Bliźniacy Chmielowie zostali strażakami

Paweł i Piotr Chmielowie wiele razy wspólnie zdobywali medale mistrzostw Polski. Obecnie grają w niższych ligach, a zawodowo są związani ze strażą pożarną.

JF
Na zdjęciu od lewej: Paweł i Piotr Chmielowie Archiwum prywatne / Na zdjęciu od lewej: Paweł i Piotr Chmielowie
Redakcja PZTS: W żeńskiej reprezentacji występują bliźniaczki Węgrzyn, kiedyś w męskiej byli bliźniacy Chmielowie. To rzadkość, zwłaszcza, że drużyna tenisa stołowego składa się z 3-4 osób.

Paweł Chmiel: Sióstr Węgrzyn nie znam osobiście, są dużo młodsze, lecz obserwuję ich występy na arenach ogólnopolskiej i międzynarodowej. Anna i Katarzyna są bardzo utalentowane i zdeterminowane, jak dawniej my z Piotrkiem. Pamiętam, że w reprezentacji Czech byli bliźniacy o nazwisku Kleprlik, Michal i Jakub. Wiele razy z nimi rywalizowaliśmy, bo to nasi rówieśnicy, urodzili się w tym samym sierpniu 1986 roku. Wiele lat temu Michal grał w polskiej superlidze w Polonii Bytom, a to klub, do którego i ja trafiłem w późniejszym okresie.
Muszę też dodać, że w naszej rodzinie nie było więcej bliźniaków, tylko my z Piotrem.

W czym tkwi przewaga w ping-pongu bliźniaków nad rywalami?

Po pierwsze zawsze mieliśmy bardzo dobrego sparingpartnera. Mogliśmy ustalać termin treningu na dowolną porę. W klubach zaś było różnie. Ośrodki Szkolenia PZTS posiadały najlepszą bazę do podnoszenia poziomu sportowego, za to my mieliśmy siebie. Nawet przy zgaszonym świetle potrafilibyśmy nadążyć za fruwającą piłeczką. Wspieraliśmy i motywowaliśmy się z Piotrkiem. Nie zaprzeczę też, iż zdarzały się kłótnie i przedwczesne kończenie treningów.

Brat jest starszy o 5 minut i wyższy o 4 centymetry, przy stole był zawsze spokojniejszy i wyciszony. Charaktery mamy różne, jestem szybki i chcę mieć wszystko od razu, on zawsze dwa razy się zastanowił, zanim coś zrobił.

Jaką sportową alternatywę mieliście w rodzinnym Lubartowie na Lubelszczyźnie?

Próbowaliśmy pływania i kolarstwa, ale się nie zdecydowaliśmy. Taekwondo było za bardzo kontaktowe, a szkółki futbolowej dla dzieci nie było. Miłość do tenisa stołowego zaszczepił nas tata. Zaczynaliśmy na kuchennym stole, a siatka była z tego, co znalazło się pod ręką, np. pilot do telewizora. Pod wieloma względami bardzo pomogli nam rodzice, zainwestowali w nasz pierwszy sprzęt do gry oraz lekcje prywatne.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co oni wymyślili?! Zobacz, co robią ci koszykarze

Z kim trenowaliście w Lewarcie?

Pierwszym naszym trenerem był Lech Wójcik, ćwiczyliśmy również z jego córka Małgorzatą Wójcik (Kanar) oraz siostrami Joanną i Agnieszką Iwanek. Duży wkład w nasz sportowy rozwój miał Marian Sagan. Szlifowaliśmy formę z wieloma zawodnikami, a przy tej okazji wszystkim chciałbym bardzo serdecznie podziękować.

W szkole zdarzało się, że "zamienialiście się" z bratem podczas klasówek bądź odpowiedzi przy tablicy? Nauczyciele was rozróżniali?

Były sytuacje, że ktoś nas pomylił, ale jeśli z kimś dłużej przebywaliśmy, to nie miał problemów z rozpoznaniem obydwu. Piotrek szybciej zapamiętywał materiał z zajęć, łatwiej mu było się wyciszyć i skupić, dlatego czasami mi pomagał.

Kiedyś przez pomyłkę zagrałem za Piotrka w turnieju młodzików na Spójni w Warszawie. Wygrałem za niego, jednak brat powtórzył pojedynek i przegrał niestety.

Ojciec przecierał wam szlaki w straży pożarnej?

Odkąd pamiętam zdecydowani byliśmy na związanie się z pożarnictwem po zakończeniu kariery tenisistów stołowych. Dziś brat pracuje w Ośrodku Szkolenia Komendy Wojewódzkiej w Białymstoku, a ja w Jednostce Ratowniczo-Gaśniczej nr 17 Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie.

