Zanim Iga Świątek i Jasmine Paolini zmierzyły się w Wuhan, grały ze sobą siedem razy. W ubiegłorocznych finałach Billie Jean King Cup dały prawdziwe show, a Polka wygrała dopiero po 2,5-godzinnej batalii. Niezły poziom trzymał też tegoroczny finał w Cincinnati, który raszynianka zakończyła wynikiem dwusetowym, ale przy dość wyrównanej grze.
W Chinach Polka ponownie była faworytką. Wszak Włoszka w ostatnim czasie grała stabilnie ponownie poprowadziła reprezentację do triumfu w Billie Jean King Cup. W Pekinie przegrała z Amandą Anisimovą w ćwierćfinale. Jednak do tej pory nigdy ze Świątek nie wygrała, więc dlaczego miałaby to zrobić tym razem?
ZOBACZ WIDEO: Niesamowite, czego słuchała przed igrzyskami w Atenach. Potem zmieniła wybór
Na pewno była jeszcze lepiej przygotowana niż dotychczas. Paolini już dwa razy nawiązała solidną walkę ze Świątek i zrozumiała, czym jest w stanie jej zagrozić. Teraz przygotowała się jeszcze lepiej i konsekwentnie realizowała plan od pierwszej piłki. Nie tylko złamała Polkę w gemie otwarcia, ale pierwszy punkt pozwoliła jej zdobyć dopiero przy siódmej rozgrywanej piłce.
Włoszka ustawiła się dalej niż zwykle za linią końcową. Cały czas dobrze czytała grę Świątek, podejmowała też bardzo dobre decyzje w sprawie kierunków odgrywania piłek. Co ważne, nie ryzykowała niepotrzebnie. Policzono jej zaledwie trzy niewymuszone błędy. Polka zaliczyła ich 20, co w sumie, w porównaniu o tych 70 z meczu z Emmą Navarro, nie jest tak dużo.
W porównaniu do meczu z Navarro, Iga nie zagrała źle. Po prostu była mało aktywna. W tamtym spotkaniu masowo się myliła, a tu główną aktorką była Paolini i wyglądała zupełnie inaczej od przeciwniczki.
Powód jest prosty: Włoszka cały czas walczy o awans na WTA Finals z Jeleną Rybakiną. Kazaszka odpadła już z Wuhan, przegrywając z Aryną Sabalenką. Szansa odskoczenia bezpośredniej rywalce była ogromna. A przecież to nie koniec, może jeszcze wygrać w sobotę z Coco Gauff.
Oczywiście Świątek też miała swoje motywacje: kolejne punkty, półfinał w Wuhan, zbliżenie się do tytułu. Krok po kroku zawsze te same. Paolini miała jednak dodatkową, która musiała ją dodatkowo mobilizować, bo momentami grała jak uskrzydlona.
I wygrała zasłużenie. Dla Świątek czas na przerwę, również zasłużoną.
Dominika Pawlik, dziennikarka WP SportoweFakty
Wszystko się kiedyś kończy.
Szkoda,że tak szybko bo zapowiadało się dużo lepiej...