Ratowała się przed powodzią. "Czuje niepokój, gdy pada deszcz"

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Na zdjęciu: Anna Węgrzyn (w kółku) i skutki powodzi w jej rodzinnej miejscowości
PAP / Na zdjęciu: Anna Węgrzyn (w kółku) i skutki powodzi w jej rodzinnej miejscowości
zdjęcie autora artykułu

- Już mam traumę. Czuje niepokój, gdy pada deszcz. Od razu sprawdzam, na jak długo zapowiadane są opady, czy jest ryzyko zalania - mówi nam Anna Węgrzyn, polska olimpijka, która ratowała się przed powodzią.

W tym artykule dowiesz się o:

Anna i jej siostra bliźniaczka Katarzyna reprezentowały Polskę na ostatnich igrzyskach olimpijskich w Paryżu w tenisie stołowym. Pierwsza startowała w zawodach drużynowych, druga w singlu. Podczas powodzi obie musiały ewakuować się z domu rodzinnego w Trzebieszowicach, które leżą blisko Lądka Zdroju nad rzeką Biała Lądecka. Anna Węgrzyn opowiada nam, że w okolicy widać same gruzy.  Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Jak wygląda obecnie sytuacja w twoim rodzinnym mieście? Anna Węgrzyn: Przejechaliśmy się z tatą przez Trzebieszowice przed weekendem. Tata mówi nagle: "O, córcia, zobacz, samochód". Leżał gdzieś w polu. W zasadzie to była połowa auta. Jestem przerażona tym, co zostawiła powódź. Obraz jak po wojnie. Niedaleko w Kłodzku były same gruzy. Zacznijmy od początku. Przyjechałyście z siostrą Kasią w rodzinne strony tuż przed powodzią.

Tak, na festyn. Miałyśmy opowiedzieć dzieciom o igrzyskach w Paryżu i naszych przeżyciach. Przy okazji odwiedziłyśmy rodziców. I dobrze, bo oszalałabym w swoim mieszkaniu we Wrocławiu wiedząc, że najbliżsi są w niebezpieczeństwie. Trauma zostanie jednak z nami na długo.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Szalony taniec mistrzyni olimpijskiej z Tokio! Fani są zachwyceni

Co dokładnie masz na myśli?

Już mam traumę. Czuję niepokój, gdy pada deszcz. Od razu sprawdzam, na jak długo zapowiadane są opady, czy jest ryzyko zalania... Może brzmi to niezrozumiale dla kogoś z boku, ale doskonale rozumiem takie podejście. Sama nieco lekceważyłam zagrożenie, nie wierzyłam, że powódź w tych czasach może mieć miejsce. Nie mówiąc już o zniszczeniach na taką skalę. Mama mówiła, że nawet w 1997 roku podczas powodzi tysiąclecia nasza miejscowość aż tak bardzo nie ucierpiała. Wtedy wytrzymała tama w Stroniu Śląskim.

W czasie, gdy woda się podnosiła, wiele razy pytałam mamę, czy nasz rodzinny dom jest zagrożony. Zapewniała, że nie i mogę być spokojna. Ale tama jednak puściła. Fala szła z takim impetem, że brała ze sobą stodoły, samochody, ściany domów. Wszystko płynęło ulicą. Mama powiedziała wtedy, że już sama nie wie, czy nasz dom wytrzyma. Według pomiarów, w naszych Trzebieszowicach było wody więcej o 120 centymetrów w porównaniu do powodzi sprzed prawie trzydziestu lat. Co czuje się w takim momencie?

Cały czas mówiłam siostrze, że gorzej już być nie może. A z godziny na godzinę było, deszcz lał, spanikowana sprawdzałam, ile jeszcze potrwa ta ulewa. Pamiętam moment, w którym woda momentalnie podniosła się o dwa metry. W sobotę rano było jeszcze bezpiecznie, ale za kilka godzin poziom wskazywał już 330 cm. Ewakuowaliśmy się do babci, do bloku. Mieszka niedaleko. Fala płynęła praktycznie pod moim oknem. Zalało nam całą piwnicę. W poniedziałek o 5 rano odgarnialiśmy łopatą muł i odpompowywaliśmy wodę. Nie było nawet co kupić do jedzenia.

Dom rodzinny Anny i Katarzyny Węgrzyn
Dom rodzinny Anny i Katarzyny Węgrzyn

Mieliście kontakt ze światem?

