John McEnroe: Największy szaleniec w historii. Bluzgał, rzucał rakietą, nie oszczędził też Wojciecha Fibaka

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Amerykanin największe triumfy święcił wtedy, kiedy pozwalał szaleć swojej naturze. Przy okazji zdominował dyscyplinę, wygrywał mecz za meczem, był najlepszy.

W tym artykule dowiesz się o:

1
/ 8
Fot. AFP
Fot. AFP

Urodzonego w 1959 roku Johna McEnroe trudno było zatrzymać. W czasach, gdy zdominował światowy tenis nie było jeszcze zbyt zaawansowanego technicznie sprzętu telewizyjnego, więc kamery nie były w stanie nagrać wszystkiego, ale mimo to jedno jest pewne: amerykański tenisista był mistrzem niekontrolowanych wybuchów.

Nikt w tak widowiskowy sposób nie obrażał wszystkich dookoła. Kiedy McEnroe się "nakręcił", zaczynał się pokaz.

Wrzeszczał na sędziów, rzucał w nich butami, przeklinał. Kibice i tak go kochali. Ze swoich napadów wściekłości uczynił niemal sztukę.

2
/ 8

W 1981 roku, podczas Wimbledonu, tak pokłócił się z arbitrem, że ten przerwał mecz. McEnroe wykrzyczał mu w twarz, że jest zakałą tego świata, nie zna się na przepisach i najlepiej byłoby, gdyby zniknął z tej ziemi. Nie pomogła interwencja głównego sędziego turnieju, bo Amerykanin był coraz bardziej wściekły.

Wszyscy usłyszeli wtedy jego słynną fazę "you can't be serious!" ("chyba nie mówisz poważnie!"). Mecz z Timem Gulliksonem w drugiej rundzie wygrał, ale za swoje zachowanie zapłacił 1500 dolarów kary.

Organizatorzy próbowali potem całą sytuację załagodzić, ale McEnroe nie dał się ugłaskać. Nie przyszedł na uroczystość na koniec turnieju, choć wygrał turniej Wielkiego Szlema.

3
/ 8
Fot. AFP
Fot. AFP

Podczas finału US Open w 1981 roku znów zaatakował arbitra. - Mógł sędziować każdy, nawet ślepiec, ale ja musiałem trafić na takiego kretyna jak ty! - takie słowa padły z jego ust. Podczas turnieju Masters rozbił cały pojemnik z napojami tylko dlatego, że sędzia nie zareagował na jego uwagę "czemu nie odpowiadasz, idioto?". McEnroe zapłacił za to wysoką karę - 7500 dolarów.

Kibice długo Amerykanina nie znosili. Tenis zawsze akceptował tylko grzecznych zawodników. Przecież to elegancka dyscyplina, gdzie nie było miejsca dla pyskaczy. Z czasem jednak McEnroe stał się atrakcją samą w sobie, elementem przyciągającym uwagę, przestał już przeszkadzać. Potrafił po wspaniałym zagraniu przejść do wielominutowej tyrady, głównie pod adresem arbitra.

W tym szaleństwie była metoda, o czym opowiadał Boris Becker, były znakomity niemiecki tenisista: - John robił z meczu sprawę osobistą, sprawę życia i śmierci. Ciężko się z nim grało, bo traktował cię jak przeciwnika, któremu trzeba zabrać wszystko, pokonać absolutnie, zmiażdżyć.

4
/ 8
Fot. AFP
Fot. AFP

Wariatów na korcie nie brakowało. Był Jimmy Connors, Johan Kriek (pobił rekord McEnroe, jeśli chodzi o liczbę kar), Jeff Tarango (którego żona opluła i uderzyła sędziego w twarz podczas meczu), był wiecznie wściekły Ilie Nastase.

Nikt jednak nie wpłynął na całą dyscyplinę jak Amerykanin.

- Niesamowite, ile zmian wprowadzili tylko dlatego, że pojawił się John. Podręcznik do tenisa rozrósł się do niespotykanych rozmiarów, żeby opisać, czego nie wolno robić, analizując jego zachowanie - powiedział australijski zawodnik, Pat Cash.

5
/ 8
Fot. AFP
Fot. AFP

Amerykanin miał gdzieś kontakty z kibicami. Wykłócał się niezależnie, czy na niego gwizdali, czy go popierali. - Wiem, że polubią mnie dopiero wtedy, kiedy zacznę przegrywać - mówił z przekąsem.

Od 1980 do 1985 był niemal cały czas numerem jeden w światowym tenisie, więc za jego szalonymi zachowaniami stały wielkie umiejętności. Jeszcze w 1976 roku był klasyfikowany w połowie trzeciej setki. Wystarczyły jednak dwa lata, aby wygrał Masters. W sumie triumfował w 77 imprezach, w tym siedmiokrotnie w turniejach Wielkiego Szlema. W 1984 roku wychodził na kort 85 razy, a przegrał tylko trzy spotkania.

Eksperci chwalili McEnroe za serwis, refleks i umiejętność przewidywania zagrań przeciwników. Na korcie zarobił około 13 mln dolarów. Byłoby więcej, gdyby nie kary.

6
/ 8
Fot. AFP
Fot. AFP

Podczas turnieju w 1982 roku w Sztokholmie uderzył piłkę w trybuny po nieudanym zagraniu. Sędzia: "350 dolarów kary". Amerykanin nazwał go "kawałkiem g...a", grzywna urosła natychmiast do 750 dolarów, a za chwilę do tysiąca, kiedy McEnroe rozbił rakietą szklanki z wodą.

Podczas innego spotkania dostało się nawet Wojciechowi Fibakowi, którego McEnroe zwyzywał i w kierunku którego wykonał obsceniczne gesty.

W 1984 roku podczas French Open uderzył rakietą telewizyjnego kamerzystę, bo uznał, że mu przeszkadza. W sumie przez całą karierę zapłacił ponad 150 tys. dolarów kary.

7
/ 8
Fot. AFP
Fot. AFP

Kibice polubili spotkania z jego udziałem. Czekali, kiedy wpadnie w szał, połamie rakietę, rzuci coś w kierunku arbitra. Był elementem tej dyscypliny jak bójki podczas meczów NHL. Podobno - choć tej informacji nigdy nie potwierdzono - w umowach ze sponsorami znajdował się punkt, że McEnroe wywoła awanturę. To gwarantowało większe zainteresowanie kamer, które - pokazując agresywnego zawodnika - eksponowały nazwy firm, które płaciły Amerykaninowi.

Uspokoił się po 1986 roku, kiedy urodził się jego syn Kevin Jack. Z Tatum O'Neal miał jeszcze dwójkę dzieci. - Wobec nich nie byłem tak agresywny jak na korcie. Starałem się nie krzyczeć, wreszcie dorosłem - mówił. Wziął pół roku przerwy, kiedy na świecie pojawił się pierwszy syn. Po powrocie nie był już w wielkiej formie, wspominał, że odpoczynek był niedobrym pomysłem, jednak wtedy koncentrował się na rodzinie, a nie na grze.

8
/ 8

Z tym uspokojeniem to była prawda, ale natury do końca się nie oszuka. W 1990 roku, podczas meczu Australian Open z Michaelem Pernforsem, wrzasnął do arbitra: "idź i wyp****** swoją matkę!". W telewizji słuchać go było bardzo wyraźnie. Sędziowie, po krótkiej naradzie, zdyskwalifikowali McEnroe.

- Przekleństwa przychodziły naturalnie i wymykały się w najmniej oczekiwanych momentach. Zakląłem, zdenerwowałem się, a za chwilę zaserwowałem asa. Potem już takie sytuacje nie wpływały na mnie dobrze - opowiadał.

Stopowała go Tatum, ale do czasu. W 1994 roku rozwiedli się. Drugą żonę, Patty Smyth, poznał podczas trasy koncertowej. Amerykanin znakomicie gra na gitarze, to jego wielkie hobby. Miał talent, ale i znakomitych nauczycieli, bo pobierał naukę od Erica Claptona czy Eddiego Van Halena.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: chamski atak piłkarza. Rywal po kopnięciu trafił do szpitala

Źródło artykułu: WP SportoweFakty
Komentarze (6)
avatar
basher
10.05.2016
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
A na Nicka wylewa się pomyje.. ;) Na Jerza zresztą też..  
avatar
tenistom
10.05.2016
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
No cóż. Moj idol. Był wielki. Praktycznie nie trenował, bo byl leniwy. Czysty talent. Skonczył karierę zawodniczą "razem" z drewnianymi rakietami. Dunlop Maxplay. Widzialem Go na zywo raz, u sc Czytaj całość
Direk
10.05.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
No tak, talent niewątpliwy i charakterek niepokorny. Ciężko było mu się pogodzić z niesprawiedliwością dla samego faktu że ona wg niego miała miejsce. To raczej pozytywna cecha jeśli poza korte Czytaj całość
avatar
jopekpopek
10.05.2016
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Jeden z największych talentów w historii tenisa. Kiedyś mój idol. Pamiętam scenę z zeszłego roku z rozgrywek weteranów : rzucił rakietą po nieudanym zagraniu i poszedł usiąść na ławce. Trzeba b Czytaj całość
avatar
Mossad
10.05.2016
Zgłoś do moderacji
3
1
Odpowiedz
Niestety dzis juz nie ma takich tenisistow z jajami.....John byl wielki , Jimbo mu wiele nie ustepowal. Dzis ktos polamie rakiete i Janusze obrazeni....masakra.