Niedzielny konkurs Pucharu Świata w Lillehammer był fatalny w wykonaniu polskich skoczków. Aż pięciu zawodników, włącznie z Kamilem Stochem, odpadło już po pierwszej serii. Honor Polaków niespodziewanie uratował Stefan Hula, który zakończył zawody na dziesiątym miejscu. Maciej Kot, po skoku na 91 metrów, znalazł się na 34. miejscu. Do awansu do serii finałowej zabrakło mu dwóch punktów.
- Na pewno był to występ poniżej oczekiwań. Jeden zawodnik w trzydziestce to porażka. Szczerze mówiąc, niewiele brakowało, aby w drugiej serii było nas czterech, ale tak się nie stało... Nikogo to nie cieszy, ale myślę, że nie ma się co załamywać - mówi Maciej Kot w rozmowie z Julią Piątkowską z serwisu skokipolska.pl.
- Warunki były zaskakująco dobre. Wiatr się obracał, ale na obrazie skoków zaważyły przede wszystkim nasze pojedyncze błędy. Każdy z nas mógłby wymienić dwa, trzy błędy, jakie popełnił. Przy dobrych skokach warunki by nam nie przeszkodziły - nie szuka wymówek polski skoczek.
Mimo fatalnego niedzielnego wyniku Kot dostrzega pewne pozytywy.
- W moim przypadku gorszy był tylko ten niedzielny skok. Sobota była bardzo pozytywna, niedzielne kwalifikacje także. Wróciłem może nie do bardzo dobrego, ale do normalnego skakania, stałem się w miarę powtarzalny. To buduje pewność siebie i automatyzm. Na normalnej skoczni na cztery skoki, jakie oddałem, trzy były dobre, a tylko jeden zły. Wiem, co źle zrobiłem i mam w głowie wizję dobrych skoków - kończy.
Zobacz także: Piotr Żyła znów zaskakuje!