10 lat temu Janne Ahonen był o włos od pobicia rekordu świata w długości lotu. Osiągnął 240 metrów, ale nie był w stanie ustać skoku i mocno się poturbował. Nie mógł ustać, bo miał potężnego kaca. Noc poprzedzającą konkurs spędził na libacji, gdzie alkohol lał się litrami. Zresztą, na słoweńskim mamucie to nic dziwnego. Tutaj skoczkowie nawet nie kryją się z tym, że nie wylewają za kołnierz.
Kamil Stoch, Piotr Żyła, Klemens Murańka, Aleksander Zniszczoł oraz Dawid Kubacki - Łukasz Kruczek taki skład wybrał na ostatnie zawody Pucharu Świata (odbędą się trzy konkursy: dwa indywidualne i jeden drużynowy), które odbędą się w Planicy. Tradycyjnie już sezon zakończy się na słoweńskim mamucie. Tym razem Kryształowej Kuli nie odbierze polski skoczek. To tak pewne, jak fakt, że wokół przebudowanej Letalnicy, dojdzie do trzydniowej zabawy. W dosłownym tego słowa znaczeniu.
[ad=rectangle]
Pił nie tylko Ahonen
Wróćmy do Ahonena. Legendarny Fin przyznał się do skoku na kacu w autobiografii "Królewski Orzeł", którą napisał z Pekkim Holopainenem. Ahonen tak wspomina pierwsze chwile po upadku. - Pamiętam, że kiedy podbiegł do mnie personel medyczny, próbowałem go odpędzić i starałem się uciec. Odmówiłem odwiezienia do szpitala, ponieważ obawiałem się badania krwi. Nie chciałem, żeby wszyscy dowiedzieli, ile mam promili we krwi. Było mi strasznie głupio - napisał w książce. Ahonen wyjaśnił również w jaki sposób w jego krwi znalazło się aż tyle alkoholu. Fin - z kolegami z drużyny - najpierw wypił w hotelu skrzynkę piwa. Sportowcy nabrali ochoty do zabawy, więc poszli "w miasto". - Odwiedziliśmy w Kranjskiej Gorze wszystkie otwarte knajpy, a było ich całkiem sporo. W każdej piliśmy kolejne drinki. Szumiało nam przeraźliwie w głowach. Wróciliśmy do hotelu o piątej, a konkurs był zaplanowany o dziesiątej rano. Wiedziałem, że nie zdążę wytrzeźwieć - napisał w książce. Przy okazji zdradził Tajemnicę Poliszynela. - W knajpach, które odwiedziliśmy, spotkaliśmy dziesiątki skoczków. Wszyscy pili alkohol i świetnie się bawili. Nie byłem więc jedynym, skacowanym zawodnikiem podczas konkursu na mamucie - przyznał.
Cytrynówka z wesela Stocha
Skoczkowie to dość specyficzne środowisko. Nie przejmują się zbytnio emocjami związanymi z walką podczas ostatnich konkursów w sezonie, rywalizacją o Kryształową Kulę. Oni już myślą o wakacjach. Tradycją stała się już zabawa w wiosce skoczków. Kiedy cztery lata temu ze skokami żegnał się Adam Małysz, jego żona - Iza, zorganizowała grilla.
[nextpage]
Polskie stoisko było bardzo popularne wśród skoczków. Tutaj można było zjeść nie tylko kiełbaskę przygotowaną przez piękniejszą połówkę naszego Orła z Wisły, ale również napić się cytrynówki z wesela Kamila Stocha, czy tradycyjnej, góralskiej śliwowicy. - Jeśli niektórych skoczków będzie jutro (grill odbył się przed ostatnim konkursem PŚ - przyp. red.) nieco kołysać w locie, to będzie wiadomo, kto przesadził z polską śliwowicą - napisał wówczas wysłannik portalu skijumping.pl.
[ad=rectangle]
Kolejka do Ammanna
Polskie "stoisko" nie jest jedynym w wiosce skoczków. Co roku ekipy chwalą się różnymi specjałami. Obok polskiej cytrynówki i kiełbasy z grilla można tutaj znaleźć japoński makaron z kurczakiem, szwajcarski smażony ser czy nawet rosyjski kawior. Szczególnie polscy fani bawią się na całego. Widać, że kochają nie tylko skoki, ale również i alkohol.Siedem lat temu hitem okazało się stanowisko Simona Ammanna, który serwował własnoręcznie wymyślone danie złożone głównie z ziemniaków i smażonego sera. Zapach był jednak tak obłędny, że do Szwajcara ustawiła się ogromna kolejka. Nie tylko skoczków, ale również i kibiców. Bo Planica to jedyne takie miejsce, gdzie sportowcy nie uciekają przez fanami, ale z przyjemnością się z nimi bratają. Tysiące autografów, setki zdjęć, godziny rozmów - to właśnie wioska skoczków pod Letalnicą. - Nie ma takiego drugiego miejsca na świecie - wspomina z łezką w oku Małysz. - To naprawdę piękne, że potrafimy w taki sposób się bawić. Swojsko, z przytupem i przede wszystkim bez podziałów. Podczas tej imprezy nawet najwięksi sportowi wrogowie wspólnie wychylają kufel piwa czy kieliszek śliwowicy i pałaszują ociekającą tłuszczem kiełbaskę.
Polscy kibice bawią się na całego
Zawody w Planicy to okazja do zabawy nie tylko dla sportowców, ale również dla kibiców. Przyjeżdża ich zazwyczaj kilkadziesiąt tysięcy z całego świata. Marcowa pogoda, bardzo często mocno wiosenna, powoduje, że świętują w koszulkach z krótkimi rękawami, z okularami słonecznymi na nosie i z butelką piwa w ręce. Czują się jak na wakacjach. - Towarzystwo jest mocno pijane, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jest zabawa, śpiewy, alkohol. Nie ma agresji, to najważniejsze. Szczególnie polscy fani bawią się na całego. Widać, że kochają nie tylko skoki, ale również i alkohol - tak wysłannik norweskiego dziennika "Aftenbladet" opisywał jeden z weekendów w Planicy.
W 2011 roku Polaków było tylu, że pół roku przed konkursem (czyli jesienią poprzedniego roku!) w obrębie 50 km od skoczni nie można było znaleźć wolnego miejsca hotelowego. Wiele pensjonatów na kilka dni przez zawodami postanowiło wyłączyć telefony, bo te się urywały od zdesperowanych Polaków, którzy chcieli przyjechać, aby obejrzeć ostatni skok Małysza.
- Uwielbiam to miejsce, uwielbiam szybować daleko ponad 200 metrów, uwielbiam kiełbasę z piwem w sobotnie popołudnie - tak Planicę wspomina Piotr Żyła.
Jedno jest pewne, tak wyjątkowego miejsca nie mają ani piłkarze, ani siatkarze, ani koszykarze. Planica jest niepowtarzalna.