Jak udało się połączyć studia z wyczynowym graniem w ping-ponga?

Nie było łatwo i pewnie nikogo nie muszę do tego przekonywać. Często opuszczałem zajęcia, ale dzięki uprzejmości rektorów miałem indywidualny tok nauczania. Zdarzało się, że po zgrupowaniu kadry narodowej lub turnieju międzynarodowym, przyjeżdżałem do Warszawy i spędzałem tydzień żeby nadrobić i zaliczyć materiał. Kiedyś w tydzień czekało mnie siedem kolokwiów i trzy egzaminy. Uczyłem się po nocach, było warto.
Na zdjęciu: Paweł Chmiel Na zdjęciu: Paweł Chmiel
Policzyłeś wszystkie medale wywalczone z Piotrem w deblu i drużynowo? Który ma szczególne znaczenie?

W grze deblowej dwa raz znaleźliśmy się na podium MP Seniorów. Natomiast w drużynie było ich naprawdę dużo, dwa w barwach Tęczy Nowa Wieś Lęborska, po jednym dla zespołów z Grudziądza, Rzeszowa, Bytomia i Jarosławia. Szczególnym sukcesem było zwycięstwo w Superpucharze Superligi z Politechniką Rzeszowską. Rywalizowaliśmy w niecodziennych warunkach w hotelu Gołębiewskim w Białymstoku. Bardzo dobrze zorganizowane wydarzenie, piękna oprawa całych zawodów.

Już za czasów Lotto Superligi sięgnęliście po brąz z Politechniką w 2012 roku. Potem wasze drogi się rozeszły.

Żałujemy, gdyż obaj powinniśmy mieć więcej na koncie medali z najszlachetniejszego kruszcu. W naturze każdego sportowca już tak jest, że zawsze chciałoby się więcej. Odchodząc od stołu miałem poczucie, iż wszystko co mogłem, to zrobiłem.

Pana życiowym osiągnięciem był brąz drużynowych mistrzostw Europy w Belgradzie w 2007 roku.

Miałem zaledwie 21 lat, gdy dostałem powołanie od trenera Stefana Dryszela na prestiżowe zawody. DME w serbskiej stolicy kojarzą mi się z bardzo miłymi, radosnymi i wyjątkowym momentami. Co prawda byłem rezerwowym, nie zagrałem w żadnym meczu, ale to co było wtedy najpiękniejsze, to atmosfera w zespole. Minimalnie przegraliśmy w półfinale z Niemcami, każdy z kolegów uległ rywalom po 2:3. Sędzia aż trzech z nas wysłał na trybuny, ponieważ tak mocno się wspieraliśmy! Cała polska reprezentacja walczyła o finał, włącznie z rezerwowymi. Myślę, że wielu przeciwników zazdrościło nam ławki, bo byliśmy sportowym teamem.

Dlaczego potem nie było takich osiągnięć w reprezentacji Biało-Czerwonych?

Nie chciałbym się usprawiedliwiać, ale gdy zostałem ojcem - po przyjściu na świat córki - wiele rzeczy się zmieniło, wiele trzeba było przewartościować. Oczywiście, pojawiało się coraz częściej zmęczenie, doznałem kontuzji mięśnia bicepsa. Szybko wróciłem do gry, lecz bardzo ciężko mi było już złapać ten rytm... Moje myśli skierowane były ku rodzinie i straży. Obiecałem sobie, że nie przegapię dzieciństwa swoich potomków. Po narodzinach syna nie miałem już żadnych wątpliwości, postawiłem na rodzinę, a co się z tym wiązało mniej trenowałem, a i wyniki były coraz słabsze.

W tenisie stołowym nie brakuje zawodników w wieku 40 lat i więcej.

Jestem w tym sporcie od 29 lat, więc ciężko całkowicie się z nim rozstać. Rok temu doznałem drugiej, poważniejszej kontuzji w swojej karierze, broniłem wtedy barw pierwszoligowego KTS Gliwice. W pierwszym meczu barażowym o wejście do Lotto Superligi zerwałem ścięgno łopatki, czekał mnie zabieg i około 10-miesięczna rekonwalescencja. Nie zdecydowałem się jednak na operację. 4 miesięcy spędziłem na rehabilitacji w klinice Gamma w Warszawie. Dziś dalej gram, nie rezygnuję, a od września będę występował w drugoligowym Coccine GLKS Wiązowna. Już parę lat temu byłem w tym zespole spod Warszawy.

Przeczytaj także:
Spór o wysokość siateczki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×