Jak to się zaczęło? Klaudia: - Moi rodzice byli szczypiornistami, ale tata uważał, że to dla mnie zbyt ryzykowny sport. W tenisa grałam jako czterolatka, potem skupiłam się na pływaniu, by powrócić na kort. Alicja: - Mama jest trenerką, więc właściwie od kiedy nauczyłam się chodzić, zaczęłam bawić się piłkami i trzymać rakietę.
Przyznają, że o prawdziwej karierze pomyślały w 2004 roku, gdy doszły do finału turnieju w Sopocie. - Nigdy nie marzyłam o grze w Tourze, bo w Polsce nie mieliśmy zbyt wielu dobrych zawodników, którzy mogli nam pokazać drogę do poważnego tenisa. Potem pojawiła się Agnieszka Radwańska, ale dla nas ważne były sukcesy deblowe Mariusza Fyrstenberga i Marcina Matkowskiego. Skoro oni mogli, to my też zaczęłyśmy wierzyć - opowiada Jans.
Na grze podwójnej skupiły się po sopockim finale także dlatego, że pojawił się sponsor, który chciał je przygotować do występu w igrzyskach olimpijskich w Pekinie. Co czyni je mocnymi? - W deblu chodzi o serwis i wolej. Ja mam mocne podanie i gram dobrze z linii końcowej - przyznaje Jans. - Mój jest wolej i forhend - dodaje Rosolska.
Rozumieją się także poza kortem. - Znamy się od młodego wieku, spędzamy ze sobą wiele czasu... prawie 24 godziny dziennie, dziewięć miesięcy w roku. Tak, jesteśmy dobrymi przyjaciółkami - mówi Jans. Co ją denerwuje? - To, że chcę iść spać, a Alicja zawsze wtedy coś robi w pokoju.
Za najtrudniejsze rywalki, z jakimi przyszło im grać uznają Danielę Hantuchovą i Ai Sugiyamę. Wspominają także o Anabel Medinie i Virginii Ruano, które pokonały w jedynym ich zwycięskim finale turnieju WTA - w ubiegłym roku w Marbelli. Rosolska lubiła grę Pete'a Samprasa i Andre Agassiego, dziś podziwia Rogera Federera, a wśród kobiet Sam Stosur. Jans jest pod wrażeniem Kim Clijsters.
Cele: znaleźć się w czołowej trzydziestce deblowego rankingu w tym roku, a w przyszłym sezonie spróbować zakwalifikować się do Masters. Chcą także zrobić kolejny krok w Wielkim Szlemie, gdzie ich najlepszym rezultatem jest III runda US Open.