Tegoroczne mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym zorganizuje Seefeld. W tej miejscowości nie ma jednak dużej skoczni. W związku z tym w Seefeld skoczkowie powalczą o medale tylko na normalnym obiekcie. Konkursy o indywidualne i drużynowe mistrzostwo świata na dużej skoczni zostaną już rozegrane w pobliskim Innsbrucku na dobrze znanej Bergisel (H130).
Niestety nie musi być to dobra wiadomość dla kibiców, a przede wszystkim skoczków. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie przyniósł trzeci konkurs 67. Turnieju Czterech Skoczni, rozegrany właśnie na Bergisel (H130). Te zmagania miały być próbą generalną przed mistrzostwami świata. Tymczasem jeśli tak mają wyglądać także dwa najważniejsze konkursy w skokach w tym sezonie, to już teraz można się obawiać, czy ta rywalizacja bardziej będzie przypominała cyrk, czy prawdziwą walkę sportową. Wskazujemy trzy obszary, do których można mieć sporo zastrzeżeń przy organizacji tegorocznego konkursu w Innsbrucku.
Brak sztucznego oświetlenia
Coraz częściej konkursy Pucharu Świata odbywają się przy sztucznym oświetleniu. Po pierwsze wieczorne zawody mają większy urok, a po drugie podmuchy wiatru z reguły są wtedy mniejsze. Tyle tylko, że w Innsbrucku o rozegraniu konkursu wieczorem w ogóle nie ma mowy. Powód jest bardzo prosty, po prostu na tej skoczni nie ma sztucznego oświetlenia. I jest to problem, który wystąpił pod koniec trzeciego konkursu 67. TCS.
ZOBACZ WIDEO Puchar Anglii: Southampton remisuje z Derby. Bednarek na ławce [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Przez niemal całe zawody wiał mocny wiatr pod narty. Nagle jednak ucichł. Jury długo się nie zastanawiało i dla zaledwie trzech skoczków podwyższyło belkę. Nie było to dla nich korzystne, ponieważ tracili aż 8,6 punktu za dłuższy najazd na próg. Tymczasem najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby poczekanie chwilę, aż wiatr znów będzie mocniejszy i rozegranie konkursu do końca z tej samej belki. Na to jury nie mogło sobie jednak pozwolić. Powodem były zapadające na Bergisel ciemności.
Nikt nie miał pewności, że wiatr szybko wróci do mocniejszej siły. Dlatego lepiej było podnieść belkę niż narazić się na kompromitację i odwołanie finałowej serii z powodu ciemności. Na tej decyzji ucierpiał m. in. Kamil Stoch. Polak skoczył aż 131 metrów, ale przez odjęte 8,6 punktu zamiast cieszyć się z miejsca na podium, musiał zadowolić się 5. lokatą w tamtym konkursie.
Konkurs indywidualny o mistrzostwo świata na Bergisel ma rozpocząć się 23 lutego o 14:30. Dzień później o 14:45 planowane są zmagania drużynowe. Organizatorzy powinni jednak rozważyć wcześniejszy start (minimum o dwie godziny). Wówczas, w przypadku zmiennych podmuchów wiatru, mieliby przynajmniej szansę wyczekania podobnych warunków dla najmocniejszych skoczków, którzy będą walczyć o medale.
Brak belek
Od kilku lat zmienianie w trakcie konkursu belek startowych jest w skokach narciarskich normą. Tyle tylko, że najpierw trzeba mieć z czego obniżać belkę. Podczas trzeciego konkursu 67. TCS doszło do sytuacji, że Ryoyu Kobayashi rozpoczynał swój skok z zerowej platformy startowej. W samej serii próbnej więcej zawodników skakało z takiego rozbiegu. Wówczas wariował system FIS, na którym wyświetlane są wyniki, który nie potrafił odczytać takiej belki startowej.
Problem pojawił się dlatego, że w czasie serii próbnej i głównych zawodów wiatr pod narty był mocny. Poziom skoków jest już na tyle wysoki, że zawodnicy nie potrzebują aż tak dużej prędkości, żeby lądować w okolicach HS (odległość bezpieczeństwa na skoczni). Dlatego jury, w trosce o ich bezpieczeństwo, starało się przeprowadzić konkurs i trening z jak najniższej belki. Tyle tylko, że w pewnym momencie stali już pod ścianą, bo jeśli nie z zerowej belki startowej, to z jakiej?
Dlatego przed mistrzostwami świata, w których nie można wykluczyć, że skoczkowie znów będą walczyli przy mocnym wietrze pod narty, organizatorzy powinni przygotować więcej stopni do położenia belek startowych, by jury miało większe pole manewru przy ustawieniu odpowiedniego dla siły wiatru rozbiegu.
Źle przygotowany zeskok
Być może najwięcej zastrzeżeń pojawiło się właśnie do jakości zeskoku na Bergisel. Podczas tegorocznego konkursu gołym okiem dało się zauważyć, że zawodnicy mają duże problemy z dobrym wylądowaniem. Nie wynikało to z ich błędów, ale po prostu ze słabego przygotowania zeskoku, na którym były dziury czy muldy. W drugiej serii o mały włos a przewróciłby się Kamil Stoch. Problemy z poprawnym lądowaniem miał też Ryoyu Kobayashi.
Na szczęście tym razem obyło się bez upadków, ale w poprzednich latach takowych nie brakowało. W 2016 roku daleki skok w serii próbnej upadkiem zakończył Kamil Stoch. Rok wcześniej wywrócił się Severin Freund. Z kolei w 66. Turnieju Czterech Skoczni, w pierwszej serii zawodów na Bergisel, upadł Richard Freitag. Tym samym przewracali się bardzo doświadczeni skoczkowie. Nie można wykluczyć, że po części spowodowane to było problemami z jakością zeskoku.
Co gorsza, trudno zakładać, by na mistrzostwach świata zeskok Bergisel był w lepszym stanie. Przecież sygnałem ostrzegawczym dla organizatorów powinny być właśnie upadki Stocha, Freunda czy Freitaga. Tymczasem mijają kolejne lata, a problemy z zeskokiem - na co zwracali uwagę przede wszystkim trenerzy - jak były, tak są. Trudno przypuszczać, żeby inaczej było podczas lutowych mistrzostw świata.
Wiele wskazuje zatem na to, że w Innsbrucku podczas najważniejszych konkursów w tym sezonie, oprócz wysokiej formy trzeba będzie mieć dużo szczęścia do warunków wietrznych i miejsca, w którym zakończy się swój skok. Co prawda szczęście w skokach zawsze jest potrzebne, ale na Bergisel szczególnie.