"Poland Garros" - polską flagę z takim napisem trzymał jeden z kibiców Igi Świątek podczas sobotniego finału. I miał rację. Trzy zwycięstwa w Paryżu w ciągu ostatnich czterech lat to wyczyn, który przejdzie do historii. A kto wie, co Iga dołoży do tego rezultatu w kolejnych latach...
W finale była wściekłość, dramaty, krzyk, rzut rakietą, doskonałe zagrania i sinusoida emocji. Po pierwszym secie wydawało się, że Karolina Muchova przegra też drugi. Nie brakowało takich, którzy twierdzili, że do zera. Czeszka grała jakby spowolniona presją, finezyjnie zagrane piłki, które do tej pory stanowiły sól jej tenisa, lądowały poza kortem albo na siatce.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: fenomenalny strzał w Ameryce Południowej. Prawdziwe "golazo"!
Muchova swoją bezsilność w pierwszej z trzech odsłon wyraziła rzutem rakiety na kort. To było po jednym z wielu niewymuszonych błędów. Cały plan na mecz z Igą rozsypał się w pierwszych paru gemach, kiedy niemal każdy z wielu zagranych slice'ów wydawał się kompletnie nie pasować do okoliczności. Zupełnie jakby Czeszka swoją nienaganną technikę zostawiła w szatni.
Początek drugiego seta także wieścił szybki triumf Polki. Aż nagle gra Igi straciła na precyzji, skuteczności i pewności. Rywalka wykorzystała to niemiłosiernie i z gemu na gem zrobiła gigantyczny skok na wyższy poziom - ten, który zaprowadził ją na szczyt tegorocznego Rolanda Garrosa.
A trzeba przyznać, że Czeszka gra ślicznie. Nie pozwala ciału na to, aby ograniczało jej wyobraźnię. W najtrudniejszych momentach jest w stanie zagrać widowiskowo i efektywnie. Nie boi się nieszablonowych rozwiązań, co zaskakuje jej przeciwniczki. I jeśli ktoś po pierwszym secie zastanawiał się, jakim cudem Muchova znalazła się w finale, po drugim nie było już nawet śladu takich przemyśleń.
Trzecia odsłona to ciągłe przełamania i walka łeb w łeb. Kiedy Muchova niewerbalnie pokazywała swoją irytację, Iga z wściekłością krzyczała w stronę swojego boksu. Błyskawicznie opanowywała jednak napięcie i powracała ze swoją grą na właściwą drogę. Zresztą po meczu z uśmiechem na ustach skierowała do sztabu takie słowa: - Przepraszam, że bywam trudna. Postaram się poprawić.
Niedawno tata Igi powiedział mi, że nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, jakie emocje generuje gra w takich meczach. Mam wrażenie, że po sobotnim pojedynku każdy z kibiców nieco przybliżył się do odczuć Igi. Może zaledwie o nikły milimetr, ale zawsze. Sobotni mecz sprawił, że nasze serca biły w tempie zdobywania przez Igę kolejnych trofeów. Choć może nie - to złe porównanie. Polka jest w tym znacznie szybsza od nawet najbardziej nerwowego tętna.
W sobotę zobaczyliśmy trzy sety niebywałej walki. Gratulacje należą się Czeszce, która wprowadziła na kort Philippe Chatriera finezję i postawiła przed Polką niewiarygodnie wysokie wymagania. Zresztą, mimo ogromnego zawodu, jaki musiała czuć po podwójnym błędzie serwisowym, który zakończył mecz, zdobyła się na podejście do Polki, aby przytulić i pogratulować triumfu. Iga w tym momencie nie była bowiem w stanie podejść do siatki. Kucając, z zapłakaną twarzą, nie mogła uwierzyć w to, co właśnie się wydarzyło. Słowo "surreal", które napisała na szybie obiektywu po spotkaniu, musi świetnie oddawać jej uczucia.
W Rolandzie Garrosie grają wszystkie najlepsze tenisistki świata, ale i tak zawsze wygrywa Iga. No może nie zawsze - ale, ostatnio, w większości przypadków. Doczekaliśmy się w Polsce tenisowego geniuszu, postaci, która na korcie i poza nim jest godna naśladowania. Jeśli komuś należą się zwycięstwa w tak wielkiej chwale, jak to w Paryżu, to właśnie Idze.
Dawid Góra, WP SportoweFakty