Redakcja PZTS: Do historii Lotto Superligi przeszły mecze drużyn z Ostródy i Rzeszowa, jedni z w składzie z bliźniakami Bartoszem i Karolem Szarmachami, drudzy z bliźniakami Pawłem i Piotrem Chmielami.
Bartosz Szarmach: To były pamiętne i zarazem oryginalne spotkania, nawet w skali całego profesjonalnego sportu w naszym kraju. Bo przecież rywalizowało tylko sześciu zawodników, a czterech z nich stanowiły dwie pary bliźniaków. Bracia Chmielowie są od nas starsi o zaledwie kilkanaście miesięcy (Paweł i Piotr urodzili się 22 sierpnia 1986 roku, Bartosz i Karol 9 listopada 1987 – red.), więc często się spotykaliśmy przy stole, praktycznie od grup dziecięcych.
Które rodzeństwo częściej wygrywało?
Na początku zdecydowanie lepsi byli „Pawka” z Piotrkiem. Tak zazwyczaj jest w młodszych kategoriach wiekowych, jednak ci starsi i z większym doświadczeniem treningowym zwyciężają. W „okolicach” juniorskich trochę podgoniliśmy braci Chmielów, zdarzały się pojedynczej sukcesy w bezpośrednich pojedynkach. W seniorach to my częściej byliśmy górą, a mówię o zmaganiach singlowych i deblowych, także w meczach superligowych.
Ale nie tylko graliście przeciwko sobie, lecz także wspólnie trenowaliśmy.
Po raz pierwszy spotkaliśmy się w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Gdańsku. My trafiliśmy tam w 2001 roku w wieku niespełna 14 lat. Chmielowie trenowali i uczyli się tam już od roku. W jednej grupie byliśmy przez kilka sezonów, praktycznie przez cały okres szkoły średniej, dlatego dobrze się poznaliśmy. Dopiero maturze z Karolem przenieśliśmy się do Ostródy, gdzie jesteśmy do dziś, założyliśmy rodziny, pracujemy w tym samym klubie Ostródziance, a także występujemy w pierwszoligowych rozgrywkach w barwach KS Darz Bór Karnieszewice.
ZOBACZ WIDEO: "Cudowna dziewczyna". Tymi zdjęciami Brodnicka zachwyciła
Patrząc na waszą czwórkę, dużo łatwiej odróżnić Pawła i Piotra.
Kiedyś nasz trener w klubie w Ostródzie Tomasz Krzeszewski powiedział, że rozpoznaje nas po skarpetkach. To było raczej żartobliwe stwierdzenie, bo jednak on przebywał z nami codziennie po kilka godzin i wiedział doskonale, który to Karol, a który Bartek. Ale faktycznie skarpetki zakładaliśmy zawsze inne, aby nie było wątpliwości. Najlepszym rozwiązaniem są imiona na koszulkach meczowych, wtedy pewność jest 100-procentowa.
Dalej zdarza się, że jesteście myleni ze sobą?
Rywale i sędziowie w spotkaniach północnej grupy pierwszej ligi nie do końca nas jednak rozpoznają. Może nie jesteśmy jak dwie krople wody, ale bardzo podobni i to sprawia trudność innym osobom. Niektórzy sędziowie pytają przed meczami o obuwie, zapisują sobie jakie założyliśmy i już nie ma miejsca na pomyłkę.
Pingpongowe kariery rozpoczęliście w niewielkiej miejscowości Rudno w gminie Pelpin i powiecie tczewskim.
Byliśmy chyba ostatnim pokoleniem, które mnóstwo czasu spędzało na podwórku, bawiąc i grając z dziećmi w podobnym wieku. Sportowej alternatywy dla tenisa stołowego nie było, więc od trzeciej klasy szkoły podstawowej zapisaliśmy się na zajęcia u trenera Jana Juwy. Od razy spodobała się nam ta dyscyplina. Dużo ruchu, radości, emocji. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów mieliśmy Tczew, Malbork, Gdańsk i Elbląg, ale oczywiście najlepiej czuliśmy się w rodzinnej miejscowości. Pomysł z tenisem stołowym okazał się kapitalny. Pierwsze rakietki otrzymaliśmy od dziadka. Jak to często bywa, zaczynaliśmy od odbijania w domu.
Jak zapamiętałeś wyjazd do ośrodka treningowego w Gdańsku?
Zrobiliśmy z Karolem olbrzymie postępy, mając możliwość trenowania przed i po szkole. Zaczynaliśmy pod okiem legendarnego zawodnika Leszka Kucharskiego, potem naszymi trenerami byli Jarosław Kołodziejczyk i Michał Dziubański. I chyba ostatni ze szkoleniowców najwięcej z nas wykrzesał. Wiele zawdzięczamy rzecz jasna każdemu, na czele z Janem Juwą, który zaszczepił w nas miłość do ping-ponga.
Występując w pierwszoligowym Darz Borze Karniszewice, rywalizujecie z Energą Morliną Ostródą, czyli z zawodnikami, których na co dzień trenujecie?
W tenisie stołowym często zdarza się, że zawodnicy razem trenują, następnie rozjeżdżają się do klubów i weekend grają przeciwko sobie. To nie są mecze o mistrzostwo świata, więc nie zamykamy treningów i nie unikamy siebie przed spotkaniami. Kiedyś takie potyczki wywoływały dodatkowe emocje, ale z czasem do nich przywykłem i traktuję jako normalne, można powiedzieć derbowe mecze.
Swego czasu Karol wyjechał do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, zostawiając brata w Polsce.
Graliśmy razem w młodzieżowych reprezentacjach, zdobywaliśmy brązowe medale w deblu m.in. w mistrzostwach Polski seniorów w 2009, 2010 i 2011 roku. Najbliżej finału byliśmy w pierwszym z wymienionych terminów w Ostródzie, gdzie z Wandżim i Luckiem Błaszczykiem prowadziliśmy 1:0 i 10:8 w drugim secie. Niestety skończyło się 1:3.
Wracając do brata, przyszedł też moment na rozstanie. Nie rozważałem wyjazdu do Dubaju, gdyż jest domatorem, nie lubię wielkich zmian, poza tym byłem w związku małżeńskim. Wkrótce na świat przyszły dzieci: 10-letni dziś Antoni i 9-letnia Julia. Obecnie z powodzeniem rywalizują w turniejach cyklu Grand Prix Polski żaków, ale też nieźle sobie radzą sobie w starszej grupie młodzików.
Najtrudniejsi rywale w karierze?
Z Pawłem Chmielem w turnieju w Słowenii graliśmy przeciwko znakomitej chińskiej parze Xu Xin, Zhang Xhao, a z Szymonem Malickim w Szwecji przeciwko francuskiemu duetowi Emmanuel Lebesson, Abdel-Kader Salifou. W singlu do najlepszych przeciwników należeli Japończycy Jun Mizutani i Kenta Matsudaira. Kiedy rywalizowaliśmy w juniorach, ekipa Japonii regularnie przyjeżdżała na treningi i zawody Polish Open do Władysławowa.
Dlaczego tak rzadko bliźniacy Szarmachowie grali w seniorskiej kadrze?
W rocznikach 86-88 mieliśmy za rywali braci Pawła i Piotra Chmielów, Maćka Pietkiewicza, Kubę Perka, Szymka Malickiego itd. A kiedy wchodziliśmy do seniorów, już pojawiła się grupa bardzo zdolnych chłopaków urodzonych w 1990 roku, jak Patryk Chojnowski, Paweł Fertikowski i Mateusz Gołębiowski, a potem jeszcze Robert Floras z 1992. I w końcu zabrakło dla nas miejsca, okazali się lepsi.