Sportową karierę zakończyła w wieku zaledwie dwudziestu sześciu lat i zdobyła tylko jeden tytuł wielkoszlemowy w singlu, ale i tak jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych tenisistek w dziejach dyscypliny.
Dziewczyna z Buenos Aires
Gaby, jak ją zdrobniale nazywają, przyszła na świat 16 maja 1970 roku w Buenos Aires jako córka Osvaldo i Beatriz. Jej ojciec pracował na kierowniczym stanowisku w koncernie General Motors i początkowo chciał uczynić zawodowego tenisistę ze starszego brata Gabrieli. Osvaldo junior uczęszczał z tatą na treningi, ale bardzo szybko okazało się, że większy talent do tej dyscypliny zdradza jego młodsza siostra, która w wieku sześciu lat też spróbowała swoich sił na korcie i połknęła tenisowego bakcyla.
– Zakochałam się w tym sporcie od pierwszego chwycenia za rakietę. W świecie tenisa trudno jest jednak znaleźć sobie przyjaciół, ponieważ to dyscyplina raczej indywidualna. Rozgrywasz mecz, po czym schodzisz z kortu i tyle cię widzieli – opowiadała Gabriela Sabatini w rozmowie z Guardianem.
Utalentowana nastolatka
Osvaldo junior zrezygnował z tenisa na rzecz aktorstwa, a ojciec zatrudnił dla Gabrieli profesjonalnego trenera, co wkrótce przyniosło znakomite rezultaty. Dziewczynka wykazywała naturalny talent do gry i dzięki wskazówkom coacha mogła właściwie go rozwinąć. Swój pierwszy turniej wygrała jako ośmiolatka, a cztery lata później była już najlepsza w Argentynie w swojej kategorii wiekowej, po czym została wkrótce najmłodszą zwyciężczynią prestiżowych zmagań juniorskich Orange Bowl w Miami. W styczniu 1985 roku Sabatini osiągnęła status profesjonalistki, a kilka miesięcy później dotarła do półfinału Rolanda Garrosa, w którym uległa legendarnej Chris Evert.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pamiętacie ją? 40-latka błyszczała w Madrycie
Tak na łamach Guardiana Gaby wspomina swoje początki w tourze: – Jako zawodowa tenisistka skazana byłam na życie w swego rodzaju bańce. Budziłam się, jadłam śniadanie, trenowałam przez dwie godziny, spożywałam lancz, a potem znów był trening najpierw przez dwie godziny i później przez godzinę. Na początku wyglądało to jak naprawdę dobra zabawa, lecz z biegiem czasu stało się rutyną niczym codzienna praca za biurkiem. Nie dało się też tak po prostu powiedzieć sobie: "nie chce mi się" i zająć się danego dnia czymś innym. Należało odpowiednio się odżywiać i dostarczać organizmowi co najmniej dziewięciogodzinnego snu. Moi przyjaciele imprezowali do późnych godzin nocnych, a ja musiałam wcześnie kłaść się do łóżka. W takich warunkach nie dało się wyskoczyć na miasto czy choćby do kina.
Szalony sezon 1988
Swój pierwszy turniej singlowy Gabriela Sabatini wygrała jeszcze w 1985 roku w Tokio. W sezonie 1988 podczas US Open zagrała natomiast swój pierwszy finał wielkoszlemowy, w którym uległa jednak 3:6, 6:3, 1:6 fenomenalnej Steffi Graf, która zmierzała wówczas po Złotego Wielkiego Szlema. Gaby w całej kampanii 1988 nie miała jednak czego się wstydzić, gdyż wspólnie z Graf wygrała w deblu Wimbledon oraz zdobyła srebrny medal igrzysk olimpijskich w Seulu, gdzie w singlu musiała uznać tylko wyższość… Steffi. Sabatini wygrała ponadto WTA Finals w Nowym Jorku i z jednej strony się cieszyła, że jej kariera rozwija się w takim tempie, lecz z drugiej miało to swoją cenę.
– Jedynym wolnym miesiącem był dla mnie grudzień, ale sezon startował w styczniu, więc miałam tylko dziesięć dni urlopu – żali się. – Później trzeba było rozpocząć przygotowania do zmagań na korcie. Nie miałam też własnego kąta, gdyż non-stop mieszkałam w hotelach. Do dziś została mi trauma, kiedy muszę się spakować przed jakimś wyjazdem. Przez wiele lat robiłam to bowiem każdego tygodnia, a przecież oprócz tego trzeba też było zrobić w międzyczasie jakieś pranie.
