Ziobro pierwsze wideo opublikował 5 stycznia późnym wieczorem. Poinformował w nim, że zawiesza karierę. Mówił, że skakał po 125 metrów, a Andrzej Stękała po 105 czy 110, a mimo tego nie dostał powołania. - Są równi i równiejsi. (...) Wiele osób chce mnie zniszczyć za kilka słów prawdy - to tylko część wypowiedzi, jaką zawodnik zamieścił w swoim oświadczeniu.
Drugie nagranie pojawiło się 11 stycznia. Ziobro przedstawia dwa dowody na złe traktowanie. Przytacza 2016 rok, kiedy na zgrupowaniu kadr A i B w Hinzenbach odbył się sprawdzian wewnętrzny na skoczni. Zajął w nim trzecie miejsce. Na dowód tego wrzuca tabelę z oficjalnymi wynikami treningu. Dodaje, że do letniego Grand Prix nadal skakał dobrze. Na zawody jednak nie dostał powołania.
Poirytowany całą sytuacją jest Przybyła, pierwszy trener Ziobry i międzynarodowy sędzia skoków. Wyznaje, że nie dziwi się swojemu wychowankowi. - Nie można porównywać kadry A do kadry B. Zawsze było tak, że o tym, kto pojedzie na zawody, decyduje forma, a nie układy i układziki. Cokolwiek się powie, to znajdą mu, że albo był za ciężki, albo nie chce się słuchać, albo słaby psychicznie. Dziś o wszystkim decyduje trener, a kiedyś szkoleniowiec nawet nie ponosił konsekwencji za to, czy jakiemuś skoczkowi wyszło na zawodach, czy nie. Przy kiepskim wyniku trener nie był zwalniany. Dzisiaj trend jest odwrotny - nie tylko w skokach, ale we wszystkich dyscyplinach - tłumaczy Przybyła.
Trener murem staje za swoim podopiecznym z WKS Zakopane. - Ja Jasiowi ufam i wierzę. Niektóre plotki mnie śmieszą. Kiedy jest się dobrym sportowcem, to trzeba to udowodnić. Jednak jeśli kogoś nie dopuszcza się do tego, aby mógł coś udowodnić, to trudno to zrobić.
ZOBACZ WIDEO Apoloniusz Tajner krytycznie o Janie Ziobrze. "Szykował się do tego od dłuższego czasu"
Według Przybyły zawodnik kadry B nie ma szans zwyciężyć w rywalizacji ze skoczkiem kadry A. Choćby sprawy sprzętowe są tak zawiłe, że na sukces składa się wiele najdrobniejszych szczegółów. Zaznacza, że w kadrze B też mocno pracuje się na sukces skoczków, ale nie na tak wysokim poziomie jak w grupie oczko wyżej. Wypłynięcie rewelacyjnego 17-latka z Polski Tomasza Pilcha, to kwestia niesamowitego talentu, który zdarza się stosunkowo rzadko.
Czas, kiedy Ziobro poinformował świat o swoich pretensjach nie jest przypadkowy. Każdy konkurs stanowi swoiste przygotowaniee do igrzysk olimpijskich, najważniejszej imprezy tego sezonu. Przybyła uważa jednak, że afera nie odbije się na kadrowiczach, którzy pojadą do Pjongczangu.
- Oni nie będą na to patrzeć. Skład na igrzyska jest gotowy i nie ma co oczekiwać wielkich zmian. Jasiek musi się wyżalić. Jeśli po piętach deptałby mu junior, to nie zdziwiłbym się, że biorą na zawody juniora. Ale jak przepaść między zawodnikami wynosi nawet 15 metrów, to już inna sytuacja. Ja nie mam zamiaru się kłócić, ja go tylko namawiałem, żeby skakał dalej. Dla mnie to "kiwanie" zaczęło się od letniego Grand Prix w Wiśle i od siódmego miejsca Ziobry. Horngacher nie widzi go w składzie? Trudno. Kruczek też nie do końca go widział. Jasiek nie jest święty, jest buńczuczny. Ale nic dziwnego, że chce sprawiedliwości.
- Ja jestem za Jankiem, bo to mój wychowanek. Może nie pasuje do sztabu, może nie mogą się z nim dogadać, może chodzi swoimi ścieżkami... Ale Piotruś [Żyła - przyp. red.] też chodził swoimi ścieżkami i czasem trenował po kryjomu. A mimo tego, dawało mu się szanse. Jak przyszło do zmiany pozycji najazdowej, Horngacher powiedział, że albo będzie robić to właściwie, albo nie ma cię w kadrze. Gdyby zawodnik zajmował miejsca w pierwszej dziesiątce czy piętnastce, nie byłoby problemu, ale jak zaczyna tylko walczyć o trzydziestkę, to już lepiej wziąć jakiegoś 18-latka, który słucha trenera. To zrozumiałe.
Szkoleniowiec Ziobry ma wątpliwości co do systemu ustalania składu na kolejne zawody. - Nie może być tak, że trener decyduje o składzie po rozmowie telefonicznej. Trener kadry B przekazuje, jak pokazali się skoczkowie, ale nagle różnica wynosi 15 metrów i bierze się tego, który skacze krócej. Sprawy finansowe nie są przy Jaśku brane pod uwagę. On ma swoją firmę, nie ma się czym martwić. Niech inni chłopcy martwią się tym, co będą robić, jak skończą karierę.
Przybyła zna Horganchera od lat. Twierdzi, że Austriak jest świetnym trenerem, ale "nigdy nie dał sobie w kaszę dmuchać". - Nie dziwię mu się, bo zasad trzeba się trzymać, ale nie można robić tak, że traci się zawodników - pół zaplecza. Z roku na rok skoczków jest coraz mniej.