Skoki narciarskie. Puchar Świata Predazzo 2019. Od łez smutku do łez szczęścia i niespodziewany bohater

- Nie wiem, jak my tego medalu nie zdobyliśmy - mówił przed kamerami Telewizji Polskiej załamany Kamil Stoch. Chwilę później szalał już z radości. Konkurs drużynowy MŚ w Predazzo przeszedł do historii, a polskim bohaterem został Thomas Morgenstern.

Szymon Łożyński
Szymon Łożyński
brązowi medaliści konkursu drużynowego MŚ 2013 w Predazzo Od lewej Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr Żyła i Maciej Kot Getty Images / Mike Hewitt / Na zdjęciu: brązowi medaliści konkursu drużynowego MŚ 2013 w Predazzo. Od lewej Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr Żyła i Maciej Kot
To było już prawie siedem lat temu, ale pamiętamy to tak, jakby wydarzyło się w tym sezonie. Od początku XXI wieku skocznie w Predazzo były bardzo szczęśliwe dla Biało-Czerwonych. Najpierw w 2003 roku w wielkim stylu dwa złote medale mistrzostw świata zdobył na niej Adam Małysz. 10 lat później sukces "Orła z Wisły" na dużej skoczni powtórzył Kamil Stoch.

Kilka dni później skoczek z Zębu wywalczył z kolegami także brązowy medal MŚ w rywalizacji drużynowej (pierwszy dla Polski w historii). Krążek ten rodził się jednak w wielkich bólach, ale nie z powodu Biało-Czerwonych, a błędu sędziów. Ich pomyłkę wychwycił Thomas Morgenstern, który nie musiał wcale tego robić. Jego zespół wywalczył złoty medal i mógł rozpocząć świętowanie. Morgenstern był jednak czujny.

Sprawdź, czy bez przeliczników Dawid Kubacki też wygrałby 68. Turniej Czterech Skoczni

W 2003 roku drużynowy konkurs zakończył zmagania skoczków o medale. Wcześniejsze skoki Polaków na treningach i przede wszystkim fenomenalna forma na dużej skoczni Stocha dały nadzieję, że ówcześni podopieczni Łukasza Kruczka mogą sięgnąć po historyczny medal w rywalizacji drużynowej.

ZOBACZ WIDEO: Skoki narciarskie. Problem Kamila Stocha. "Choćby było kiepsko, zawsze wierzę, że kolejny konkurs będzie świetny"

Od początku konkurs był bardzo wyrównany. Polacy skakali dobrze, albo bardzo dobrze. Kręcili się wokół podium. Po jednej grupie byli w czołowej trójce, by po następnej minimalnie za nią wypaść. Przed ostatnią grupą nasi reprezentanci zajmowali 4. pozycję, ze stratą niespełna 7 punktów do trzecich Niemców.

Czekał nas pojedynek polsko-niemiecki na szczycie. Z jednej strony Kamil Stoch, a z drugiej Richard Freitag. Ostatecznie zawodnik z Zębu skoczył z niższej belki o pół metra dalej. Jednakże do pokonania Niemców i wywalczenia brązowego medalu zabrakło w tamtym momencie 0,8 punktu.

Biało-Czerwoni byli załamani. Najbardziej w wynik Polaków nie mógł uwierzyć Kamil Stoch. - Nie wiem, jak my tego medalu nie zdobyliśmy - mówił ze łzami w oczach bezradny późniejszy trzykrotny mistrz olimpijski. Rzeczywiście, wydawało się, że takie skoki Polaków muszą dać medal. Okazało się, że to nie było tylko złudzenie. One naprawdę dały medal!

Gdy dziennikarze żegnali się z widzami, wyniki konkursu wyglądały następująco: 1. miejsce Austria, 2. pozycja Norwegia, 3. lokata Niemcy i tuż za naszymi zachodnimi sąsiadami Polacy. W kuluarach trwały już jednak gorączkowe narady i liczenie punktów. Thomas Morgenstern, ze zwycięskiej austriackiej drużyny, zwrócił uwagę, że w pierwszej serii Norweg Anders Bardal nie skakał z wyższego rozbiegu, a tymczasem miał nieprawidłowo doliczone punkty za wyższą belkę w oficjalnych wynikach.

Austriakom na proteście nie zależało i tak mieli przecież złoty medal. Uwaga Morgensterna szybko rozeszła się jednak na dole skoczni i oficjalny protest na punktację złożyli Niemcy. Sędziowie sprawdzili jeszcze raz wszystko dokładnie i okazało się, że mistrz olimpijski z Turynu miał rację.

Bardal otrzymał niesłuszną bonifikatę. Gdy mu ją zabrano, Norwegowie spadli z 2. na 4. miejsce w konkursie. Tym samym srebro wywalczyli Niemcy, a Biało-Czerwoni (Kamil Stoch, Maciej Kot, Dawid Kubacki i Piotr Żyła) mogli cieszyć się z historycznego brązowego medalu.

W polskim zespole zapanowała euforia, którą szybko na ekranach telewizorów zobaczyli widzowie Telewizji Polskiej. Co prawda oficjalna transmisja z konkursu już się zakończyła, ale publiczny nadawca zdecydował się wrócić do Predazzo. Nagle na ekranach ponownie pojawili się polscy skoczkowie, ale tym razem już w euforii. - Mówiłem, że musimy mieć ten medal, to jest niemożliwe żebyśmy go nie zdobyli - krzyczał do mikrofonu rozentuzjazmowany Kamil Stoch w rozmowie z Sebastianem Szczęsnym.

To była dla polskich skoczków droga ze sportowego piekła do nieba. Medal rodził się w bólach, ale później zawodnikom smakował wybornie.

W najbliższy weekend (11-12 stycznia) skoczkowie znów będą rywalizować w Predazzo, tym razem o punkty Pucharu Świata na skoczni małej. Jednym z głównych faworytów zmagań będzie Dawid Kubacki, triumfator 68. Turnieju Czterech Skoczni.

Czytaj także: Dawid Kubacki zdominuje teraz Puchar Świata? Ekspert nie ma wątpliwości

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×