Krzysztof Straszak: Ręce precz od Pucharu Davisa!

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Puchar Davisa, największe coroczne rozgrywki międzypaństwowe w zawodowym sporcie, przeżywa wyraźny kryzys. Gdzie podział się prestiż "salatery" i czemu po 110 latach na horyzoncie pojawia się perspektywa rewolty?

W tym artykule dowiesz się o:

Nie było jeszcze Perrych, Laverów, nie mówiąc o Samprasach i Federerach, a Puchar Davisa istniał i działał na wyobraźnię. Obok Wimbledonu to największa marka w tenisie, którą teraz próbuje się marginalizować. Sport dla dżentelmenów długo bronił się przed władzą pieniądza, ale nieuchronne i w tym wypadku nadciąga.

Tylko czterech zawodników z czołowej dziesiątki zagra w I rundzie tegorocznej edycji. Kto ma kontuzję, kto inny interes, komu się nie chce - to mniej ważne, bo Puchar Davisa najzwyklej osuwa się na liście priorytetów. Potężnej historii nie da się jednak tak po prostu olać i dlatego w planach rozwiązania uciążliwego problemu wystarczyła iskra idei: Puchar Świata.

Rzucony przez Đokovicia pomysł może podobać się jego kolegom, a jeszcze bardziej sponsorom, którzy po sukcesie ubiegłorocznego Masters w Londynie przekonali się, że warto wspierać poważną imprezę organizowaną na ziemi tradycyjnie tenisowej. A Puchar Świata skupiałby czołowe ekipy w jednym miejscu i czasie. Tenisiści nie musieliby parę razy do roku poświęcać tygodnia na zgrupowania, zmianę nawierzchni i mecze w nieznanych początkowo miejscach.

Uwaga: istnieją już drużynowe mistrzostwa świata, rozgrywane co roku w Düsseldorfie pod egidą ATP. Powstały zanim w 1981 roku Puchar Davisa wprowadził Grupę Światową, gdzie wielcy grają tylko ze sobą. Ale w ów drużynowym czempionacie gwiazd się nie uświadczy. Powód? Termin na tydzień przed Roland Garros i tylko półtora miliona euro w puli nagród. Terminy Pucharu Davisa też są niefortunne (zaraz po Wimbledonie i US Open), a pule punktowe do rankingu niezachęcające.

Kasa rządzi. Szef ATP Adam Helfant pracował wcześniej w Nike, gdzie wiedzą o co chodzi z marketingiem sportowym. Puchar Davisa jest natomiast toczony pod egidą Międzynarodowej Federacji Tenisowej (ITF), która próbuje prowadzić kampanie ("Trzeba czegoś więcej niż talent, by grać w Fed Cup") mające uzmysłowić niezwykłość rozgrywek międzypaństwowych. Kto dziś zawraca sobie głowę takimi wartościami jak patriotyzm w sporcie?

Rafa Nadal jako chłopiec w 2000 roku przed finałem w Barcelonie wchodził na kort z flagą narodową. Mógł wtedy marzyć, że "salaterę", ten ważący 6,15 kg srebrny puchar, sam zdobędzie trzykrotnie. W 1976 roku w Santiago de Chile z hasłem "Nie grajmy woleja z katem Pinochetem" na ustach jedyny triumf odnieśli Włosi, którym dziś kolejni singliści odmawiają występu w błękitnej koszulce.

Puchar Davisa to drużynowa konkurencja sportu indywidualnego. Stwarza szanse, jak mawiają tenisiści pamiętający czasy przed Erą Open. Dla niektórych ta szansa jest jedyną. Także w polskim świetle: gdyby nie Davis Cup, nigdy w Polsce nie zagrałby Björn Borg. A przy jakiej okazji można było w kraju oglądać Wojciecha Fibaka?

Światowa centrala zmianom mówi zdecydowane nie, zostawiając jednak furtkę na dyskusję o powołaniu nowych rozgrywek narodowych. Ale po co? Co wtedy z Davisem? To byłaby oczywista droga do unicestwienia. Krajowe federacje mają problem: użyć argumentu siły przeciw niepokornym (Andreas Seppi prosił o przerwę w startach, został powołany do kadry i zagrać musi, bo zostanie zdyskwalifikowany) czy wziąć stronę zawodników. Na szczęście są Hiszpania, Francja i Argentyna - z ich poparciem rozpalające serca fanów tenisa rozgrywki nie zginą.

Źródło artykułu: