Szeryf z Drzonkowa nie zdążył na ślub syna

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Józef Jagiełowicz
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Józef Jagiełowicz

Zielonogórski Klub Sportowy Drzonków przez 30 lat grał non stop w elicie tenisa stołowego, a drużyną zarządzał człowiek-orkiestra Józef Jagiełowicz. Miał smykałkę do wyławiania talentów, a jednym z nich był Lucjan Błaszczyk.

Redakcja PZTS: Skąd się wziął przydomek "szeryf"?

Józef Jagiełowicz: Szeryfów było dwóch, a pierwszym nieżyjący od 10 lat Zbigniew Majewski, pomysłodawca i twórca ośrodka w Drzonkowie. Tutaj od kilkudziesięciu lat swoją bazę mają pięcioboiści nowocześni i tenisiści stołowi. Majewski zaproponował mi pracę pod koniec lat 70. Byłem młodym człowiekiem, a niestety już na czasowej rencie, co było pokłosiem wypadku na motocyklu. Do tego feralnego zdarzenia jeszcze wrócę, tymczasem opowiem o… szermierce.

Otóż w 1981 roku w Zielonej Górze miały się odbyć mistrzostwa świata w pięcioboju nowoczesnym, a mnie przydzielono do sztabu organizacyjnego, odpowiedzialnego za szermierkę. Byłem zatrudniony w zakładach Lumel, produkujących m.in. aparaturę kontrolno-pomiarową, więc łatwiej było pozyskać niezbędne "akcesoria". Na co dzień ściśle współpracowałem m.in. z Ireneuszem Daleckim z biura konstruktorskiego i Czesławem Poźniakiem, elektronikiem. Zbudowaliśmy m.in. specjalną, 3-metrową tablicę wynikową, która okazała się za wysoka i znów trzeba było główkować. Sporo mieliśmy trudnych wyzwań.

W jaki sposób trafił pan do tenisa stołowego?

W tamtym czasie do Drzonkowa zaczęła przyjeżdżać kadra narodowa pingpongistów z Andrzejem Grubbą, Leszkiem Kucharskim, trenerem Adamem Gierszem, a ja pomagałem opiekującemu się nimi Janowi Maszewskiemu. Znał się z Gierszem, był trenerem zielonogórskich Budowlanych, a następnie ze swoją sekcją przeszedł do Lumelu i pracował u nas do 1988 roku.

Z kolei ja byłem już wtedy szefem hali sportowej we wspomnianym Drzonkowie, wiosce nieopodal Zielonej Góry, dziś będącym częścią miasta. Miałem jako takie doświadczenie, gdyż trochę odbijałem piłeczkę na świetlicy, zagrałem nawet sezon w Lubuszance. Później dokształcałem się, skończyłem kurs instruktorski, studia trenerskie we Wrocławiu itd.

A szermierka poszła w odstawkę?

Niezupełnie, bowiem w tym sporcie zdobyłem uprawnienia sędziego i desygnowano mnie nawet do zawodów międzynarodowych. Ale zdecydowanie większymi miłościami były tenis stołowy i piłka nożna. W futbolu przesędziowałem pół tysiąca spotkań. Byłoby zapewne ich dużo więcej, gdyby nie kraksa. Wracałem z meczu, gdy przy filharmonii kierowca dużego fiata wymusił pierwszeństwo. Osiem miesięcy byłem w gipsie. Byłem dwudziestoparoletnim facetem, a tu takie problemy. Plusem było tylko to, że do sanatorium w Połczynie-Zdroju transportowano mnie samolotem. Pozytywnie mnie zdziwili, ale co tam, super, nigdy wcześniej nie leciałem.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Polski koszykarz zszokował. "Prawdziwe czy oszukane?"

Prowadzony przez pana ZKS Drzonków, obecnie pod szyldem Palmiarnia Zielona Góra, nieprzerwanie 30 lat grał w najwyższej lidze.

4-krotnie zdobyli wicemistrzostwo kraju, 7 razy brąz, ale niestety ani razy nie wywalczyliśmy złota. Było kilka szans, pierwsza na początku lat 90., kiedy drużynę tworzyli juniorzy Lucjan Błaszczyk, Tomasz Krzeszewski, Tomasz Redzimski, Krzysztof Kaczmarek. Zabrakło chyba trochę doświadczenia. Innym razem, dekadę później, niespodziewanie Grzesiek Adamiak przegrał z Kubą Kosowskim, z którym zawsze wygrywał. Z kolei w 2012 roku Daniel Bąk uległ Robertowi Florasowi, mimo że wysoko prowadził w ostatnim secie.