O zerwaniu tamy dowiedzieliśmy się z radia na baterie. Wszystkich dookoła zalało, straciliśmy zasięg w telefonach i prąd w domu. Ale cieszę się, że mieliśmy przynajmniej co sprzątać. Niektórzy stracili cały dobytek, ludzi pozalewało aż po sufit. Wtedy, gdy od rana machałam łopatą, dopiero po kilku godzinach ktoś dostarczył nam pieczywo. Zjadłam na raz całą bagietkę z masłem. Smakowała jak najlepsze danie świata. Takie doświadczenia naprawdę uczą pokory. Na jaką skalę został zniszczony wasz dom rodzinny?

Ogródek wygląda trochę lepiej, ale wszystko z niego zmyło. Jest tylko buda dla psa, ale zdewastowana. Tata mniej więcej kilometr od naszej działki znalazł ławeczkę do grilla, którą sam zrobił, przywlókł ją na sznurku. Wypłukało nam część drewna do palenia na zimę. Ściany w piwnicy wyglądają strasznie. Wszystko śmierdzi. Rodzice przez dwa tygodnie żyli bez prądu, myli się w misce. Dopiero później zorganizowali agregat. Nie chcieli opuszczać mieszkania, bo po wiosce grasowali szabrownicy. Siedzieli przy świeczkach wieczorami.

Sąsiadowi ukradli na przykład specjalistyczne buty do pracy, gdy wystawił je na ogródek na słońce, by się osuszyły. Ja z Kasią musiałyśmy wyjechać. Miałam ogólnopolski turniej w Krakowie, a Kasia była w Szwecji na zawodach. Nie dało się jednak myśleć o sporcie po takich wydarzeniach. Po startach wróciłyśmy do Trzebieszowic i pomagamy w sprzątaniu. Jak teraz wygląda twoja miejscowość?

Tu był dom, tam też był dom, a teraz zostały ściany - tak to wygląda. Wszędzie u nas jest wojsko, policja. Na ogródkach suszą się meble, ubrania. My i tak mieliśmy "farta". Sąsiedzi uprawiali boczniaki w takich dużych tunelach pokrytych folią. To nas uratowało. "Foliaki" zrobiły koryta, osłabiły impet wody i ochroniły nasz dom.

Foliowe tunele, w których sąsiedzi uprawiają boczniaki, osłabiły impet fali
Foliowe tunele, w których sąsiedzi uprawiają boczniaki, osłabiły impet fali

Rozmawiałam z ludźmi i niektórzy bali się otwierać drzwi od domu, bo tyle wody było w środku. Świetlica w naszych Trzebieszowicach została zniszczona, a często z Kasią robiłyśmy tam treningi. Na naszej działce woda wygięła do ziemi metalowy słup. Nie mogłam uwierzyć, że to efekt fali. Mocno ucierpiał nasz kotek. Przyszedł do domu z zakrwawioną głową. Okazało się, że ma rozwaloną czaszkę. Weterynarz dał mu jeden procent szansy na przeżycie, ale stał się cud, bo cały czas jest z nami. Jak już woda opadła, sąsiad przyniósł nam pokazać dwumetrowego jesiotra. Ręką go wyciągnął. Uruchomiłyście z siostrą zbiórkę na odbudowę Trzebieszowic (link TUTAJ).

Myślę, że potrwa to kilka lat. Jestem pod wrażeniem, jak wielu ludzi angażuje się w pomoc, dostarczają dary, jedzenie, ubrania. Ja marzyłam tylko o jednym: żeby mieć do czego wrócić. Pamiętasz jeszcze o igrzyskach?

W ogóle. Ostatnio koleżanka zza płotu mnie o to pytała. Odparłam, że nawet nie chce mi się o tym gadać. To było jeszcze podczas powodzi. Powiedziałam jej: "Słuchaj, jakie igrzyska, ja chcę przeżyć". Jeszcze przed powodzią tata oddał mój garnitur z igrzysk do pralni w Lądku Zdroju, bo w Paryżu wpadłam w błoto i się zachlapał. Fala zabrała go kilka kilometrów dalej. Znalazł się w warzywniaku.

Jeżeli ktoś zapyta mnie, z czym kojarzy mi się 2024 rok, bez wahania odpowiem: z powodzią i walką o życie.

Garnitur Anny Węgrzyn z igrzysk w Paryżu
Garnitur Anny Węgrzyn z igrzysk w Paryżu

Rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty