Reset Macieja Kota. "Podjąłem się podróży w nieznane"

Newspix / EXPA/Tadeusz Mieczynski / Na zdjęciu: Maciej Kot
Newspix / EXPA/Tadeusz Mieczynski / Na zdjęciu: Maciej Kot

Polski skoczek jest na zakręcie. Od nowego sezonu musi sobie radzić sam. W składzie kadry przy jego nazwisku jest gwiazdka. - Trenuję z Kubą. Braterska współpraca może mi pomóc - twierdzi Maciej Kot.

- Potrzebna jest radykalna zmiana. Maciej potrzebuje rewolucji, a nie ewolucji. Bez tego nie ruszymy do przodu - powiedział dla WP SportoweFakty Michal Doleżal, główny trener polskiej kadry skoczków narciarskich.

Stąd indywidualne przygotowanie polskiego skoczka. Nawet plan treningowy układa samodzielnie. Doradza brat Jakub.

Wszystko stało się po wypowiedzi ojca skoczka Rafała Kota, krytykującego plan treningowy kadry i pracę doktora Haralda Pernitscha. Wiceprezes Tatrzańskiego Związku Narciarskiego przyznał potem, że dziś inaczej podszedłby do sprawy i wszystkie wątpliwości wyznał trenerom prywatnie.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: amatorzy mieli skakać do wody. Brutalne zderzenie z rzeczywistością!

Jak podkreśla jednak jego syn, cała sprawa nie miała wpływu na decyzję o jego treningach w kadrze, a nowa sytuacja wzmaga w nim motywację przed walką o igrzyska olimpijskie w Pekinie.

Dawid Góra, WP SportoweFakty: Jesteś zaskoczony decyzją sztabu?

Maciej Kot, reprezentant Polski: Nie, bo już wcześniej rozmawialiśmy na ten temat. Nie było tak, że dowiedziałem się o niej z mediów. Sztab zadziałał bardzo fair. Najpierw porozmawialiśmy ze sobą, a dopiero potem informacja wyszła do mediów. Do dogrania pozostały szczegóły organizacyjne. Widzę u Michala Doleżala chęć poprawy mojej dyspozycji i pomocy zawodnikowi. Nie jest tak, że ktoś chce działać przeciwko mnie i utrudnić mi powrót do dalekiego skakania.

Wyzwanie jest olbrzymie, odpowiedzialność również. Ale zaakceptowałem takie warunki. Wszyscy wiedzą, co mają robić. Dużo wyjdzie w praniu. O wszystkich aspektach nie mogę mówić, ale jestem zmotywowany do walki o wysoką formę.

"Maciek weźmie odpowiedzialność za swoje przygotowania" - takie słowa wypowiedział trener Doleżal. Co to oznacza w praktyce?

Sam planuję okres przygotowawczy i jestem odpowiedzialny za jego kontrolę i metody treningowe. Trener dość dobrze i dosadnie to określił.

Czyli teraz nie będziesz dostawać wskazówek od trenerów, co poprawić, jak trenować?

Nie wiem jeszcze dokładnie, jak to będzie wyglądać, bo jesteśmy na wczesnym etapie nowych reguł. Ja już zacząłem treningi na skoczni, koledzy jeszcze nie. Czeka nas sporo rozmów określających szczegóły działania nowego systemu. Wiadomo, że chcemy sobie pomagać, a nie utrudniać drogę do dalekich skoków. Trzeba się dotrzeć i sprecyzować zasady.

Na razie jesteśmy dopiero po pierwszych rozmowach. Nie chciałbym zdradzać, jak dokładnie wyglądały. Jednak system, który wypracowaliśmy, ma wiele zalet. Otwierają się przede mną nowe możliwości. Nawet jeśli musimy dopiąć jeszcze sporo spraw.

Z kim trenujesz?

Z Jakubem, moim bratem. On jest też trenerem klubowym. Braterska współpraca może mi pomóc. Długo siedzieliśmy nad tematem przygotowań do sezonu. Analizowaliśmy, co mogłoby pomóc. Kuba bardzo się zaangażował. Obecnie jestem na obozie w Szczyrku - właśnie z bratem.

Twój tata w mediach mówił o tym, że kadrowicze za mało trenują na skoczni, podważył metody doktora Haralda Pernitscha. To miało wpływ na twoją sytuację?

Nie, choć sam na początku obawiałem się, że to może mieć swoje reperkusje. Słowa taty zbiegły się w czasie z końcem sezonu i ostatecznymi analizami w sztabie. Na szczęście szybko wyjaśniłem z trenerami niefortunną wypowiedź taty. Rozmawiałem na ten temat również z doktorem Pernitschem. Sprawa dawno jest załatwiona.

Byłeś zły na tatę?

Zawodnikowi nie jest łatwo, kiedy ojciec i brat są ekspertami telewizyjnymi i komentują sprawy związane z dyscypliną, którą się uprawia. To jest niekomfortowe dla obu stron. Trudno im być obiektywnymi. Czasem dostaje mi się za pewne rzeczy, które wypowiadają. Ale na pewno nie byłem zły, tak bym tego nie nazwał.

Wielokrotnie rozmawiałem z Rafałem Kotem i zawsze był bardzo delikatny opisując twoją sytuację. A jednak słowa, o których mówimy były jednoznaczne i odbiły się w środowisku szerokim echem.

Zawsze uważałem, że tata jest wręcz zbyt pobłażliwy w stosunku do mnie. Lepiej, żeby wypowiadał się krytycznie niż tłumaczył moje słabsze skoki. Ale to tata się podpisuje pod swoimi wypowiedziami, a nie ja. Jest wolność słowa i każdy ma prawo do swojej opinii.

