Mistrz Polski gra bez nerki, a mógł stracić też oko

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Daniel Bąk (w niebieskiej koszulce)
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Daniel Bąk (w niebieskiej koszulce)

Paradoksalnie wykryty półpasiec oczny pomógł mistrzowi Polski w deblu Danielowi Bąkowi uratować życie. Okazało się, że torbiele zajęły nerkę. Ważyła aż 1,5 kg, podczas gdy normalna 10 razy mniej.

W tym artykule dowiesz się o:

Redakcja PZTS: Między 2021 a 2022 rokiem zdobył pan złoto i srebro MP w grze podwójnej z Robertem Florasem. Tylko nieliczni wiedzieli jaki koszmar przeszedł pan w tym okresie.

Daniel Bąk: Zacznijmy od spraw czysto sportowych. Łącznie medali mistrzostw kraju w tej konkurencji mam około 10, m.in. z „Florkiem”. W finale zagraliśmy 3-krotnie, po raz pierwszy w 2016. Sięgaliśmy po krążki w każdym kolorze, a tajemnica sukcesów nie była żadną… tajemnicą. Po prostu doskonale nam się współpracuje, przyjaźnimy się też prywatnie. I jeśli nawet opornie szło nam wygrywanie w pierwszych rundach MP, to potem się rozkręcaliśmy. W 2021 roku pokonaliśmy w meczu o tytuł Tomasza Lewandowskiego i Piotra Chodorskiego. Z kolei na inaugurację broniliśmy piłki meczowej z Szymonem Kolasą i Łukaszem Sokołowskim. Mogliśmy szybko pożegnać się z turniejem.

Z kolei w 2016 i 2022 przegrywaliśmy, odpowiednio, z Jakubem Dyjasem/Danielem Górakiem oraz Konradem Kulpą/Tomaszem Kotowskim. Pozornie przez lata wszystko wyglądało dobrze, grałem na niezłym poziomie w kilku klubach Lotto Superligi. Tymczasem nieszczęście było tuż, tuż...

Kiedy lekarze wykryli półpaśca ocznego?

To były wakacje 2021 roku, przebywałem w Międzyzdrojach nad Bałtykiem, gdzie z narzeczoną Pauliną Krużel, również tenisistką stołową, prowadziliśmy zgrupowanie młodzieżowej kadry Małopolski. Na co dzień jesteśmy trenerami we własnym klubie Gryf Gdów w powiecie wielickim.

Na czole pojawiła się plamka uczuleniowa. A że jestem alergikiem, nie sądziłem, że zaczyna się dziać coś bardzo złego. Smarowanie maściami nie pomagała, a w międzyczasie pojawił się ból i opuchlizna na oku. Pojechałem do szpitala do Świnoujścia, gdzie spędziłem 4-5 godzin, ale pomocy nie otrzymałem. Wróciłem więc do lekarza pierwszego kontaktu, który postawił diagnozę: półpasiec oczny. Sprawa się pogarszała, oko koszmarnie mnie paliło, gorzej widziałem. Zdecydowaliśmy z Pauliną, że w trybie natychmiastowym wracamy do Krakowa. Kolejne 2 tygodnie spędziłem podłączony do kroplówek. Nie miałem co robić, więc liczyłem, jedna, druga, trzecia… Skończyło się na 46.

Jak się okazało, najgorsze było dopiero przed panem.

Wytłumaczono mi, że najgorsze są dwa rodzaje półpaśców: oczny i uszny. Gdyby nie szybka pomoc okulisty, nie widziałbym na jedno oko. Ból pomogę porównać do ognia zapalniczki przystawionej blisko twarzy. Były takie dni, że nie pomagały najmocniejsze leki. Horror.

Lekarze troskliwie się mną opiekowali i postanowili wykonać dodatkowe badania. Już takie bardziej profilaktyczne. I znowu fatalne wieści, ponieważ na usg nerki wyszło, że torbiele zajęły mi ten organ. Miałem nerkę powiększoną 10-krotnie. Szok był tym większy, gdyż problemy z nerką miałem od urodzenia albo dzieciństwa. Nigdy jednak nie bolała, więc żyłem w nieświadomości. Konieczne było usunięcie obumarłej nerki. Zacząłem czytać artykuły, historia ludzi i wiedziałem, że z jedną też mogę żyć. Zresztą, co tu mówić, ja całe życie mam jedną. Paradoks polega na tym, że półpasiec mógł mnie uratować.

ZOBACZ WIDEO: Jest w dziewiątym miesiącu ciąży. Zobacz, skąd "wrzuciła" nagranie

O powrocie do tenisa stołowego nie było mowy?

