynik indywidualny w zawodach drużynowych. W niedzielę znów to samo, lecz tym razem w konkursie indywidualnym.

Sam skoczek często podkreślał, że ma mocną psychikę, lecz nie do końca to udowadniał w najważniejszych momentach. Chociaż z drugiej strony trzeba mieć naprawdę niesamowitą determinację, aby po tylu latach niepowodzeń, w końcu dojść do takiego punktu. To idealny przykład dla innych naszych zawodników pokroju Klemensa Murańki. Zaimponowała mi sobotnia wypowiedź 29-latka, gdy po fatalnej serii próbnej powiedział, że odpuścił ten skok i zachował siły na później, widząc, że nic dobrego z niego nie będzie. To pokazało ogromną pewność siebie. Na szczęście nie było to bezpodstawne. 12 długich lat. Brawo panie Aleksandrze Zniszczole.

Niestety trzeba też wspomnieć o pozostałych naszych reprezentantach, chociaż najlepiej byłoby to przemilczeć. Fatalny piątek, dobra sobota i ponownie bardzo zła niedziela. Brak stabilizacji - tak trzeba podsumować sezon 2023/2024 w wykonaniu Biało-Czerwonych. Kamilowi Stochowi znów gdy wydaje się, że niewiele brakuje do osiągnięcia odpowiedniej dyspozycji, przytrafia się słabsza próba. Dwa konkursy i dwa razy zerowy dorobek punktowy.

Takim samym "wyczynem" może pochwalić się Piotr Żyła. Po 37-latku jednak nie można było spodziewać się czegoś lepszego, bo przecież od jakiegoś czasu nie ma do tego powodów. Wolnego czasu nie wykorzystał Paweł Wąsek, który może i prezentuje się minimalnie lepiej, ale w jego próbach chyba nie chodzi o plasowanie się w piątej dziesiątce. Przebłyski miał Maciej Kot, ale skończyło się jak zawsze od kilku lat. Wygranym tego weekendu jest za to Dawid Kubacki, który nie musiał w tym wszystkim uczestniczyć. Teraz tylko powinien wrócić w Oslo i wskoczyć do najlepszej dziesiątki.

Jeden akapit trzeba jeszcze poświęcić Peterowi Prevcowi. Ostatni sezon w karierze i tak rewelacyjna forma. Aż szkoda, że za niecały miesiąc to wszystko się zakończy. Wydaje się, że dużo daje tutaj spokojna głowa i brak presji. Bardzo możliwe, że Słoweniec ostatecznie znajdzie się w czołowej dziesiątce Pucharu Świata i w taki sposób się z nim pożegna. Adam Małysz zawsze mówił, że chciał to zrobić, będąc w dobrej dyspozycji i to się udało. Teraz najpewniej powtórzy to 31-latek.

Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
- Stoeckl będzie pracował w Polsce? Słowa z PZN dają do myślenia

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×