Norweski dziennikarz krytykuje Justynę Kowalczyk. Zarzucił jej podwójne standardy

Materiały prasowe / Na zdjęciu: Justyna Kowalczyk
Materiały prasowe / Na zdjęciu: Justyna Kowalczyk

Biegaczce z Kasiny Wielkiej dostało się za szydzenie z afery dopingowej Therese Johaug, a zarazem za słowa zrozumienia dla rosyjskich biathlonistów zdyskwalifikowanych za stosowanie EPO.

W norweskim dzienniku "Dagbladet" ukazał się we wtorek artykuł o Justynie Kowalczyk. W godzinach porannych reklamowany był nagłówkiem: "Podwójne standardy Justyny Kowalczyk". Później został on zmieniony na: "Justyna Kowalczyk - krytyka we wszystkich kierunkach".

Autor zarzucił biegaczce z Kasiny Wielkiej, że najpierw szydziła z wpadki dopingowej Therese Johaug, by w poniedziałek - między wierszami - udzielić słów wsparcia rosyjskim biathlonistom, którzy brali EPO (o tej drugiej sprawie więcej za moment).

Dziennikarz przypomniał, że po ujawnieniu afery z Johaug, która została przyłapana na stosowaniu sterydu anabolicznego klostebolu (zakazany specyfik był jednym ze składników kremu na usta, który miała stosować Norweżka), Kowalczyk kilka razy "uszczypnęła" swoją wielką rywalkę. A gdy Norweska Agencja Antydopingowej ogłosiła, że wystąpi o zawieszenie Johaug na 14 miesięcy, Polka napisała w mediach społecznościowych, że... otwiera popcorn. "Ciekawe co na to FIS i WADA #14miesiecy #otwierampopcorn" - skomentowała. Ostatecznie Johaug została potraktowana jeszcze łagodniej - będzie pauzować 13 miesięcy i dzięki temu wystąpi na przyszłorocznych igrzyskach.

- Wielu nazwałoby zachowanie Kowalczyk hipokryzją. Sama przecież znalazła się w podobnej sytuacji w 2005 roku, kiedy w jej organizmie wykryto zakazaną substancję - pisze dziennikarz "Dagbladet" Øyvind Godø.

W czerwcu 2005 roku Kowalczyk została zdyskwalifikowana na dwa lata. Wykryto w jej organizmie deksametazon. Substancja była składnikiem leku stosowanego na zapalenie ścięgna Achillesa. Po apelacjach zakaz startów został skrócony do sześciu miesięcy i ostatecznie Polka wróciła do rywalizacji w grudniu 2005 r., dzięki czemu mogła brać udział w igrzyskach w Turynie.

Norweski dziennikarz podjął również inną kwestię, która ma być dowodem na "podwójne standardy" naszej dwukrotnej mistrzyni olimpijskiej. Chodzi o felieton Kowalczyk pt. "Jak wytrzymać z burakami", który ukazał się w poniedziałkowej "Gazecie Wyborczej".

Podopieczna trenera Aleksandra Wierietielnego zabrała głos w sprawie afery, która w czwartek wybuchła na biathlonowych mistrzostwach świata w Hochfilzen. Gwiazdor tego sportu, Francuz Martin Fourcade, od dawna wypowiada się krytycznie o Rosjanach, którzy po dyskwalifikacji za stosowanie EPO wrócili do sportu. Mowa o Irinie Starych i Aleksandrze Łoginowie.

Podczas czwartkowej sztafety mieszanej na MŚ w Hochfilzen - Francja była w niej druga, Rosja trzecia - Fourcade najpierw doprowadził do kolizji z Łoginowem (sędziowie uznali, że było to nieumyślne), a następnie ostentacyjnie zszedł z podium, gdy weszli na nie Rosjanie.

Gest Francuza nie spodobał się Kowalczyk. - Widzieliśmy już zabieganie drogi, podcinanie nart, pyskówki, niepodanie rąk na podium. Szkoda, że sportowe emocje zeszły daleko w cień. Rosjanie swoje kary odbyli bez żadnych odwołań i zgodnie z przepisami wrócili do rywalizacji - napisała. Właśnie to ostatnie zdanie o Rosjanach uwypuklił dziennikarz "Dagbladet".

Polka w swoim felietonie rozwinęła wątek karania dopingowiczów: - Czy przepisy należy zmienić, czy nie, to już inna para kaloszy. Ja jestem najbliższa poglądom niemieckiego utytułowanego trenera Wolfganga Pichlera. Czytałam wywiad, w którym powiedział, że nie ma co się za bardzo wyżywać na sportowcach, że trzeba w końcu znaleźć i pociągnąć do odpowiedzialności tych, którzy do dopingu na tak szeroką skalę dopuścili - napisała na łamach "Gazety Wyborczej" Kowalczyk.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: 11-letnia córka Terry'ego też gra w piłkę. Ma talent!

Źródło artykułu: