Sprawa nie byłaby kontrowersyjna, gdyby jury zawodów było konsekwentne do końca serii, a przynajmniej do rekordowej próby Kamila Stocha (143,5 metra).
Do skoku 26 zawodnika w pierwszej kolejce wiatr w plecy zbyt mocno nie przeszkadzał skoczkom. W związku z tym zawody były prowadzone płynnie z 19. belki startowej. Przed skokiem Jurija Tepesa z numerem 27 podmuchy z góry skoczni jednak się wzmogły. Problem w tym, że jury Słoweńca i dwóch następnych skoczków Stefana Hulę i Taku Takeuchiego puściło nadal z 19. rozbiegu, a belkę podwyższyło o jeden stopień dopiero przed skokiem Rosjanina Jewgienija Klimowa, gdy wiatr już ucichł.
Z trójki Tepes, Takeuchi i Hula najsłabiej z mocnym wiatrem w plecy poradził sobie Polak, który uzyskał 123 metry i ostatecznie został sklasyfikowany na 36. pozycji. Słoweniec i Japończyk awansowali do finału, by zająć 27. (Tepes) i 22. (Takuechi) lokaty.
Na pewno Stefan Hula nie oddał tak dobrego skoku, do jakich przyzwyczaił kibiców w sobotę w Engelbergu i wcześniej w Lillehammer. Gdyby jednak jury zawodów szybciej zdecydowało się na podniesienie rozbiegu, a tak należało postąpić, Polak miałby szansę nawet przy słabszym skoku uzyskać około 4 metry lepszą odległość, a to wówczas dałoby miejsce w czołowej trzydziestce i kolejne punkty do klasyfikacji generalnej PŚ w skokach narciarskich.
Z wyjątkiem tej sytuacji do jury nie można mieć jednak zastrzeżeń za prowadzenie zawodów. Po rekordowej próbie Stocha w pierwszej kolejce, sędziowie odpowiednio zareagowali obniżając o jeden stopień rozbieg. Prawidłowo zachowano się także w finale, gdy po podpartej rekordowej próbie Daniela Andre Tandego (144,5 metra) obniżono belkę z numeru 19 do 18 przed skokiem Domena Prevca.
ZOBACZ WIDEO Kamil Stoch: Wykonałem swoją pracę w 70 procentach