Prawda jest też taka, że wypowiedź taty nie do końca dobrze zrozumiano. Chodziło o problem z ogólnym planem treningowym, ale nie tylko tym przypisanym mnie. Była mowa o całej kadrze. Nie padły słowa, że to plan stosowany w moich przygotowaniach jest niewłaściwy.

Najważniejsze, że ta sprawa jest zamknięta. Tata rozmawiał ze sztabem ws. całego zamieszania. Rozpętała się niepotrzebna burza. Analizując tę wypowiedź na chłodno, dochodzi się do wniosku, że nie ma w niej niczego szczególnego. Większość osób była w szoku czytając o roli Stefana Horngachera, któremu rzekomo mogłoby zależeć na słabej formie Polaków - ale to było powiedziane pół żartem pół serio. Teraz nie ma już sensu do tego wracać.

Kiedy dowiedziałeś się, że masz trenować samemu, poczułeś ulgę czy strach?

Ulgę na pewno nie, bo na moje barki spadło mnóstwo obowiązków. To olbrzymie wyzwanie i duża odpowiedzialność. Wszystko jest trudniejsze niż było do tej pory. Plan dostawało się na papierze, a podczas treningów wszyscy biegali wokół mnie. Moją rolą było tylko przyjść na trening i dobrze wykonać zadania. Dziś doceniam to, co miałem przez wiele lat.

Ale teraz mam za to olbrzymią motywację. Nastawienie jest kluczowe. Gdybym negatywnie podchodził do swoich przygotowań, one nie miałyby sensu. Mimo pewnych utrudnień, przede mną stoi mnóstwo nowych możliwości. Są rzeczy, których będę mógł spróbować, a wcześniej nie było takiej opcji, będąc pełnoprawnym członkiem kadry.

Nadal masz pomoc finansową?

To jest kwestia, której jeszcze do końca nie rozwiązaliśmy. Jednak wiele osób uważa, że jako członkowie kadry, dostajemy jakieś stypendia czy wypłaty do ręki. Tak nie jest. Mam finansowany sprzęt i obozy. Teraz, kiedy jestem w Szczyrku, zgrupowanie jest opłacone z budżetu kadry. Ale i tak muszę inwestować w siebie. Pewne wydatki muszę pokryć sam. Ale zawsze zdawałem sobie sprawę z tego, jak istotny jest rozwój osobisty i nie mam problemu z tym, aby inwestować w siebie.

Kiedyś z kryzysu wyciągnął cię Maciej Maciusiak, trener w kadrze Michala Doleżala. Dziś też przydałaby się jego pomoc?

To był mój pierwszy pomysł. Jednak decyzja w sztabie jest taka, że mam szukać pomocy poza nim. Maciek jest więc w grupie trenerów, z którymi nie mogę trenować. Moim zdaniem w trakcie sezonu może się to jednak zmienić.

Czyli chcesz trenować z Maciusiakiem, ale nie możesz.

To zbytnie uproszczenie. Dostałem wytyczne, których się trzymam. Muszę dostosować się do nowych reguł, ale Maciek jest trenerem, który nigdy nie odmawia pomocy. Ten temat na pewno nie jest zamknięty.

Masz kontakt z kolegami z kadry? Relacje przetrwały?

Oczywiście, że tak. Atmosfera w kadrze zawsze była świetna i nic tego nie zmieniło. Mamy wspólne grupy na WhatsUp'ie, rozmawiamy prywatnie, komentujemy wyścigi Formuły 1. W dużej mierze jest po staremu.

Jak sądzisz, pojedziesz na igrzyska w lutym?

W szkole byłem niezły z matematyki, ale nie potrafię procentowo ocenić szans na wylot do Pekinu. Rachunek prawdopodobieństwa nic tutaj nie da. Podchodzę do tematu ze stuprocentową motywacją i nie ukrywam, że igrzyska są moim głównym celem. Stąd wczesny start przygotowań do sezonu. Wszystko jest ukierunkowane na Pekin. Wiara w to, że nowy system zadziała, jest kluczowa. Spoglądam w przyszłość pozytywnie. Podjąłem się podróży w nieznane, ale na horyzoncie zaczynają przebijać się pierwsze promienie słońca. To cieszy.

Jak wyszły pierwsze treningi na skoczni?

Z Kubą zdecydowaliśmy się na reset i rozpoczęcie wszystkiego od początku. Na skoczni K40 miałem trzy treningi. Ale nie były nawet w pełnym sprzęcie - skakałem w dresie. Założyliśmy, że nic nie może mnie ograniczać. Skupiliśmy się na podstawach. Gdybym spojrzał na moje skoki dziś i wczoraj, to zdecydowanie widzę poprawę, ale na razie to treningi zadaniowe. Staram się bawić sportem. To przecież dopiero początek.

Na świecie pojawił się twój syn Filip. Ojcowska perspektywa pomaga w przygotowaniach?

Doszło sporo obowiązków. Już nie tylko zawodowych, ale także ojcowskich i przede wszystkim - głowy rodziny. Jest jeszcze większa odpowiedzialność za wszystko, co robię. Ale to dla mnie jeszcze większa motywacja. Mam kolejny powód do tego, aby bardzo ciężko pracować i osiągać sukcesy. Jest nowa osoba, z którą chcę dzielić swoje radości. To może podziałać wyłącznie pozytywnie. Filip to przecież same wspaniałe odczucia i emocje.

Źródło artykułu: