Dokładnie 17 lat temu, 15 grudnia 2001 roku, odbył się jeden z najbardziej kontrowersyjnych konkursów w historii Pucharu Świata. Nie istniały wówczas przeliczniki za wiatr, zdecydowanie najdalsze loty w przyzwoitym stylu zapewniały zwycięstwo. Jak to zatem możliwe, że Adam Małysz zajął dopiero czwarte miejsce, skacząc łącznie 2,5 metra dalej od triumfatora?
Konkurs odbywał się w czasach apogeum "małyszomanii", więc miliony z niedowierzaniem spoglądały na wyniki. Polak atakował z trzeciej lokaty i wydawało się, że kapitalnym skoku (135,5 m) musi wygrać, bo na górze pozostali tylko nieopierzeni Veli-Matti Lindstroem i Stephan Hocke. Małysz po swojej próbie był jednak dopiero trzeci. Z niewiadomych względów sędziowie wystawili bardzo niskie noty, jak za klapnięcie na obie nogi. Wprawdzie dominator Pucharu Świata nie należał do najlepszych stylistów w stawce, ale lądowanie wykonał co najmniej poprawnie, a na pewno nie na tyle źle, by oceniać je na 17 pkt. Wymowne spojrzenie i mina Apoloniusza Tajnera zdradzały wszystko.
Ze zwycięzcą, 18-letnim Hocke, przegrał o 1,5 pkt, mimo znacznie lepszych rezultatów. Drugi był Sven Hannawald, o 0,2 pkt przed Małyszem. Prawda wyszła na jaw po latach. - Stojący na wieży sędziowskiej trener Niemców po moim skoku krzyknął "ohne telemark", czyli "bez telemarku". Mimo że zrobiłem telemark przy lądowaniu, to sędziowie zasugerowali się tym okrzykiem i dostałem bardzo niskie noty za brak tego elementu wykończenia - napisał niegdyś Małysz na swoim profilu na Facebooku.
Skok jest dostępny w internecie. Z jakiejkolwiek strony spojrzeć, sędziowie po prostu ograbili Orła z Wisły ze zwycięstwa. Polak był wtedy w fenomenalnej dyspozycji, na początku sezonu 2001/02 wygrywał jak chciał. Dzień później nie dał rywalom szans.
To było jego jedyne zwycięstwo w Szwajcarii. W 2010 roku zabrakło naprawdę niewiele, choć okoliczności znowu wywołały dyskusje. Małysz prowadził po pierwszej serii z niewielką przewagą nad Thomasem Morgensternem. Zamek w kombinezonie konkurenta zaciął się przed drugą serii i Austriak nie mógł oddać skoku w swoim czasie. W drodze wyjątku - zgodnie z duchem fair play - na belkę wszedł Polak i pomimo trudnych warunków objął prowadzenie. Morgensternowi powiało zdecydowanie lepiej i pierwsze miejsce padło jego łupem.
ZOBACZ WIDEO Andreas Goldberger docenił Piotra Żyłę. "Skacze na wysokim poziomie"
- Uparłem się, że chcę tak zrobić. Szybko zebrało się jury zawodów i pozwolono mi zmienić kolejność startu. Oddałem niezły skok, lecz warunki nie były idealne. Chwilę później "Morgi" miał je o wiele lepsze i wygrał ze mną - tłumaczył.
W tym przypadku Austriak był po prostu lepszy, kilka lat wcześniej karygodna pomyłka sędziów zabrała zasłużony triumf. Ten, którego zabrakło do złamania magicznej bariery 40 zwycięstw w Pucharze Świata. Jedynie Gregor Schlierenzauer i Matti Nykanen mogą poszczycić się takim osiągnięciem.
Sobotni konkurs w Engelbergu rozpocznie się o godzinie 16.00.
Czemu to ma służyć?
Podważaniu decyzji sędziów podczas obecnych konkursów?
Agresji w stosunku do sędziów?
A może budowaniu przekonania, że nasi skoczkowie zawsze są najleps Czytaj całość