Jestem jednak dumny, że 30 lat byliśmy w superlidze/ekstraklasie i do tego bez ściągania obcokrajowców za grubą kasę. Jeśli ktoś u nas był, to zazwyczaj mieszkał i trenował, jak Lei Yi czy Miroslav Horejsi. Gwiazdą największego formatu był Joergen Persson, legendarny pingpongista, przyjaciel Lucka. Dzięki Błaszczykowi zagrał u nas kilka spotkań, a mówił o tym cała Polska.

Trzech najlepszych zawodników w klasyfikacji wszech czasów?

Trudno wskazać tylko trójkę, bowiem mieliśmy wielu świetnych chłopaków, począwszy od Lucka Błaszczyk, Krzyśka Kaczmarka, czy Daniela Góraka. Tomek Redzimski przyjechał do nas z wielkopolskiej Lipki, a niedługo został 4-krotnym mistrzem Polski juniorów. Organizowaliśmy tamte mistrzostwa w 1991 roku i jako pierwsi wprowadziliśmy komputerowy system. Jako prekursorzy, rzecz jasna, nie posiadaliśmy przenośnego sprzętu, ale wicekanclerz Uniwersytetu Zielonogórskiego Henryk Michalak zawoził wyniki na uczelnię i tam powstawały specjalne książki-podsumowania.

Jak w dawnych latach wyglądały pingpongowe podróże po całym kraju?

Czasami nie było nam do śmiechu. Kiedyś jadąc w deszczu polonezem do Krosna parę razy wpadliśmy w dużą kałużę, zalałem cewką i silnik zgasł. Konieczne było holowanie, na szczęście w pewnym momencie auto odpaliło i dotarliśmy do celu. Najczęstszym środkiem transportu był pociąg. Z Australii przyleciał nasz nowy zawodnik Trevor Brown, opowiadał, że tam 40 stopni ciepła, a u nas minus 20. Z przerażeniem wyglądał przez okno pociągowe. Wielokrotnie się przemieszczaliśmy koleją, do tego stopnia, że na dworcach przesiadkowych we Wrocławiu i Poznaniu znaliśmy nie tylko obsługę, lecz i przebywających tam bezdomnych. Ciągle wpadało się na te same twarze.

Jaka jest dziś siła drzonkowskiego tenisa stołowego?

Od 2019 roku, po pierwszym spadku z superligi, wchodziliśmy do niej z 1 ligi, by ponownie poczuć gorycz degradacji. W tym sezonie, drugim z rzędu, utrzymaliśmy się, a dodatkowo w barażach o Lotto Superligę zagrają nasze rezerwy – ZKS II. Zgodnie z regulaminem awansować nie mogą, lecz pokazujemy, że codzienną, staranną pracą można dojść do dobrych wyników. W ośrodku za szkolenie odpowiadają Błaszczyk, Paweł Sroczyński, Krzysztof Stamirowski i jeszcze kilku młodszych trenerów.

Idziemy szeroką ławą, np. trzeci zespół zagra w barażach o 1 ligę. Na tym szczeblu mogą występować dwie drużyny tego samego klubu. Mocno stawiamy na młodzież i dzieci.

W tym roku będzie obchodził pan 75 urodziny. Zdrowie dopisuje?

Tak, jestem aktywny fizycznie. Zaczął się sezon, więc znów będą bardzo dużo jeździł rowerem. Mam taką swoją, 40-kilometrową pętlę po okolicznych miejscowościach. Zawsze będę kibicował zielonogórskim, drzonkowskim sportowcom, i pingpongistom, i pięcioboistom, żużlowcom i innym.

Kiedyś na meczach tenisa stołowego często można było spotkać Andrzeja Huszczę, świetnego żużlowca.

Andrzej złapał bakcyla, jego dwie córki grały, on też rekreacyjnie trenował, a wiele razy pomagał mi podczas wyjazdów na turnieje. Był bardzo zaangażowany w sprawy sekcji tenisa stołowego.

Pan też się angażował, do tego stopnia, że nie zdążył na ślub syna.

Zdążyłem, zdążyłem, tyle że byłem o 4. rano… Po prostu graliśmy mecz w Gdańsku, gospodarze nie chcieli przełożyć, a że mnie nie było komu zastąpić, to musiałem pojechać w dniu wesela Roberta. A propos synów, Robert zaczął późno trenować, ale doszedł do tytułu akademickiego mistrza kraju. Sebastian grać nie chciał, ale w pewnym momencie przejął po mnie pałeczkę i jest w kierowanym przez prezesa Dariusza Szumachera zarządzie Polskiego Związku Tenisa Stołowego, pełniąc bardzo odpowiedzialną funkcję skarbnika.

Przeczytaj także:
Polski Cukier Gwiazda zagrał va banque

Komentarze (0)