Prawie za każdym razem scenariusz jest taki sam. Błąd przy wyjściu z progu, zachwiana sylwetka w locie, podmuch wiatru i bezwładny upadek "na bulę" przy prędkości powyżej 100 km/h. Mamuty to cmentarzyska skoczków, dla nikogo nie znają litości. Nierówną walkę przegrywały narciarskie gołowąsy, jak i wielcy mistrzowie. I choć loty powyżej 200 metrów rozbudzają wyobraźnię, to każde zawody wiążą się z olbrzymim ryzykiem.
Dramat w cieniu Małysza
Ostatnie konkursy sezonu 2001/2002, święto w Planicy. Adam Małysz za dwa dni miał odebrać drugą Kryształową Kulę. Trwały treningi, zawodnicy zapoznawali się z największym obiektem do lotów. W tym 19-letni Tomasz Pochwała. Talent, rok wcześniej szósty na mistrzostwach świata juniorów. Dopiero raczkował w elicie, a i tak załapał się do składu na igrzyska w Salt Lake City (40. i 43. miejsce indywidualnie). Pierwsze i ostatnie w karierze. Nieźle zapowiadającego się skoczka skarciła Velikanka.
Tuż po wybiciu stracił równowagę, gruchnął twarzą o zeskok, przekoziołkował dobre 100 metrów z niewypiętą nartą. Wyglądało okropnie. W gwarnej zazwyczaj Planicy zapanowała cisza. Polaka przewieziono do szpitala, gdzie nie stwierdzono poważniejszych obrażeń. Skończyło się na stłuczeniach, poharatanej twarzy, naderwaniu więzadeł w kolanie i uszkodzonej łąkotce. Jak na tak poważny wypadek, wyszedł z niego niemal bez szwanku. Gorzej z psychiką.
Pochwała nigdy nie wrócił do dawnego poziomu, jeszcze tylko dwa razy zdobył pucharowe punkty. Kilka lat później przebranżowił się. Nauczył się biegać na nartach i został najlepszym polskim kombinatorem norweskim, kwalifikował się do "30" Pucharu Świata. Na zawsze w pamięci pozostaną jednak dramatyczne klatki z Planicy.
Z "happy endem"...
Walerijowi Kobielewowi nikt nie dawał szans na powrót do normalnego funkcjonowania, a co dopiero sportu. W marcu 1999 r. Rosjanin wykonał salto w powietrzu i runął na zeskok w Planicy. Komentatorzy byli zgodni - to najgorszy upadek w historii. Kilka miesięcy spędził w śpiączce farmakologicznej, jego leczenie wsparł finansowo ówczesny król konkurencji, Martin Schmidt. Lekarze pukali się w czoło, gdy dowiedzieli się o planach Kobielewa. Nie chciał zerwać się z nartami, harował podczas rehabilitacji i po roku pojawił się na rozbiegu. Spisywał się rewelacyjnie, otarł się o podium Pucharu Świata. Rosyjska telewizja nakręciła nawet film dokumentalny o jego mozolnej rekonwalescencji.
Zresztą Velikanka na przełomie wieków zbierała potworne żniwo. Twarzą po zeskoku szorował doświadczony Takanobu Okabe, dwa lata po Kobielewie równie groźną wywrotkę zaliczył Robert Kranjec, wówczas jeszcze żółtodziób. Doznał licznych złamań, w tym czaszki, od tego czasu nosi w głowie metalową płytę. O ironio - został potem jednym z najlepszych specjalistów od lotów, na MŚ w 2012 wywalczył złoto. W historii nikt tak często nie lądował za granicą 200. metra.
W Planicy przygodę ze skokami właściwie zakończył Primoz Roglic. Tak, ten Roglić, kolarz zawodowy i zwycięzca jednego z etapów Tour de France 2017. W 2007 roku podczas lotu wypięła mu się narta, z całym impetem uderzył o zeskok i stracił przytomność. Diagnoza: złamanie kości nosowej, wstrząśnienie mózgu oraz liczne potłuczenia. Niby nic poważnego, ale uraz pozostał. Pięć lat potem rzucił narty w kąt. Przesiadł się na rower i odnalazł nową miłość.
... i bez "happy endu"
Kobielew, Kranjec i Roglić to gotowe materiały na film. Inni tyle szczęścia nie mieli. Rosjanin Arthur Chamidulin przegrał nierówną walkę z wiatrem podczas MŚ w Vikersund (2000 r.) i bez żadnej kontroli spadł z dużej wysokości. Siła była tak duża, że stracił kask. Ten wypadek przeraził zawodników z czołówki, nie chcieli już skakać w Vikersund. A Hhamidulin pożegnał się z wyczynowym sportem.
Do wyobraźni szczególnie dociera przypadek Lukasa Muellera. Nie tylko dlatego, że jest najświeższy. Austriak podczas testów w Kulm stracił kontrolę nad lotem, najprawdopodobniej na skutek awarii wiązania. Uszkodził rdzeń kręgowy, był porażony od pasa w dół. Do dzisiaj z trudem wykonuje każdy krok. Jeśli chce pozbyć się wózka inwalidzkiego, to muszą pomagać mu inni ludzie.
ZOBACZ WIDEO Maciej Kot: Po skoku Kamila zapanowała euforia
Spadające gwiazdy
Z mamutami nie radziły sobie też największe postacie dyscypliny. W Harrachovie mocno potłukł się Andreas Goldberger. W trudnym warunkach przypuścił atak na złoto mistrzostw świata i słono za to zapłacił. Wylądował w szpitalu ze złamaniami ręki i obojczyka. Zawody przerwano i za oficjalne uznano wyniki sprzed feralnej próby. "Goldi" odebrał medal w... szpitalnym łóżku.
Austriak otrząsnął się, wrócił w wielkim stylu. Z traumą nie poradził sobie Thomas Morgenstern. Po upadku w Kulm bał się skakać. Po tej katastrofie już nic nie było takie same.
Obecni na miejscu zamarli, przy powtórkach odwracali głowy. Zakrwawione złote dziecko skoków osunęło się na dół. Kilka dni spędził na oddziale intensywnej terapii w stanie krytycznym. Doznał urazu czaszki, stłuczenia płuc, cierpiał na zaniki pamięci. Odzyskał zdrowie, zdobył srebro w drużynie na igrzyskach w Soczi. Kilka miesięcy później pożegnał się ze sportem.
- Jestem zdrowy, w formie, ale żeby zajmować miejsca w czołówce, trzeba skakać bez żadnych hamulców, a ja już tego nie potrafi - wyjaśniał. Po wielu traumatycznych zdarzeniach strach brał górę.
Moment (Kulm)inacyjny
Na szczęście na obiektach zadbano o bezpieczeństwo, konkursy nie odbywają się przy bardzo zmiennej pogodzie i mamuty są łaskawsze niż kiedyś. Na skoczniach nie zdarzają się takie tragedie, jak jeszcze 20-30 lat temu. Przecież podczas MŚ w Kulm w 1986 r. roku trzech zawodników prawie straciło życie! Niemca Ulfa Findeisena trzeba było reanimować jeszcze na miejscu. Norweg Rolf Aage Berg nigdy nie odzyskał pełnej sprawności, ze złamaniami zawody skończył Masahiro Akimoto. Dla reszty stawki był to horror. Wielki Ernst Vettori już nigdy potem nie pojawił się na mamucie, medaliści mistrzostw po latach przyznawali, że to jedno z najgorszych wspomnień z czasów kariery.
Kibice dostaną wkrótce solidną porcję lotów narciarskich. W Oberstdorfie rozpoczynają się bowiem mistrzostwa świata. Na skoczni Heiniego-Klopfera nie dochodziło ostatnio do wielkich dramatów. I oby tak zostało do końca czempionatu.
Przy czytaniu tego tekstu cierpła mi kilka razy skóra.
Od Janka ;)
youtube.com/watch?v=c95Jwhg1dM8