W latach 90. popularne były obrazy z puzzli. Najpierw układało się pejzaż, potem naklejało go na płaską powierzchnię, a wreszcie dokładało do niego ramkę. Kiedy sukcesy odnosił Kamil Stoch, a potem Dawid Kubacki czy Piotr Żyła, obraz robił wrażenie, choć widać było powiększające się pęknięcia. Potem powoli żółknął, a kiedy zaczęły odpadać pojedyncze elementy, było już jasne, że polskie skoki czeka piwnica - zepchnięcie do podziemi, niemal jak za czasów Roberta Matei czy Wojciecha Skupnia.
ZOBACZ WIDEO: Aż trudno uwierzyć, że ma 41 lat. Była gwiazda wciąż w formie
O dziurze w polskich skokach piszę od kilku lat. Zresztą, żeby było jasne, nie tylko ja, ale też grono dziennikarzy zajmującymi się tą dyscypliną. O wyrwie między kadrą seniorów a najmłodszymi skoczkami dość często mówił też Adam Małysz. I to jeszcze kiedy nie był prezesem Polskiego Związku Narciarskiego.
To jest właśnie ten moment - czas, kiedy naszym problemem jest brak skoczków o wysokim potencjale. Ci, którzy mają na koncie piękne sukcesy, powoli odchodzą na sportową emeryturę. Na kolejnych musimy zaczekać. Tyle że to czekanie może okazać się bezowocne, bo przy zmniejszającej się popularności skoków w Polsce, duża część trenujących kilkulatków czy wczesnych kilkunastolatków zrezygnuje z dalszego uprawiania tego sportu. Kolejni nie nadejdą, bo już nikt nie będzie się interesować skokami (poza niedobitkami w liczbie kibiców, którzy śledzili rywalizację w Turnieju Czterech Skoczni przed erą Małysza).
Wśród puzzli, których brakuje w polskim obrazie skoków, a które leżą gdzieś w najbardziej zakurzonych częściach mieszkania, jest autorytet trenera, wiara w zespół. Nie potrafimy przywrócić polskim skokom zasłużonego miejsca w świadomości kibiców ani stworzyć ich żeńskiego odpowiednika.
Kamil Stoch, historyczny lider reprezentacji, trenuje z innym trenerem niż reszta kadry. Dawid Kubacki, mistrz świata, zwycięzca TCS, twierdzi, że zastanowiłby się nad tą opcją, gdyby go zapytano o zdanie. Dodaje, że ufa trenerowi (Thomas Thurnbichler), ale go kontroluje. To jest, mimo słów o zaufaniu, przy poziomie pewności siebie, jaką powinien wzbudzać trener, swoiste wotum nieufności! Nie widzę możliwości, niezależnie od tego, czy mówimy o skokach czy innej dyscyplinie, aby zawodnik, po dwóch sezonach współpracy, miał wątpliwości co do metod szkoleniowca. W takim przypadku są tylko dwie opcje - albo rządzi trener, bo pracodawca, czyli PZN ma do niego zaufanie, albo zmieniamy trenera, bo rację ma zawodnik.
Ponadto wręcz przeraża sytuacja w polskich skokach kobiet. Kolejni trenerzy mówią, że nie potrafią się dogadać z zawodniczkami. Przychodzi wreszcie człowiek o międzynarodowym uznaniu (Harald Rodlauer) i szybko kończy pracę w Polsce, bo... nie może się porozumieć z jedną z zawodniczek. Na jego miejsce wskakuje szkoleniowiec, który już był na tym stanowisku i niewiele wskórał. Jaki będzie efekt? Chyba wszyscy doskonale zdajemy sobie z tego sprawę.
Nie przesądzam, kto ma, a kto nie ma racji. Ani w sytuacji mężczyzn, ani kobiet. Wiem jednak na pewno, że bez uderzenia pięścią w stół i podjęcia jednej przemyślanej decyzji, której efektem będzie plan realizowany przez kolejne lata, nie otrzymamy zadowalających efektów.
Na niektóre ruchy jest już za późno, puzzle są pogubione. Jednak dopóki trwa wsparcie sponsorów i nie brakuje pieniędzy na zapewnienie idealnych warunków do przygotowań, da się skrócić czas degrengolady w polskich skokach. To potrwa, ale puzzle można jeszcze znaleźć i przykleić w odpowiednich miejscach. Inaczej rozsypie się cała układanka. Wtedy pozostaje już tylko ułożenie nowego obrazu. W takiej sytuacji jest choćby polska piłka nożna. To tylko przykład, jak trudno jest zacząć wszystko od nowa i wyplenić środowisko z niekompetentnych ludzi, którzy w okresie kryzysu i prawdziwego bezkrólewia wręcz garną się do koryta. Właściwie nie ma kto tego robić, struktury są wielopoziomowe i o efektywne działanie jest bardzo trudno.
Tutaj skoki mają przewagę. Prezes Adam Małysz ma okazję, aby się wykazać i uratować polskie skoki. Jako autorytet, który bardziej łączy niż dzieli, ma do tego legitymację. Potrzeba jednak stanowczych decyzji. Takich, po których kilka osób się obrazi, kilka znienawidzi, ale zachowane zostaną wyższe wartości sportu, którego, tak po ludzku, nie powinniśmy stracić.
Dawid Góra, szef redakcji WP SportoweFakty