Wynik Małysza w Sapporo przerósł wszystkie oczekiwania. "Tutaj latał nasz mistrz świata"

Newspix /  TOMASZ MARKOWSKI / NEWSPIX / Na zdjęciu Adam Małysz
Newspix / TOMASZ MARKOWSKI / NEWSPIX / Na zdjęciu Adam Małysz

12 lat temu na normalnej skoczni w Sapporo Adam Małysz zaszokował świat skoków. W konkursie o mistrzostwo świata na normalnej skoczni Polak zmiażdżył rywali. Przeciwnicy docenili jednak klasę mistrza w sposób, który przeszedł do historii skoków.

W tym artykule dowiesz się o:

Z dużymi nadziejami polscy kibice czekali na mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym w Sapporo w 2007 roku. Oczy sympatyków zwrócone były przede wszystkim na Adama Małysza. Przed zmaganiami w Japonii czterokrotny medalista olimpijski zasygnalizował zwyżkę swojej formy. Przede wszystkim zaimponował w Titisee-Neustadt, gdzie wygrał dwa kolejne konkursy i wyrównał rekord skoczni.

Wszyscy nad Wisłą zdawali sobie sprawę, że Małysz przeżywa swoją kolejną młodość i w odległej Japonii stać go na świetne rezultaty. Najpierw w programie mistrzostw zaplanowano konkurs indywidualny na dużej skoczni. Podopieczny Hannu Lepistoe był jednym z głównych faworytów zawodów. W treningach regularnie był w czołowej trójce.

Pech chciał, że kryzys aklimatyzacyjny dopadł polskiego mistrza akurat w dniu głównych zawodów. Małysz oddał dwa niezłe skoki. W próbach na 123 oraz 133 metry zabrakło jednak błysku, który tak bardzo był potrzebny, żeby to właśnie nasz reprezentant cieszył się z medalu. Ostatecznie "orzeł z Wisły" musiał zadowolić się 4., najmniej lubianą przez sportowców, pozycją. Mistrzem świata na dużej skoczni w Sapporo został Simon Ammann przed sensacyjnie drugim Harrim Ollim i trzecim Roarem Ljoekelsoyem.

Brak medalu w tym konkursie mocno podrażnił Adama Małysza. Trzykrotny z rzędu triumfator Pucharu Świata doskonale wiedział, że przyleciał do Japonii w bardzo dobrej formie i stać go było na więcej niż 4. miejsce. Kilka dni później, na normalnej skoczni, udowodnił to w wielkim stylu.

ZOBACZ WIDEO: Apoloniusz Tajner: Każdy Polak musi mieć możliwość oglądania skoków!

Pierwsze treningi na Miyanomori sugerowały jednak, że Małysz nie do końca zostawił za sobą niepowodzenie na dużej skoczni. Co prawda Polak był w czołówce, ale nadal brakowało błysku. Ten pojawił się jednak tuż przed kwalifikacjami. Podwójny mistrz świata z Predazzo wygrał serię próbną poprzedzającą eliminacje po znakomitym skoku na 99. metr. Później rozpoczął z rywalami psychologiczną walkę.

W kwalifikacjach nie wystartował (miał pewny udział w konkursie z racji miejsca w czołowej dziesiątce PŚ) i zasiał w głowach przeciwników niepewność. Wielu na pewno myślało o tym, czy fantastyczny skok Małysza w treningu był tylko wypadkiem przy pracy, czy zapowiedzią nokautu w konkursie?

Gdy w treningu poprzedzającym konkurs Polak odpalił kolejną bombę (98 metrów), nie było już żadnych wątpliwości, że tylko złe warunki mogą mu odebrać trzeci w karierze tytuł indywidualnego mistrza świata na normalnej skoczni. I rzeczywiście, gdy w pierwszej serii najgroźniejsi rywale skakali w granicach 96. metra, Małysz po prostu ich znokautował. Już w premierowej kolejce uzyskał 102 metry, ustanowił rekord skoczni, i nad wiceliderem miał 13,5 punktu przewagi.

W finale nasz reprezentant nie tylko dopełnił formalności. Znów skoczył najdalej (99,5 metra) i ostatecznie srebrnego medalistę Simona Ammanna wyprzedził o 21,5 punktu, a trzeciego Thomasa Morgensterna o 22,5 "oczka". Na mistrzostwach świata, zwłaszcza na skoczni normalnej, to prawdziwy nokaut.

- Tak... oczywiście, to już jest wszystko jasne. Tutaj latał nasz mistrz świata - krzyczał do mikrofonu podczas drugiego skoku Adama Małysza na Miyanomori Apoloniusz Tajner, który wraz z Włodzimierzem Szaranowiczem komentował ten konkurs na antenie TVP.

Pod wielkim wrażeniem skoków Małysza byli także jego najgroźniejsi rywale. Tuż po zakończeniu zawodów Simon Ammann i Thomas Morgenstern podeszli do polskiego skoczka. Z uznaniem pogratulowali mu złota i po chwili wzięli go na swoje barki. Scena, której srebrny i brązowy medalista MŚ niosą przez chwilę triumfatora zawodów, przeszła do historii skoków. To najlepiej pokazało jak wielki szacunek u rywali wzbudził występ Adama Małysza na Miyanomori.

Po wielkim sukcesie w Japonii "orzeł z Wisły" tak się rozpędził, że w końcówce sezonu 2006/2007 - między innymi dzięki trzem zwycięstwom z rzędu w Planicy - cieszył się z czwartego w karierze triumfu w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.

Komentarze (7)
avatar
Allez
28.01.2019
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
"Mistrzem świata na dużej skoczni w Sapporo [w 2007] został Simon Ammann przed sensacyjnie drugim Harrim Ollim i trzecim Roarem Ljoekelsoyem."
Minelo 12 lat. A Simon nadal skacze.
PS.
Niestety
Czytaj całość
avatar
Allez
28.01.2019
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
"drugiego wyprzedził o 21,5 punktu, a trzeciego o 22,5 "oczka"."
Łożyński - "kolejny fanatyk "oczek".
Panie szanowny autorze artykułu, w sporcie są punkty. Tylko punkty! Oczek szukaj po wee
Czytaj całość
avatar
Marecki CS
27.01.2019
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Co za brednie. To nie była żadna psychologiczna walka ze strony Małysza. Mógłbym napisać dlaczego Adam wtedy nie wystartował w kwalifikacjach, ale nie będę wyręczał pismaka. To jest jego praca, Czytaj całość
avatar
yes
27.01.2019
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
A Fortuna był w Sapporo mistrzem olimpijskim.