Zawsze jest ryzyko, ale trafiłem na świetnego lekarza, specjalistę od nerek Łukasza Curyło. Przeprowadził operację metodą laparoskopową, co znacznie przyspieszyło powrót do normalności. Kiedyś byłby możliwy po roku, może dopiero po dwóch, a ja wznowiłem treningi po kilku tygodniach. Operowano mnie na początku listopada, a 10 grudnia pokonałem w Lęborku Bogusia Koszyka w superlidze.

Jestem bardzo wdzięczny doktorowi, który przyznał, że kiedyś grał w tenisa stołowego. Umówiliśmy się na pojedynek treningowy i mam nadzieję, że do niego dojdzie. Bardzo dziękuję zespołowi: Łukaszowi Curyle, Przemysławowi Dudkowi, Piotrowi Chłoście. Sądziłem, że będę musiał zapomnieć o wyczynowym uprawianiu sportu, a ja ponownie osiągnąłem finał MP w deblu, zdobyłem z KS Global Pharma Orlicz 1924 Suchedniów srebro w Europe Trophy, brąz w Lotto Superlidze, uczestniczę w rozgrywkach Pucharu Europy i Ligi Mistrzów.

Środowisko tenisa stołowego wiedziało o pańskich poważnych problemach?

Nie powiedziałem nawet rodzicom, aby ich nie zamartwiać. Wiedziały 3 osoby z najbliższego otoczenia plus medycy. Wolałem poczekać, aż wszystko „wyprostujemy”. I jest wszystko w porządku, systematycznie jeżdżę na kontrole i oby tak dalej. Dodam jeszcze, że po 3 latach prowadzenia Gryfa przydarzyła się inna klubowa tragedia. 19-letni Maks Kutaj, podczas gry z kolegami w piłkę, doznał wylewu krwi do mózgu. Cudem przeżył.

Pański brat Marcin, również pingpongista, zmarł po ciężkiej chorobie. Minęło 7 lat..

Bardzo przeżyliśmy jego śmierć. Najgorsze było to, że odchodzi 30-letni bardzo dobry człowiek, który nigdy i nikomu nie odmówił pomocy, a sam nie miał wrogów. Był przez wszystkich uwielbiany. Podwójnie bolało, że kończy życie tak cudowny młody człowiek. Czas leczy rany, ale tak jak opowiedziałem o swojej chorobie, powiem też o dramacie Marcina. Początkowo narzekał na ból brzucha, który nie ustępował, lecz się nasilał. Tata, nasz pierwszy trener tenisa stołowego, znalazł klinikę w Krakowie, a diagnoza spadła jak grom z jasnego nieba: złośliwy nowotwór trzustki. Jeden z najgorszych nowotworów. Nie do pokonania.

Jest pan silnym człowiekiem. Wrócił do sportu, do wygrywania!

Cieszę się, że gram w suchedniowskim Orliczu, chociaż nie odgrywam takiej roli jak wcześniej, kiedy byłem podstawowym zawodnikiem. W meczach Lotto Superligi wchodzę zazwyczaj na pojedynki deblowe. Robert Floras ustawiany jest najczęściej na jedynce, więc sporadycznie występujemy, a parę tworzę z Piotrem Cyrnkiem. W poprzednim sezonie mieliśmy bilans 4-0, teraz jest dużo słabszy. Przyczyn jest kilka, a główną chyba to, że jestem rezerwowym i ciężko zagrać bez porządnej rozgrzewki i skutecznie rywalizować.

Pojedzie pan na marcowe MP po kolejny medal?

Zdecydowałem, że na razie odpuszczam kwalifikacyjne zawody, czyli Grand Prix Polski. Ale nie mówię definitywnie „pas”. Może kiedyś skuszę się jeszcze na MP. Na razie absorbuje mnie prowadzenie klubu i walka w superlidze.

Jednym z najprzyjemniejszych momentów w karierze były mistrzostwa świata juniorów w 2006 roku?

Zagraliśmy świetne zawody deblowe z Szymkiem Malickim. O ćwierćfinał pokonaliśmy rozstawionych z jedynką Japończyków Kentę Matsudairę i Taku Takakiwę, po latach występujących w polskich klubach. Niestety o medal przegraliśmy z parą portugalską, w składzie z Marcosem Freitasem. Dziś jest we francuskim Pontoise Cergy, a to rywal Orlicza w ćwierćfinale Pucharu Europy. Może znów się spotkamy przy stole. Freitas zaliczany jest do światowej czołówki, a ja wielkiej kariery seniorskiej nie zrobiłem. Zdarza się, że analizuję sobie, dlaczego tak się potoczyła. Trochę błądziłem, ale też były inne czynniki. Talentu nam nie brakowało, a mam na myśli Malickiego, Maćka Chojnickiego, czy młodszych Patryka Chojnowskiego i Mateusza Gołębiowskiego. Największym wspólnym osiągnięciem brąz DME juniorów.

Przeczytaj także:
Sylwestrowo-noworoczna podróż po medal

Komentarze (0)