Ostatni weekend miał wyglądać zupełnie inaczej. Byliśmy faworytami meczu I rundy Pucharu Davisa. Polscy tenisiści przegrali jednak 2-3 z Finlandią i trzeci rok z rzędu będą bronili się przed spadkiem z najwyższej dywizji kontynentalnej rozgrywek. 17-19 września czeka nas baraż z Łotwą.
ZOBACZ: Polacy kontra Polacy, zawodnicy wściekli na sędziów
Jedynym naszym singlistą, który zdobył punkt, był Kubot. - Graliśmy jak równy z równym - mówił. To szczególnie on, 42. gracz rankingu, zwracał uwagę na czynnik dopingu. - Publiczność jest naszym zawodnikiem, nigdy wcześniej nie czułem takiej atmosfery w Pucharze Davisa - powiedział lubinianin, który powrócił do kadry po 959 dniach.
Zwycięstwo z Henrim Kontinenem i porażka z Jarkkiem Nieminenem to jego bilans w meczu z Finlandią. - Mam problemy z leworęcznymi - wciąż powtarzał, przed i po grze z Nieminenem. Praktycznie bliżej pokonania pierwszej rakiety Finów był Przysiężny. Głogowianin zmarnował w swojej pierwszej grze meczbola, a w spotkaniu z Kontinenem był o dwie piłki od wygranej.
Dzięki Grzesiu
Kłopotem dla Polaków okazał się nie tylko Nieminen, były trzynasty zawodnik świata, ale też nastoletni Kontinen. W drugiej grze singlowej w piątek kapitan Radosław Szymanik liczył się nawet z faktem, że młodzian może wygrać dwa pierwsze sety z Kubotem. Kluczem miała okazać się gra Kubota z Nieminenem, na wyniku której zaważyła także zapaść fizyczna Polaka. - Nie pamiętam kiedy ostatnio zatrzymały mnie skurcze - mówił.
Do rywalizacji z leworęcznym Nieminenem miały Polaków przygotować treningi z Grzegorzem Panfilem. - Bardzo dziękujemy Grzesiowi, że mógł tu z nami być - mówiono w sztabie polskiej kadry, do której dokooptowano trenerów osobistych zawodników: Ivana Machytkę (Kubot) i Aleksandra Charpantidisa (Przysiężny). W ogóle sztab był okazały, w treningu uczestniczył także Nick Brown, koordynator do spraw Pucharu Davisa.
Finowie wykorzystali dwóch zawodników i zdobyli trzy punkty. My tak jak dwa lata temu po porażce ze Szwajcarią i rok temu po batach w Belgii będziemy ratowali się przed degradacją z drugiej ligi. - Chłopcy mają teraz więcej doświadczenia. W ostatnim czasie wszyscy mieliśmy szanse grać z rywalami o wiele wyżej notowanymi - mówił Kubot porównujący sytuację obecną i tę sprzed trzech lat.
Czynnikiem decydującym w powrocie najlepszego polskiego singlisty do kadry była osoba Jacka Ksenia, prezesa Polskiego Związku Tenisowego. - Wierzę, że mogę mu ufać. Jest z nami w ciągłym kontakcie - powiedział Kubot, który spotkał się ze sternikiem polskiego tenisa podczas ubiegłorocznego Roland Garros. Wcześniej relacje zawodnika z krajową centralą najlepsze nie były. - Organizacja jest fantastyczna. Widać, że wszystko robią teraz z pasją, prawdziwie interesują się tenisem - mówi o działaniach PZT.
Dzięki Sopot
Komplet lub przynajmniej blisko tego było podczas trzech dni meczowych tylko raz, na niedzielnej grze Kubota z Nieminenem. - Byłem bardzo zdenerwowany - mówił Polak już w piątek, gdy wychodził na spotkanie z Kontinenem. - Wiedziałem, że Michał miał olbrzymią szansę pokonać Nieminena. Ale w tym sporcie nie gra się na czas, a trzeba wygrać ostatnią piłkę - nawiązał do meczbola Przysiężnego w czwartym secie.
Kubot, w kontaktach z mediami czasami aż za poważny, pokazał swoją drugą twarz gdy grali jego koledzy. - Kubocik był prawdziwym wodzirejem - stwierdził Marcin Matkowski, który starał się przejmować rolę prowadzącego doping gdy na korcie znajdował się właściwy mistrz ceremonii. - Dla mnie gra w reprezentacji to coś więcej - tłumaczył Kubot. - Zostawiam dla niej serce na korcie. Dziękujemy Sopot! Dla takich chwil warto grać w Pucharze Davisa - mówił.
Zawodnicy chcieli Sopotu i się nie zawiedli. - Widać, że coraz więcej ludzi zaczyna czuć atmosferę - mówił Kubot. - Nigdy takiej nie było - powiedział weteran Mariusz Fyrstenberg. - Mamy w sztabie 14-15 osób i każdy dokłada swoją cegiełkę. Jest pomoc od PZT, oni nas pytają gdzie chcemy grać - stwierdził warszawianin. Atmosfera to także relacje między zawodnikami. - Łukasz jest wyżej w deblowym rankingu? Nie patrzymy na to w ten sposób: skupiamy się na sobie, gratulujemy mu, nie ma mowy o zazdrości. Jest po prostu kolejnym znakomitym zawodnikiem.
Pomidorowa z makaronem
W powszechnej opinii Kubot zagrał w Sopocie gorzej od Przysiężnego. Najlepszy polski singlista jest jednak oceniany przez pryzmat swoich ostatnich sukcesów. - Muszę poprawić jeszcze wiele elementów - oceniał swoją grę. - Dzięki odbijaniu piłki z rywalami z czołowej dziesiątki czy nawet dwudziestki mogę się wiele nauczyć, bo ich jakość jest inna niż zawodników z setki - mówił. - Muszę poprawić pierwszy serwis z dojściem do siatki, pracować nad obrotnością i gibkością - ciągnął.
Przede wszystkim jednak Kubot musi odpocząć, bo jego zmęczenie rzucało się w oczy. Z tego powodu zrezygnował z wyjazdu na turniej w Indian Wells, a z Sopotu pojechał do domu. - Do mamy, która przygotuje mi ulubioną zupę pomidorową. Z makaronem, nie ryżem - zastrzegł. Dzień kobiet z wybranką serca? - Niestety, moja dziewczyna musiała wyjechać w sobotę, bo ma pracę - zdradził.
Jeszcze kilka miesięcy temu marzeniem Kubota było wejście do pierwszej setki. Dziś zaczyna czwarty tydzień w Top 50. - Tata mi zawsze mówił: będziesz zdrowy, to będziesz grał, jak będą wyniki, to będą pieniądze. Mam na szczęście fantastyczny team, dzięki któremu jestem tam gdzie jestem - przyznał. Po regeneracji sił wznowi treningi w Pradze, a w połowie przyszłego tygodnia wylatuje do Miami.
25-letni Przysiężny, dotychczasowy lider biało-czerwonych, w tym roku był w domu przez cztery dni. I statystyki bardzo nie poprawi, bo w tym tygodniu czeka go challenger ATP w Kioto (pula nagród 35 tys. dol.) - jest tam najwyżej rozstawiony.