Słoweńska dominacja
Regularne występy słoweńskich juniorów w konkursach Alpen Cup, Pucharze Cocta i wielu innych lokalnych zawodach bez wątpienia dają im cenne doświadczenie. Dodatkowo młodzi adepci skoków mają do dyspozycji doskonale przygotowane obiekty w Velenje, Mislinji, Logarskiej Dolinie, Kranju i Planicy, gdzie stawiają swoje pierwsze kroki na nartach i przygotowują się do najważniejszych dla nich startów w sezonie. To wszystko przy odpowiedniej pracy trenerów stwarza szeroką grupę potencjalnych następców Roberta Kranjca, Primoża Peterki, Petera Zonty, czy Primoża Ulagi. Co więcej - od kilku lat przynosi niesamowite efekty i ogromne sukcesy na międzynarodowych arenach.
Już w czasie poprzednich zim za sprawą Nejca Dezmana, Mateja Dobovseka i Anze Laniska Słoweńcy mogli cieszyć się z indywidualnych wygranych swoich reprezentantów w MŚJ, zimowej uniwersjadzie i młodzieżowych igrzyskach olimpijskich. W tym roku w Libercu przeszli jednak samych siebie, triumfując w trzech z czterech skokowych konkurencji. W sumie przedstawiciele tej nacji zdobyli w Czechach trzy złote medale i brąz - to absolutny nokaut. Na ich wspaniały dorobek złożyli się nie tylko panowie, ale także bardzo dobrze radzące sobie dziewczyny. Nie ulega żadnych wątpliwości, że szkoleniowcy słoweńskich kadr będą musieli przygotować się na kłopot bogactwa taki, jaki jeszcze do niedawna mieli Austriacy.
System w państwie, słynącym z posiadania "Letalnicy" wydał już swój pierwszy pokaźny owoc. Jest nim Jaka Hvala, który podczas MŚJ na "Jested" zgodnie z przewidywaniami nie miał sobie równych. Hvala, który swoje juniorskie osiągnięcia bez problemu przelał do seniorskiej rywalizacji. Przypomnijmy, że 19-latek określany jest objawieniem obecnego sezonu. Zawodnik Gorana Janusa w PŚ startował tej zimy trzynastokrotnie, a ma na swoim koncie prawie trzysta "oczek" i wszystko wskazuje na to, że jego punktowy licznik systematycznie będzie się poprawiał.
Polskie deja vu
Polacy na tak ogromną ilość medali, jak Słoweńcy nie mieli żadnych szans z powodu braku dziewczyn, prezentujących odpowiedni poziom. Nasi reprezentanci byli przymierzani do "pudeł" wśród chłopców i jak się okazało - zrobili swoje. Biało-czerwoni podobnie jak przed rokiem w Erzurum, tak w tym w Libercu wywalczyli dwa srebrne krążki, z czego należy się cieszyć. W indywidualnych zmaganiach aż trzech Polaków zameldowało się w czołowej "dziewiątce", w tym jeden na drugim miejscu. Mowa o Klemensie Murańce, wracającym do rywalizacji po kilku niezbędnych operacjach oczu.
On, Aleksander Zniszczoł, Krzysztof Biegun i Bartłomiej Kłusek pokazali, że drzemie w ich ogromny potencjał. Cała "czwórka" z pewnością dobrze rokuje na przyszłość i w żadnym wypadku nie można tego zaprzepaścić. Z historii należy wyciągać wnioski, a taką był bolesny dla polskich skoków przypadek Mateusza Rutkowskiego.
Trzeba przyznać, że Robert Mateja z nawiązką wykonał swoje zadanie. Czy jednak całoroczne przygotowania do MŚJ kosztem uczestnictwa w PŚ naprawdę mają sens? Na pytanie, czy tok myślenia polskich trenerów jest dobry odpowiedział w tym roku wspomniany Hvala, który regularnie dostawał szansę od Janusa na udział w zmaganiach najwyższej rangi. A co robili Polacy? Marnowali wypracowane dobrą postawą w letniej Grand Prix limity, często zostawiając naszych utalentowanych juniorów w kraju. To jednak temat na inny artykuł. Ważne, że praca Matei dała zamierzony efekt.
Rumuni coraz groźniejsi
W przeciwieństwie do Kazachstanu coraz lepsza infrastruktura idzie w parze z widocznym rozwojem skoków narciarskich w Rumuni. W indywidualnym konkursie MŚJ na dziewiętnastej pozycji sklasyfikowano Remusa Tudora. To z pewnością ogromny skokowy sukces tego kraju, biorąc pod uwagę fakt, że w zawodach wzięło udział ponad sześćdziesięciu skoczków. Przypomnijmy, że nieco wcześniej podczas Pucharu FIS w Rasnowie najmocniejszy okazał się Sorin Julian Pitea. Warto dodać również, że Rumuni posiadają obecnie czołowych zawodników w najmłodszych kategoriach wiekowych. Wynik Tudora w Libercu pokazał, że przestają już być chłopcami do bicia.