"Mam 22 lata, za sobą dwa najbardziej intensywne sezony w życiu i nie wiem, jak długo będę w stanie to kontynuować. Mam wrażenie, że wszystko opiera się na chęci zarabiania więcej i więcej, a nikt nie patrzy na nasze zdrowie. Mamy poczucie, że bijemy głową w ścianę. Wszystko już zostało zdecydowane bez konsultacji z nami i nie mamy nic do powiedzenia". Słowa Igi Świątek uderzające we władze kobiecego tenisa były - można powiedzieć, wziąwszy pod uwagę pozycję Polki w tenisowym świecie - sensacyjnie mocne. Nasza rodaczka dołączyła m.in. do Aryny Sabalenki czy Markety Vondrousovej, które też nie gryzły się w język i głośno wyraziły swoje niezadowolenie podczas WTA Finals rozgrywanych właśnie w Meksyku.
Porywisty wiatr na korcie, nierówna nawierzchnia, wątpliwa jakość piłek, puste trybuny - to wszystko na obiekcie, który jak obrazowo podsumowała przebywająca na miejscu komentatorka Canal Plus Sport Joanna Sakowicz-Kostecka, trzyma się na tzw. trytytkach. Jednym słowem chaos - jedna z najważniejszych tenisowych imprez sezonu jest kompromitacją WTA.
Fatalna organizacja turnieju dała poważne argumenty najlepszym tenisistkom świata, które od dawna walczą z władzami organizacji WTA, domagając się poważniejszego traktowania. Czy ich argumenty trafią do osób sterujących kobiecym tenisem?
ZOBACZ WIDEO: Dzień z mistrzem. Bartłomiej Marszałek: To wtedy poczułem, że kocham ten sport
Były tenisista, obecnie ekspert i trener Lech Sidor, jest zażenowany obrazkami z Meksyku.
- Mnie bardzo zabolał widok z jednego z meczów deblowych. Oczywiście, debel nigdy nie cieszył się wielką popularnością, ale zmroził mnie kompletnie krótki film, na którym pokazano panoramicznie trybuny. Tam nie było nikogo. Nikogo! Nie, że siedziało kilka osób. Kompletna pustka - rozpoczyna rozmowę z WP SportoweFakty.
"Jak w filmach Barei"
- Bardzo ciekawe są opinie ludzi będących na miejscu. Mówią, że kort zbudowano na polu golfowym, wszystko spięte jest na trytytki, wichury takie, że urywa głowę. A przecież to wszystko było do przewidzenia. To tak, jakbym 1 listopada umówił się ze znajomymi przy cmentarzu i nie wziąłbym pod uwagę tego, że może być korek - porównuje.
- Szczerze mówiąc, ja bym się bał wejść na te rusztowania i oglądał mecze z poziomu kortu. Wszystko przypomina filmy Stanisława Barei, gdzie trawę malowano na zielono a krawężniki na biało. Gdy pierwszy raz zobaczyłem, jak to wygląda, stanęła mi przed oczami scena z filmu "Nie ma mocnych", gdy Pawlak z Kargulem przemalowali świnię na czarno, bo potrzebowali dzika - obrazowo opisuje komentator stacji Eurosport.
Jego zdaniem WTA robi wszystko, żeby ukryć niedostatki na budowanym naprędce obiekcie, jednak wychodzi to żałośnie.
- Znam się trochę na realizacji telewizyjnej i widać, że przekazy z Cancun są robione z pierwszego planu, nie ma tzw. odjazdów. Raz się pomylono, pokazano dalszy plan i wyszło na jaw, że na trybunach jest 30 osób. Niby kort ładnie pomalowany, widok oceanu jak z pocztówki, ale kto wie, o co chodzi, tym się nie zachwyci. Uśmiech przez łzy - uważa Sidor.
"Banda nieudaczników i popychło na świeczniku"
Gdy przechodzimy do dyskusji o ostatnich krytycznych wystąpieniach tenisistek, skierowanych w stronę władz WTA, Sidor używa jeszcze mocniejszych słów, biorąc na celownik szefa organizacji Steve'a Simona.
- W WTA panuje spychologia, a człowiek siedzący tam na szczycie jest figurantem, który ma świecić oczami, ale nawet tego nie robi. Ich odpowiedzi na zarzuty zawodniczek, że publicznie muszą wszystko chwalić, przypominają mi czasy najgorszej propagandy. Niestety, wygląda mi to na walkę z wiatrakami. W WTA jest towarzystwo tzw. tłustych kotów, które znalazło dla siebie piękną przystań. Cały świat wie, że siedzi tam banda nieudaczników, którzy dbają tylko o własne interesy i swoje pełne kieszenie. A dziewczyny? Niech sobie grają, niech się to jakoś toczy - szczerze ocenia Sidor.