Zwycięstwo w US Open, rywalizacja ze Steffi Graf
Rok 1990 przyniósł Gaby jedyny w jej dorobku tytuł wielkoszlemowy wśród singlistek. W finale US Open Argentynka rozprawiła się ze Steffi Graf 6:2 i 7:6, czym przełamała sześciomeczową passę zwycięstw Niemki na tym poziomie rywalizacji. Co ciekawe, Graf "prześladowała" Sabatini przez niemal całą jej karierę. Gdyby nie Steffi, Gabriela miałaby w swoim dorobku prawdopodobnie więcej tytułów spod znaku Wielkiego Szlema, gdyż z dwunastu pojedynków tej rangi reprezentantka Argentyny wygrała z Niemką zaledwie ten jeden. Ogólny bilans rywalizacji brzmi natomiast aż 29-11 na korzyść Graf. Zresztą to znakomita dyspozycja na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Steffi Graf oraz Moniki Seleš sprawiła, iż Gabriela Sabatini w rankingu WTA sklasyfikowana była co najwyżej na trzeciej pozycji.
– Kiedy wspominam rywalizację ze Steffi Graf, myślę sobie, że miałam wielkie szczęście mogąc grać u jej boku w debla, dzięki czemu w każdym kolejnym pojedynku singlowym potrafiłam stawiać jej większy opór – powiedziała dla asapsports.com. – Od kiedy przebywamy na sportowych emeryturach trochę się nawet zaprzyjaźniłyśmy. Jesteśmy w stałym kontakcie, zagrałyśmy wspólnie kilka meczów pokazowych… Fajnie, że nasze relacje tak ewoluowały, bo Steffi to fantastyczna osoba.
Łowczyni półfinałów
Gabrielę Sabatini można uznać za łowczynię półfinałów. W Australian Open przegrywała tam pięciokrotnie (cztery razy w singlu i raz w deblu), na Wimbledonie czterokrotnie (trzy razy w singlu i raz w deblu), we French Open siedmiokrotnie (pięć razy w singlu i dwa razy w deblu) i aż dziewięciokrotnie w US Open (trzy razy w singlu i sześć razy w deblu). Co ważne, nigdy nie udało jej się triumfować w Melbourne i Paryżu, choć w stolicy Francji w latach 1986, 1987 i 1989 grała w finałach debla.
– Występy we French Open zawsze były dla mnie wyjątkowe, ponieważ dorastałam grając na kortach ziemnych – mówi. – Atmosfera w Paryżu zawsze była niepowtarzalna, chociaż w pamięci mam też kilka smutnych chwil, do jakich należą na przykład przegrany ćwierćfinał z Mary Joe Fernandez czy porażka w półfinale z Moniką Seleš, która pozbawiła mnie szans na zostanie światową rakietą numer jeden. Takich negatywnych wspomnień jest nawet więcej, ale ogólnie rzecz biorąc zawsze lubiłam występować na kortach Rolanda Garrosa i zawsze chciałam tu wygrać.
Ostatni finał wielkoszlemowy
W sezonie 1991 na Wimbledonie Gabriela Sabatini zagrała swój ostatni finał Wielkiego Szlema, lecz uległa w nim Steffi Graf 4:6, 6:3, 6:8. Po wygraniu pięciu mniejszych imprez w kampanii 1992 Argentynkę dopadło dwadzieścia dziewięć miesięcy bessy, przerwanych dopiero triumfem w Bausch & Lomb Championships na Florydzie, gdzie jej rywalką w finale była Arantxa Sánchez Vicario.
Sezon 1994 Sabatini zakończyła natomiast z przytupem, wygrywając WTA Finals w Nowym Jorku. Argentynka odprawiła wówczas z kwitkiem 6:3, 6:2, 6:4 Lindsay Davenport. Gaby z dnia na dzień czuła jednak coraz mniejszy zapał do gry w tenisa. Swój ostatni mecz w roli profesjonalistki zagrała 14 października 1996 roku, przegrywając z Jennifer Capriati w pierwszej rundzie European Indoors w Zurychu.
W rozmowie z Guardianem wspomina: – W 1993 roku aż trzykrotnie zmieniałam trenera. Po prostu nie mogłam znaleźć właściwej osoby na to stanowisko, w efekcie czego w kolejnym sezonie zanotowałam wyraźny regres. Budziłam się rano i powtarzałam sobie w myślach: „O Boże, muszę iść na trening, ale w ogóle nie mam na to ochoty. Chciałabym się zająć czymś innym”. Po prostu miałam bardzo silne pragnienie powrotu do normalnego życia. Rozmowa z psychologiem uświadomiła mi, iż wypaliłam się jako tenisistka. Zakończenie kariery było dla mnie jednym z najbardziej emocjonalnych przeżyć, ale kiedy ogłosiłam to publicznie, poczułam ogromną ulgę.
Lista sukcesów
Gabriela Sabatini na korcie poruszała się z prawdziwą gracją, co jeszcze bardziej podkreślało jej naturalne predyspozycje do gry w tenisa. Kibice na całym świecie zachwycali się nie tylko jej talentem, ale i nieprzeciętną urodą, dzięki czemu Argentynka mogła liczyć na mnóstwo propozycji od reklamodawców. Choć Gaby w zawodowej karierze wygrała tylko dwa turnieje wielkoszlemowe, po jednym w singlu i deblu, to nie można powiedzieć, że lista jej osiągnięć jest krótka.
Sabatini ma bowiem na koncie dwadzieścia siedem zwycięstw singlowych w imprezach rangi WTA oraz czternaście deblowych. Ponadto dwukrotnie wygrywała WTA Finals, a z igrzysk olimpijskich w Seulu przywiozła srebrny medal. To sporo zważywszy na fakt jak krótko trwała jej kariera i z kim musiała rywalizować.
– Zawsze będę wdzięczna tenisowi za to, czego mnie nauczył w wielu aspektach życia – twierdzi. – Obecnie sporo podróżuję na różne turnieje i dzięki temu mogę odkrywać różne rzeczy, które były dla mnie niedostępne, kiedy grałam zawodowo. Zawsze też będę blisko tego sportu. Uwielbiam zarówno grać, jak i patrzeć na grę innych oraz ją analizować. Chętnie udzielam też rad, jeśli ktoś mnie o nie poprosi, ale nigdy nie myślałam o zostaniu trenerką. Taka praca ciągnie za sobą zobowiązania, a ja w tym momencie ich w swoim życiu nie potrzebuję.
Perfumy to część jej duszy
W 2001 roku Gaby została uhonorowana prestiżową w Argentynie Nagrodą Konex, a w lipcu 2006 włączono ją do Międzynarodowej Tenisowej Galerii Sławy. Tuż po zakończeniu tenisowej kariery Sabatini zaczęła natomiast firmować swoim nazwiskiem linię perfum, które do dziś cieszą się ogromną popularnością na całym świecie.
– Kiedy pojawiła się szansa, że moim nazwiskiem sygnowana będzie linia perfum, pomyślałam tylko: "Wow!" – wspomina. – Tak naprawdę do tamtej pory nie przepadałam jednak za perfumami czy makijażem, ale przysłali mi kilkadziesiąt zapachów na próbę i ostatecznie dałam się na to namówić. Staram się, żeby każdy z zapachów pod nazwą "Gabriela Sabatin"” zawierał w sobie choć część mojej duszy.
Podróżniczka i pasjonatka tenisa
Na sportowej emeryturze Gabriela współpracuje też z różnymi organizacjami dobroczynnymi, w tym UNICEF i UNESCO, ale o tenisie stara się nie zapominać. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że Sabatini od maja 2003 roku posiada również obywatelstwo włoskie. Mogła je uzyskać dzięki temu, że jej pradziadek od strony ojca był Włochem, który pod koniec XIX wieku wyemigrował do Argentyny.
– Przez większość czasu mieszkam w Szwajcarii, ale dość często odwiedzam również Miami oraz Buenos Aires – tłumaczy. – Lubię podróżować, a dodatkowo wciąż zajmuję się moją linią perfum. Poświęcam temu trochę czasu, ale to jednak bardziej hobby niż praca. Jeśli natomiast chodzi o tenis, to nadal siedzę w temacie, lecz trzymam się raczej na uboczu. Od czasu do czasu pomogę w czymś argentyńskiej federacji, ale nie jest to żadna zobowiązująca praca.
Życie pod presją
Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych świat tenisa wyglądał zupełnie inaczej niż dziś. Gabriela Sabatini nie żałuje jednak, iż nie urodziła się dwadzieścia lat później, gdyż wówczas albo w ogóle nie zdecydowałaby się na zawodową karierę, albo trwałaby ona jeszcze krócej.
– W moich czasach cała otoczka wyglądała zupełnie inaczej, ponieważ nie istniały wówczas media społecznościowe. Może to nawet dobrze, ponieważ dziś dzięki nim ludzie mogą śledzić niemal każdy twój krok. Dla fanów to jest super sprawa, bo dzięki temu mają bliższy kontakt ze swoimi idolami, ale na sportowcach ciąży przez to jeszcze większa presja niż kiedyś. Trzeba potrafić sobie z tym radzić. Ja pamiętam, że nawet bez social mediów miałam z tym problem. Zamiast robić to, co chcę, próbowałam być taka, jaką chcieli mnie widzieć inni – zwierza się.
Serwisy plotkarskie donoszą, że Gabriela Sabatini w przeszłości spotykała się z mężczyznami takimi jak Ricky Martin, Michael Bolton, Frank Unkelbach, Guillermo Goldman czy… Donald Trump. Z żadnym z nich nie wstąpiła w związek małżeński, ani nie doczekała się potomstwa. Z tego powodu ludzie nagminnie plotkują na temat jej orientacji seksualnej, choć Gaby w wywiadach wielokrotnie przyznawała, że chciałaby znaleźć męża i założyć rodzinę. Tłumaczy jednak, że trudno jest znaleźć partnera, który byłby w stanie zmierzyć się z jej sławą. Obecnie oficjalnie jest singielką.
Autor: Ziemowit Ochapski
Link do oryginału: https://legendysportu.pl/gabriela-sabatini-zdolna-piekna-i-niesmiala/