Kobiecy Australian Open wróżbą na sezon 2010

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Zmęczone kończącym się sezonem, dobite kontuzjami - tenisistki pod koniec roku. Będą wypoczęte, świetnie wytrenowane i przygotowane - od nowego roku. Australian Open był pierwszym poważnym sprawdzianem ich formy w sezonie 2010.

Przed premierowym wielkoszlemowym turniejem odbyły się cztery mniejsze imprezy cyklu WTA Tour. W Auckland wygrała Yanina Wickmayer, w tym samym czasie w Brisbane najlepsza była jej rodaczka Kim Clijsters. W tygodniu poprzedzającym AO w Hobart tryumfowała Aliona Bondarenko, w Sydney królowała Jelena Dementiewa. Wszystkie skupiały się na przygotowaniach do występu na kortach w Melbourne.

Z grona młodszych uczestniczek rywalizacji uwagę Polaków skupiała Urszula Radwańska, która jednak zakończyła występ na I rundzie: była bez szans wobec późniejszej mistrzyni Sereny Williams. Trudno na tej podstawie oceniać, w jakiej formie jest młodsza z krakowskich sióstr i na co ją jeszcze stać, gdy w najbliższym czasie z powodów zdrowotnych musi odwiesić rakietę. Starsza Agnieszka planowo przeszła dwie rundy, by zatrzymać się na Francesce Schiavone. Włoszka ma sposób na Polkę, która od dawna nie wprowadziła do gry nic nowego, czym zaskoczy przeciwniczki.

O ile jednak najlepsza Polka w rankingu WTA utrzymuje mocną pozycję, nowy sezon wydaje się nie przynosić nic dobrego serbskim gwiazdom tenisa. Jelena Janković i Ana Ivanović, swego czasu pierwsze na świecie, odpadły odpowiednio w III i III rundzie. Kryzys ich formy trwa i taki początek roku nie wróży im nic lepszego.

Niesamowite osiągnięcia dwóch Chinek, które zameldowały się równolegle w meczach o finał wcale nie wydają się tylko kwestią szczęścia. Może trochę więcej miała go Jie Zheng - już w II rundzie przeciwko Ágnes Szávay broniła piłek meczowych. Jednak pokazała już po raz drugi (po Wimbledonie 2008), że potrafi wywalczyć wielkoszlemowy półfinał. 28-letnia Na Li do tej pory najwyżej w Wielkim Szlemie była dwukrotnie w ćwierćfinale. - W Chinach mówimy, ze jeśli ktoś miał słabszy czas, ale sobie z tym poradził, będzie miał jeszcze szczęście - mówi Li, ćwierćfinalistka Wimbledonu i US Open. - Ciągle w to wierzę!

Po pierwszym miesiącu nowego sezonu Zheng jest w pierwszej dwudziestce, Li zgodnie z założonym na ten rok planem już teraz zamyka Top 10, gdzie jest pierwszą chińską tenisistką w historii. Wydaje się, jakby fenomenalna forma tych zawodniczek była spóźnioną na igrzyska olimpijskie w Pekinie dwa lata temu, przed którymi chińscy sportowcy trenowali szczególnie mocno.

W 2010 roku w grze Sereny Williams nie zmieniło się absolutnie nic. Gromi przeciwniczki, jak tylko ma ochotę i to się na pewno szybko nie skończy. Ciągle reszta tenisowego świata jest wobec niej bezradna. Jednak starsza Venus spuściła z tonu. Więcej błędów i mniej pewnych zagrań sprawiło, że nie deklasowała już rywalek, pozwalała nawiązać im równą walkę. Nie ma determinacji siostry, może też już ochoty na uczciwe treningi, o których nie chce się wypowiadać.

Belgijka Justine Henin, występująca w Melbourne z dziką kartą, docierając do finału przypieczętowała swój powrót do zawodowego tenisa i zdaje się pokazywać, że to dopiero początek jej drugiego tenisowego życia. Była numer jeden rankingu jeszcze nie wróciła do swojej najlepszej formy, bo droga przez turniej wiodła przez trzysetówki, a w samym finale ostatecznie zawiodła, ale na pewno nie zapomniała jak grać. I nic nie stoi na przeszkodzie, żeby poprawiła kondycję, dopracowała szczegóły i szybko wróciła do czołówki.

Mimo przegranej w meczu o mistrzostwo, Henin dokonała rzeczy niesamowitej. Po raz pierwszy od Wimbledonu w 2006 roku w finale Szlema panie grały trzy sety! Powrót Henin i Clijsters, wypracowany chiński tenis, ciągle siostry Williams w grze i nowe twarze - to było w Melbourne i tak może wyglądać cały ten rok. To jest dobra wróżba na pełen wrażeń sezon 2010!

Źródło artykułu:
Komentarze (0)