- Znam trochę realia światowych organizacji. Jeżdżą tylko z konferencji na konferencje, organizują sympozja, na których wszyscy śpią po wieczornej balandze, dziennikarze są wpuszczani tylko na 15 minut, a na każde pytanie pada odpowiedź, że wnioski zostaną zawarte w informacji prasowej. Wiadomo nie od dziś, że są kwestie załatwiane pod stołem, korupcja istnieje, a cierpi na tym dyscyplina i sportowcy. Arabia Saudyjska, Chiny - to problem nie tylko piłki nożnej - przekonuje nasz rozmówca.
Od dawna tenisistki domagają się od władz konsultacji w kwestii kalendarza turniejów czy finansów. Ich zdaniem zawodów jest zbyt dużo.
Sidor: - Wiele argumentów zawodniczek wydaje się racjonalnych, choć nie wszystkie. Na przykład jestem za podwyższeniem nagród w mniejszych turniejach, ale na równouprawnienie z męskim tenisem nie ma szans. Różnica w zainteresowaniu jest przecież widoczna. Iga Świątek narzeka na zbyt dużą liczbę turniejów, z kolei Martina Navratilova odpowiada, że w jej czasach grało się jeszcze więcej, zarabiało mniej i warunki dla tenisistek były gorsze. Każdy ma prawo do swojej opinii.
W tym roku głośno zrobiło się po decyzji Igi Świątek dotyczącej rezygnacji z występu w nadchodzących finałach Billie Jean King Cup w Sewilli. Powód? Impreza rozpoczyna się 7 listopada, a finał WTA Finals, w którym mamy nadzieję zobaczyć Polkę, zaplanowano na najbliższą niedzielę, czyli zaledwie dwa dni wcześniej. Dodajmy, że rok temu Biało-Czerwoni też musieli sobie radzić bez swojej największej gwiazdy.
Sidor jest wściekły, że reprezentacja znów nie będzie mogła zagrać tam w najsilniejszym składzie. - Jako Polacy, drugi rok z rzędu tracimy na tym, że ten figurant nie potrafi się dogadać w kwestii kalendarza. Mamy naprawdę fajny zespół, rok temu była nawet szansa na zwycięstwo - twierdzi.
Będzie bunt gwiazd?! Oto co mogą zrobić
Kilka dni temu wyszło na jaw, że 21 czołowych tenisistek świata napisało list do WTA, w którym domagały się zmian w organizacji i zapewnienia im lepszych warunków. Osobny list napisała też Iga Świątek (WIĘCEJ TUTAJ).
Ekspert uważa jednak, że pisanie listów nic nie da. Zmianę mógłby spowodować tylko bunt tenisistek. - Listy nic tutaj nie pomogą, jedyną szansą jest podjęcie radykalnych kroków. Jakich? Trzeba raz a dobrze huknąć w stół, "albo nasze, albo w ogóle". Czyli jeśli nie weźmiecie naszych żądań na poważnie, to my nie zagramy w turnieju i będziemy stać obok kortu. Wtedy zareagowaliby sponsorzy, którzy przeznaczają przecież gigantyczne pieniądze na tenis. Gdyby oni zagrozili wycofaniem środków po takim wydarzeniu, coś mogłoby się ruszyć.
Jest tylko decydująca kwestia - swój sprzeciw musiałaby wyrazić zdecydowanie większa liczba zawodniczek.
- Pytanie, czy byłaby jednomyślność, czy wszystkie zawodniczki z czołowej "100" rankingu byłyby za. Bo na przykład taka 30-latka mogłaby odpowiedzieć: no dobra, ale jak mnie zawieszą na pół roku i nie będzie pieniędzy, to kto zapłaci za mnie rachunki? - zastanawia się Sidor.
- Te wszystkie frustracje, które widzimy w pomeczowych wypowiedziach tenisistek, wiążą się z tym, że nie ma spokoju ducha. Podczas Wielkich Szlemów wszystko wiadomo, wszystko jest poukładane, załatwione, treningi o tej porze, mecze o tej, wyjazd, przyjazd. Tutaj mają do czynienia z sajgonem, nie wiedzą co i jak, a potem to widać na korcie. Nic dziwnego, że są wkurzone i puszczają im nerwy.
Po dwóch meczach fazy grupowej i dwóch zwycięstwach, nad Marketą Vondrousovą i Coco Gauff, Iga Świątek jest o krok od awansu do sobotniego półfinału WTA Finals. Jej ostatnią rywalką w pierwszej części turnieju będzie Ons Jabeur.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty