Takiej bomby w skokach narciarskich, tuż przed najważniejszą imprezą czterolecia, nikt się nie spodziewał. W sobotę w Willingen za nieregulaminowe buty zostali zdyskwalifikowani Piotr Żyła oraz Stefan Hula.
Okazało się, że FIS skontrolował sprzęt Polaków na wniosek... byłego szkoleniowca Biało-Czerwonych Stefana Horngachera. Austriak złożył oficjalny protest, a pod jego adresem posypały się gromy. - To zachowanie nie fair. Czuję niesmak - mówił nam Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego.
Nieco inaczej na całą sprawę patrzy Jakub Kot, były skoczek narciarski i ekspert Eurosportu. - Nie winiłbym w całej tej sprawie Horngachera - podkreśla dla WP SportoweFakty i dodaje: - Gdyby nie Stefan, to zgłosiłby te buty inny trener, np. Alexander Stoeckl. Każdy szkoleniowiec ma prawo złożyć protest. Są przepisy i trzeba ich przestrzegać. Jeśli w kwietniu nie zgłosiliśmy na komisji FIS zmian technologicznych, a z tego co wiem, to tego nie zrobiliśmy, to nie możemy się dziwić, że zostało to teraz zabronione.
ZOBACZ WIDEO: Była partnerka Milika przeszła metamorfozę. Trudno oderwać wzrok!
- Tuż przed igrzyskami każdy sztab jest wyczulony na to, co pojawi się u konkurencji. Z jednej strony fajnie, że polski sztab zastosował taką grę psychologiczną, ale pytanie, czy trenerzy wkalkulowali ryzyko, że tak to się może skończyć, czy nie. Moim zdaniem mała zmiana nie rzuciłaby się w oczy innym trenerom. Musiało to być dobrze widoczne, skoro pojawił się oficjalny protest i powstało takie zamieszanie - podkreślił Jakub Kot.
Gdyby Polacy skakali lepiej, nie byłoby w ogóle tematu?
Po sobotniej kontroli zastanawiające jest jedno - z pięciu polskich skoczków tylko Dawid Kubacki używał tego dnia stare buty. Pozostali: Kamil Stoch, Paweł Wąsek, Piotr Żyła oraz Stefan Hula korzystali z tych z modyfikacjami. Dlaczego zatem kontroler zdyskwalifikował tylko Żyłę i Hulę, a wyniki Stocha oraz Wąska zostały utrzymane?
- Zadam inne pytanie, czy wobec tego cała czwórka skakała w tych samych butach? Może było tak, że dwójka zdyskwalifikowana (Żyła i Hula - przyp. red.) miała bardziej przerobione buty, a pozostała dwójka (Stoch i Wąsek - przyp. red.) mniej i na to FIS "przymknął oko". Nie byłem jednak na miejscu, to są tylko moje przypuszczenia i nie wiem jak było dokładnie. Jeśli natomiast rzeczywiście cała czwórka miałaby takie same buty i dwóch zdyskwalifikowano, a dwóch nie, to mielibyśmy do czynienia z dużą niekonsekwencją - powiedział nam były skoczek.
Zamieszanie z polskimi butami to niejedyny gorący temat w ostatnim czasie w skokach. Po Willingen wiele głosów krytycznych zebrało jury, na czele z Borkiem Sedlakiem (dającym skoczkom sygnał do startu) i Sandro Pertille (szef PŚ w skokach). Opinii publicznej nie spodobał się fakt częstych zmian belek startowych i przeprowadzenia obu konkursów mimo bardzo loteryjnych warunków.
Był skoczek wkurzony na krytykę jury i Sedlaka
- Ostatnie komentarze pod adresem jury zaczynają już mnie irytować. Każdy jest mądry zza ekranu laptopa czy telefonu. Warto jednak postawić się na miejscu Borka Sedlaka, czy innych delegatów. Mają naprawdę trudne zadanie. Na jednej krótkofalówce ma się jednego asystenta, na drugiej telewizję, a na trzeciej jeszcze kolejną osobę. To bardzo trudna praca. Nie bronię FIS, ale ostatnia krytyka była już trochę przesadzona - zwrócił uwagę Jakub Kot.
- Wyobraźmy sobie sytuację, że w Willingen Polacy skakali jednak dobrze w konkursach i odnieśli sukces. Czy wtedy też mówilibyśmy o kontrowersyjnych decyzjach jury z belką i przeprowadzeniu zawodów w trudnych warunkach? Nie, chwalilibyśmy, że udało się je rozegrać. Nie lubię takiego patriotycznego patrzenia, że jak naszym poszło, to wszystko jest okej, a jak nie poszło, to Horngacher zły, jury złe i FIS zły. Prawda jak zawsze leży po środku - dodał.
- Oba konkursy w Willingen były trudne do przeprowadzenia, ale jury zwykle próbuje przeprowadzić chociaż tą jedną serię, bo jest telewizja, prawa marketingowe, itd. To nie były ostatnie takie zawody, kiedy warunki były loteryjne. Takie też są skoki narciarskie. Oczywiście czasami jury trochę przesadza ze zmianą belki, chcemy oglądać dalekie skoki, ale dbają przede wszystkim o bezpieczeństwo. Narzekamy też na przeliczniki, a pamiętajmy, że bez nich, takie wietrzne konkursy w Willingen, nie odbyłyby się - podkreślił na koniec ekspert Eurosportu.
Emocje ze skokami w Chinach zaczną się już w czwartek 3 lutego. O 13:00 czasu polskiego rozpoczną się pierwsze treningi przed konkursem o mistrzostwo olimpijskie na skoczni normalnej. Sam konkurs zaplanowano na niedzielę 6 lutego na 12:00.
Czytaj także:
Co ten sędzia zrobił?! Skandal w Willingen!
Kontrowersyjna decyzja jury przed skokiem Żyły i Stocha. Kubacki z nieba do piekła