Barbara Toczek: Schlierenzauer znów w tarapatach, a "hejterzy" w życiowej formie (komentarz)

Newspix / Rafal Oleksiewicz / PressFocu / Na zdjęciu: Gregor Schlierenzauer
Newspix / Rafal Oleksiewicz / PressFocu / Na zdjęciu: Gregor Schlierenzauer

Kilka lat temu Gregor Schlierenzauer nazywany był cudownym dzieckiem austriackich skoków. Od paru sezonów przypomina dzieciaka błądzącego we mgle. Austriaccy kibice nie przebierają w słowach i sugerują, że chyba czas zejść ze sceny.

W ubiegłym tygodniu Gregor Schlierenzauer ogłosił, że znów będzie pauzował. Nie pojawi się w Engelbergu (i nie pojawiłby się w Titisee-Neustadt, gdyby zawody doszły do skutku), a przerwę wykorzysta na sumienny trening.

Ma pracować nad elementami, które wciąż wymagają szlifu, i pewnie przez które nie potrafi odbić się od dna. Najwcześniej zaprezentuje się swoim kibicom w Oberstdorfie. Tylko sęk w tym, że oni chyba niespecjalnie chcą go oglądać. W kolejną "przemianę " też już nie wierzą.

Przykro robiło się, przeglądając komentarze na jednym z rodzimych portali pod artykułem o rezygnacji Austriaka z kilku startów. Fala "hejtu" wylała się na dobre: Pewien komentujący ironizował, że ta dłuższa przerwa powinna potrwać do… emerytury, drugi snuł refleksję, że to dla niego prawdziwa zagadka, dlaczego skoczek jeszcze nie zakończył kariery, podkreślając przy okazji, że z takimi wynikami nie powinien się nawet znaleźć w reprezentacji. Trzeci orzekł w końcu, że do swoich dawnych sukcesów Schlierenzauer i tak już nigdy nie nawiąże. Żeby nie wiem co.

Brak wiary kibiców w sportową przyszłość Tyrolczyka potwierdziła austriacka dziennikarka portalu laola1.at, Daniela Kulovits.  - Większość fanów już nie wierzy, że Schlierenzauer będzie jeszcze w czołówce. Wielu twierdzi, że powinien zakończyć karierę. Ja myślę, że mógłby jeszcze odnosić sukcesy, gdyby znów znalazł odpowiednią technikę, ale to będzie trudne. Poza tym konkurencja jest bardzo duża. Z drugiej strony jednak, to, że ktoś znów jest na szczycie, w skokach czasem dzieje się bardzo szybko.

ZOBACZ WIDEO "Piłka z góry". PZPN wprowadził nakaz gry młodzieżowca. "To ruch na krótką metę"

Obiektywny i daleki od wydawania krzywdzących dla Schlierenzauera osądów jest też były szwajcarski skoczek, Andreas Kuettel, z którym rozmawiałam zanim jeszcze dawny mistrz ogłosił kolejną pauzę. - Sport się rozwija i Gregor robi wiele, by się w nim odnaleźć, jednak od jakiegoś czasu nie skacze tak jak dawniej. Jego skoki nie są "symetryczne", widać, że walczy z tym w trakcie lotu. W skokach "walka" nie jest jednak najlepsza - z pewnością kiedy ogląda swoje najznakomitsze próby sprzed lat zauważy, że nie musiał z niczym walczyć, tylko wszystko przychodziło samo z siebie. Ewidentnie musi przebyć jeszcze pewną drogę, podobnie zresztą jak całe austriackie skoki, które nie przeżywają teraz najlepszych momentów - tłumaczył sympatyczny Szwajcar.

O ile mogę przyznać rację, że Schlierenzauerowi będzie, delikatnie mówiąc, niełatwo nawiązać do swoich dawnych wyczynów, o tyle niezrozumiała jest dla mnie nagonka na Austriaka. Zgoda - przez długi czas skoczek uchodził za zadufanego w sobie aroganta, który parę razy pewnie zbyt dosadnie zaprezentował swoje zdanie. Ale czy historycznymi osiągnięciami (i zmianą nastawienia do dziennikarzy i kibiców, która ostatecznie nastąpiła), nie zasłużył na większy szacunek i ziarno sympatii?

Gdzie są dzisiaj ci, którzy wiwatowali i odpalali race na Bergisel i w Bischofschofen, gdy wygrywał Turniej Czterech Skoczni? Albo Ci, którzy oklaskiwali go, gdy po kolei przeskakiwał skocznie podczas pucharowej karuzeli, i ustanawiał nowy rekord w ilości zwycięstw? Gdzie podziali się eksperci, którzy okrzyknęli go najlepszym skoczkiem w historii?

Tylko nieliczni sportowcy doskonale wiedzą, kiedy zejść ze sceny. Przykładem świeci znakomity Adam Małysz, który żegnał się w blasku chwały. Z perspektywy czasu wiadomo, że mimo ówczesnego lamentu kibiców, lepszego momentu nie mógł wybrać. Schlierenzauer najwyraźniej taki moment i tak już przegapił, więc jaki jest sens masowego wysyłania go na emeryturę i wytykania niepowodzeń, gdy ten robi wszystko, by skoki znów wychodziły mu z automatu? Chyba tylko taki, by po raz kolejny potwierdzić smutną prawdę, przed którą nie ucieknie nawet rekordzista i mistrz: łaska pańska na pstrym koniu jeździ. I basta.

Źródło artykułu: